Fot. Petr Klappera
Do tej pory absolutnie nie byłam fanką festiwali, ale jest to też konsekwencją tego, że byłam na jednym i nie poczułam tego flow, które jest odczuwane przez większość znanych mi osób. Wciąż poszukiwałam odpowiedzi na to, czy tego typu wydarzenie jest w stanie przynieść słuchaczowi rzeczywistą przyjemność i pozwolić mu w pełni rozkoszować się muzyką na żywo. Okazuje się, że warto było jechać do naszych sąsiadów na ich rodzimy festiwal Rock for People, który udowodnił mi, że tego typu muzyczne widowisko potrafi zjednoczyć sporą rzeszę ludzi.
Dzień 1
Rozpoczęcie festiwalu było naprawdę mocne, bo należało ono do wyjątkowego Simple Plan, którego nigdy dotąd nie miałam okazji usłyszeć na żywo. Ich występ przeniósł wszystkich słuchaczy w nostalgiczne lata 2000′. Śpiewając na żywo tuż pod sceną utwór “I’m just a kid”, na moment wszyscy zapomnieliśmy, ile mamy lat. To niesamowite w jak naturalny sposób muzyka potrafi na moment oderwać od rzeczywistości. Setlista tego koncertu była dokładnie taka, jakiej bym oczekiwała, składała się głównie z singli, czyli najbardziej rozpoznawalnych utworów takich jak “Welcome to my life”, “Perfect”, “Summer Paradise”, czy “Your love is just a lie”. To, co doceniłam w trakcie tego koncertu, to chętne nawiązywanie kontaktu z fanami, wchodzenie w interakcje, a także… skoczenie przez jednego członka formacji w tłum! To było naprawdę szalone, ale jakże odświeżające. Simple Plan dało jeden z najlepszych koncertów podczas tego festiwalu.
Tego dnia miałam również okazję odkryć dwa obiecujące talenty – Annabelle oraz Taylor Acorn – ta druga była zaproszona na scenę w trakcie koncertu Simple Plan, podczas którego wykonała z grupą utwór “Jet Lag”, oryginalnie wykonywany w duecie z Natashą Bedingfield.
Wracając do Pań, obie z nich warto obserwować. Annabelle to kipiąca energią i zapałem artystka, która posiada wpadającą w ucho twórczość, ale także nie boi się coverów i podczas swojego występu podjęła się naprawdę ciężkiego do wykonania “Misery Business” Paramore. Wypadła genialnie!
Natomiast Taylor Acorn przypomina mi młodą Avril Lavigne. Jej koncerty to przede wszystkim mocny wokal, otulony gitarą, którą sama ona kontroluje. Jestem nią szczerze zaintrygowana.
Dzień 2
Tym razem kolejny dzień festiwalu otworzył dla mnie Mod Sun, którego bardzo chciałam zobaczyć na żywo już od jakiegoś czasu. Ten występ przewyższył moje oczekiwania. Pomimo niezbyt przyjemnej pogody i deszczu, Mod Sun dał z siebie nie 100, a 200%. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, a nogi niemal nie dotykały podłoża, bo muzyk wciąż skakał, wyrzucając z siebie koncertową adrenalinę. Pomimo energetycznego koncertu, nie wyczułam tutaj zadyszki, czy zmęczenia. Aż po punkt kulminacyjny Mod Sun dowiózł swoją twórczość w sposób przyzwoity, a mi do dziś w głowie tkwi jego jeszcze niewydana piosenka “Strangers”. Myślę, że o tym muzyku jeszcze niejednokrotnie usłyszymy.
Z intrygujących debiutantów polecam Wam Kelsey Karter & The Heroines, którzy dali naprawdę dobry występ. W tym przypadku również jeden utwór skutecznie utkwił mi w głowie i tym samym byłam “skazana” na to, by wrzucić ich na swoją playlistę – i bardzo dobrze! Czekam na więcej i cieszę z kolejnej kobiety w świecie rockmenów.
