Daria ze Śląska “tu była” i udzieliła mi wywiadu! Jej debiutancki album okazał się sporym sukcesem, o czym doskonale świadczy rozgłos piosenki pt. “Falstart albo faul”. Ten debiut falstartem na pewno nie był – i między innymi o tym porozmawiałyśmy. Jeśli jeszcze nie słuchaliście jej albumu to warto to nadrobić!
Fot. Adam Słomiński
Minęło już trochę czasu od premiery. Wydaje mi się, że to był dość głośny debiut. Jak to wygląda z Twojej perspektywy?
Bardzo się cieszę, natomiast cały czas mam wrażenie, że to dzieje się gdzieś obok mnie. Nie czuję jeszcze szaleństwa spowodowanego tym, ale czuję, że sprawy zmierzają w takim kierunku, jak chciałam.
Zauważyłam to szaleństwo w dniu premiery, kiedy wszędzie wyświetlały mi się zdjęcia inspirowane Twoją okładką. W jednej chwili wiele osób stało się lokalnymi patriotami i reklamowali, skąd pochodzą. To bardzo ciekawa forma promocji, a jej skala też pokazuje miarę sukcesu. Ta akcja wyszła od Ciebie lub wytwórni, czy już masz tak zaangażowane grono fanów?
To się bardzo cieszę, że zrealizowałam ten pomysł. Miałam program to robienia tych okładek. Przygotowałam sobie wcześniej wydrapywankę ręcznie w sklejce drewnianej, później trzeba było obfotografować wszystkie litery i znaki. Potem dałam materiał koledze, który zrobił z niego font, żeby dało się z tego korzystać automatycznie. Przygotowywałam profilówki wszystkim, którym chciałam, by wzięli udział. Początkowo myślałam żeby działać wśród znajomych muzyków i osób, które mnie wspierały. Później poszło lawinowo, ludzie sami się do mnie odzywali, że chcieliby mieć taką okładkę.
Sukcesem okazał się też pierwszy singiel o bardzo przewrotnym tytule „Falstart albo faul”. Na pewno nie był falstartem i odbił się dość szerokim echem. Zastanawiam się, jak to wtedy odebrałaś. To było motywujące czy raczej stresujące przez to, że teraz oczekiwania są wysokie?
Trochę jedno i drugie. Ten numer de facto miał funkcjonować jako rodzaj wspomnienia mojego udziału w „Holiday Tour” Korteza. Na singiel mieliśmy zupełnie inne plany – miała to być „Dziewczyna z tatuażem”, ale „Falstart” ludziom siadł, więc uznałam, że warto byłoby mieć go w streamingach. I nie dość, że się tak nazywa, to jeszcze rzeczywiście był falstartem (śmiech). To był dla mnie bardzo ważny numer i tak naprawdę przyniósł mi sporo szczęścia. Mam wrażenie, że jak ludzie myślą o mnie to właśnie o tej piosence.
Jest coś, co Cię zaskoczyło w pracy nad debiutanckim albumem?
Wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Zaczynając od tego, że dużo muzyków i producentów pracowało przy tym albumie. Wymyślałam jakiś numer u siebie w domu, a później powstawało jego 18 wersji i za każdym razem odkrywało się go na nowo. Podczas takiej pracy ludzie mają odmienne punkty widzenia, a ja mogłam się z tym zgodzić bądź nie. Raczej nie lubię konfrontacji i nie idę na noże, natomiast w tym procesie nabrałam troszeczkę pewności siebie i częściej broniłam swojego zdania. To mnie zaskoczyło i myślę, że będę się tego trzymać. Wcześniej nie wiedziałam o istnieniu tej wytwórni, więc przede wszystkim zaskoczyło mnie to, że się tutaj znalazłam. Sporo było tych zaskoczeń, ale raczej na plus.
Słyszałam, że kiedyś wiązałaś swoją przyszłość ze sportem. Jak to było z muzyką? Co sprawiło, że wybrałaś jednak tę ścieżkę kariery?
Kiedy miałam 11 lat, poszłam na pierwszy trening siatkówki. Wtedy oprócz szkoły to była dla mnie najważniejsza sprawa. Wydawało mi się, że całe życie będę trenować i wszystko podporządkowałam temu, żeby zajmować się tym zawodowo. Myślę, że zabrakło trochę zdrowia, trochę talentu, trochę wzrostu i może też trochę szczęścia. I na pewnym etapie po prostu podjęłam decyzję, że jednak będę się zajmować tylko nauką, a muzyka zawsze była gdzieś w tle. Powoli kropelka drążyła skałę, aż w końcu wyszła na powierzchnię.
Piosenki pisałaś z myślą o płycie dopiero po podpisaniu kontraktu? Czy już wcześniej odkładałaś je sobie do przysłowiowej szuflady?