Głównym powodem, dla którego pojawiłam się na Rock for People, był Machine Gun Kelly. Wobec jego występu miałam spore oczekiwania, jak na fankę z krwi i kości przystało. Przyznam szczerze, że bardzo boję się tego typu zderzenia z rzeczywistością, bo szansę na to, że dane show okaże się zupełnie czymś innym, niż sobie to wyobrażaliśmy, są ogromne.
W przypadku Machine Gun Kelly totalnie przepadłam. Okazało się, że wszystkie godziny spędzone nad przesłuchiwaniem namiętnie jego pop-punkowej twórczości były zdecydowanie warte tego momentu. Zacznijmy od tego, że Machine Gun Kelly to nie tylko wokalista, ale przede wszystkim twórca, który daje genialnie show. To nie było zwykłe stanięcie przed mikrofonem – tutaj każdy szczegół był przemyślany. Na scenie stanęła ogromna płonąca ogniem wieża, z której MGK wyśpiewał nam pierwszą piosenkę i tym samym mógł go ujrzeć cały tłum, nawet ten, na samych tyłach. Sam strój artysty został wykonany specjalnie na to wydarzenie – nic absolutnie nie było przypadkowe.
To, co mnie ogromnie ucieszyło to fakt, że Machine Gun Kelly rzeczywiście czuje się dobrze w pop-punkowym brzmieniu i w końcu mogłam doświadczyć tego na własne “uszy i oczy”. Wszystkie łatki, które zostały mu przyklejone, czy nazywanie go pozerem, to absolutne pomówienia, a doskonałym zwieńczeniem tej ery jest otrzymanie tytuły headlinera właśnie na rockowym festiwalu. Machine Gun Kelly absolutnie nie żegna się z rapem, wręcz przeciwnie, aktualnie do niego wraca i podczas koncertu wykonywał także stare/nowe utwory z tego gatunku, ale uważam, że z gitarą mu do twarzy!
MGK zrobił dokładnie to, co powinien zrobić każdy muzyk – obudził we mnie koncertowy głód, zostawił chrapkę na więcej, ba! Jeszcze bardziej przekonał mnie do swojej twórczości. Odpowiedni artysta na odpowiednim miejscu. A wszystkie zejścia ze sceny do fanów przy barierkach podczas koncertu (a było ich około 4) cenię i zatrzymuję w pamięci.
Dzień 3
Z falą delikatnych brzmień w ten dzień weszłam z X Ambassadors, którzy jak się okazało, mają sporo twórczości bliskiej mojemu sercu. Czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile dany artysta wydał singli, które przypadkowo dodaliśmy na swoje playlisty i chcąc nie chcąc znamy je na pamięć. Ta grupa na pewno nie porwała mnie swoim występem, bo nie było w nim nic fenomenalnego od poprawnego wykonania swoich utworów, ale uważam, że warto ich zobaczyć chociaż raz, by usłyszeć takie hity jak “Unsteady”, “Hey Child”, “Back to you”, czy kutlowe “Renegades”.
Debiutanci, których tym razem Wam polecę to Picture This (ten zespół niebawem wystąpi także w Polsce na solowym koncercie!) oraz Kid Brunswick.
Pierwsza grupa to delikatne gitarowe brzmienie z bardzo mocnym wokalem na czele. Lider grupy robi tutaj naprawdę dobrą robotę i potrafi zahipnotyzować nawet niezwiązanego z ich twórczością słuchacza, a mam na myśli oczywiście siebie.
Natomiast Kid Brunswick to artysta z potencjałem na kolegę z branży takich muzyków, jak wspomniany wcześniej Machine Gun Kelly, czy Yungblud. Niebywale charyzmatyczny, tajemniczy, z wokalem, który potrafi wszystko. Jestem wręcz zauroczona jego twórczością i mam ogromną nadzieję, że uda mu się wydać coś na tyle dobrego, by dotrzeć do szerszego grona słuchaczy.
Wstyd się przyznać, ale tego dnia widziałam po raz pierwszy także genialne Papa Roach. Tutaj składam publiczne zażalenie – dlaczego nikt wcześniej nie powiedział mi, że Panowie dają tak dobre koncerty?! Śmiem twierdzić, że nie było nikogo podczas festiwalu, kto dałby aż tak mocno poczuć, że wszyscy zgromadzeni pod sceną są jednością. Lider grupy okazał swoim fanom tyle ciepła i interakcji, że każdy z nich może być dumny, że to właśnie na ten koncert postanowili przyjść, czy też przejechać setki kilometrów.
Oczywiście nie mogłam sobie odpuścić także Alice Merton, z którą miałam się zobaczyć już dwukrotnie, ale za każdym razem koncert był odwoływany. Moja pierwsza myśl, gdy zobaczyłam artystkę w harmonogramie koncertów była dość sceptyczna – w końcu jakim cudem popowa artystka zagra na Rock for People? Czy uda jej się zdobyć publikę? Nie wiedziałam jednak, że koncerty Alice Merton są pełne energii, a żywe instrumenty uczestniczą w nich pełną parą. Sama artystka była dość naturalnie (czego nie ukrywała) zaskoczona tym ile osób zjawiło się na jej występie. Zdecydowanie warto usłyszeć Alice na żywo, by przekonać się do jej osobowości oraz twórczości. Osobiście, do jej najnowszego albumu “Sides” podeszłam dość chłodno, natomiast po koncercie chętnie do niego wracam i doceniam potencjał. Właśnie dlatego koncerty są tak wyjątkowe, one pokazują inną twarz danego dzieła.
Dzień 4
Otwarciem tego dnia był dla mnie koncert Nothing But Thieves, który nie był dla mnie nowością, bo widzieliśmy się już w Poznaniu na ich solowym show i tym bardziej wiedziałam, że jest to grupa, która jest warta mojego czasu. Pomimo upływu czasu Panowie ponownie dali z siebie 100% i ponad godzinny koncert minął niczym 5-minutowy występ. NBT potrafią zaczarować odbiorcę, i dokładnie to ze mną zrobili. Cieszę się z tego spotkania, bo cudownie było posłuchać także ich nowych utworów, zwłaszcza po naszym wywiadzie, który przeprowadziłam w okresie pandemicznym i globalnym lockdownie.
W tym dniu również nie zabraknie dla Was sekcji debiutanckiej i tutaj przedstawiam Wam uroczą Girli, prosto z UK. Jest to nie tylko genialna, popowa, krótko mówiąc komercyjna artystka, ale także otwarta queerowa osoba, która mówi głośno o prawach osób LGBTQ+. Jej koncert był nie tylko występem, ale również manifestem – wolności, miłości, bycia sobą. Jej bardzo barwna osobowość utkwiła mi w pamięci, a utwory wciąż nie chcą wyjść z mojej głowy. Szczerze Wam polecam “More Than a Friend”, ale nie odpowiadam za ewentualne uzależnienia.
Wisienką na torcie, ale także zwieńczeniem tego wydarzenia był koncert zespołu Muse. O ich występach słyszałam wiele i zawsze zastanawiałam się: o co tyle zachodu? W końcu wiem o co! Muse prezentuje się na scenie jak zespół, który zostanie legendą i o którym będą pisać książki, czy też nagrywać dokumenty. Tworzą oni pewną barierą między odbiorcą a muzykiem, ale ma to w sobie pewną magię. Ich koncert przypominał mi trochę występy Michaela Jacksona, który absolutnie nie dopuszczał do tego, by coś w jego występach było nie tak. Muse to po prostu chodzące dzieło sztuki – zarówno w aspekcie muzycznym, jak i scenicznym. Jestem wciąż oczarowana tym występem i mam po prostu wrażenie, że obejrzałam świetne widowisko zza ekranu, ale to przecież było show, na żywo – tak dobre, że aż ciężko to przetrawić! Tego dnia oficjalnie stałam się oddaną fanką ich twórczości.
Rock For People to festiwal, który skrada serca. Moje skradł na dobre i nie wykluczam, że będą miejscem, w którym z przyjemnością pojawię się za rok i za dwa i może za trzy, kto wie! Genialne zespoły, jeszcze więcej dobrej muzyki i przede wszystkim ludzie, którzy tworzą do wydarzenie i sprawiają je wyjątkowym. Oby więcej takich inicjatyw, szczególne ku czci mocniejszego brzmienia.