Numery na tę płytę zaczęłam tworzyć dopiero po tym, jak poznałam Agatę Trafalską. Ona była prelegentką obozu „Tak Brzmi Miasto”. I na tych spotkaniach spodobało jej się kilka osób, w tym ja. Wtedy regularnie spotykaliśmy się na rozmowach o tym, co przygotowaliśmy w danym tygodniu. Później grupa tych osób się wykruszyła, a ja zaczęłam wysyłać Agacie więcej tekstów. Potem wspólnie pracowałyśmy nad nimi aż w końcu zaprosiła mnie do wytwórni i tak już zostało.
Pierwsze festiwalowe występy masz już za sobą – na Next Feście i Great September. Jakie emocje towarzyszyły Ci podczas tych występów?
Na pewno ogromne wzruszenie i zdziwienie, że ludzie pojawili się tak licznie. Pamiętam moment, gdy wyszłam zaśpiewać pierwszy numer. To był „Chinatown”, więc akurat z gatunku tych nie najsympatyczniejszych. Kiedy podniosłam głowę i zobaczyłam pełną salę to zabrakło mi tchu. Byłam naprawdę zdziwiona, tym bardziej, że płyta dopiero miała wyjść następnego dnia. To było super przeżycie, oby tak było częściej!
Premierę debiutanckiego albumu już masz za sobą. Pierwsze koncerty też, a niebawem szykuje się trasa koncertowa. Jakie są kolejne muzyczne marzenia na Twojej liście?
Chciałabym dopiąć drugą płytę, bo materiał już mamy. Uzbierało się kolejne dziesięć numerów, więc rzeczywiście o tym myślę. Chciałabym utrzymać poziom i dalej się rozwijać, żeby rzeczy były cały czas w moim mniemaniu wartościowe i zgodne ze mną. Kiedyś marzyłam, żeby zrezygnować z roboty, ale już niej zrezygnowałam. W piątek się zwolniłam, żeby dalej robić muzę. Poza tym chciałabym być zdrowa, szczęśliwa i cały czas spotykać się z ludźmi na koncertach.
Często jesteś porównywana do Kaśki Sochackiej. W zasadzie jest to w pewien sposób uzasadnione, bo w Waszej działalności jest parę punktów stycznych jak np. ta sama wytwórnia. Jak odbierasz tego typu porównania?
Uśmiecham się, kiedy jestem o to pytana. Domyślam się, że z jakiegoś powodu wybrano nas do tej wytwórni. Możliwe, że to jakiś pierwiastek wspólnej wrażliwości. Siłą rzeczy są te podobieństwa. Wiem, że każdy ma swoją opinię i swoje filtry. Sama, gdy kogoś usłyszę, mówię, że brzmi podobnie do kogoś innego. Natomiast te porównania były różne. Słyszałam, że ktoś słuchając „Falstart albo faul”, pomyślał, że to Beata Kozidrak (śmiech).
Co jest dla Ciebie najważniejsze w tworzeniu muzyki?
Na pewno największą frajdą dla mnie jest pisanie. Zwłaszcza, gdy mam jakiś pomysł i go rozgryzam. Albo wpadnie mi jakaś fraza albo coś gdzieś usłyszę. Skupiam się na przekazywaniu historii i myślę o tym bardzo hip-hopowo, bo w zasadzie głównie słucham polskiego rapu. Największe flow czuję, gdy sięgam do jakiegoś tekstu, piszę dla kogoś lub się dogrywam. Część tekstowa zdecydowanie wiedzie u mnie prym, choć muzyczna oczywiście też jest ważna.
W jednej z piosenek śpiewasz, że „słuchasz płyty Fisza”. Jaka jeszcze muzyka inspirowała Cię przy tworzeniu albumu?
Najwięcej słucham rapu. W tych czterech ostatnich latach to pewnie był Taco, Małpa, Kękę. Bardzo dużo PRO8L3Mu i trochę Szczyla. Słuchałam też bardzo dużo elektroniki np. Moderat. Uwielbiam Alt-J. Pamiętam, że kiedyś mówiłam, że byłoby super, gdyby moja płyta podobnie brzmiała. Oczywiście jednak brzmi zupełnie inaczej, ale ich muzyka jest kompletna i robią świetne teledyski.
Niebawem wystąpisz gościnnie na koncercie Dawida Podsiadły w sopockiej Operze Leśnej, a wśród gości będzie wielu uznanych artystów jak np. Kortez czy Krzysiu Zalewski. Wydaje mi się, że to niezbyt często się zdarza w przypadku debiutów, by najpopularniejsi artyści proponowali współpracę. Czy było to dla Ciebie zaskoczeniem?
Tak! Totalnie zdziwiłam się, że w ogóle o mnie pomyślał. Pamiętam, że po premierze napisał mi coś w stylu: „o! Kto zrobił taką piękną płytę?”, a ja z uśmiechem odpowiedziałam, że chyba ja. Z tego, co wiem, Dawid już wcześniej przesłuchał moją płytę i bardzo mi kibicuje, więc co mogę powiedzieć – to jest super! Kiedyś z moim wcześniejszym zespołem The Party is Over jeździliśmy po festiwalach, i showcaseach gdzie rozdawałam ludziom płytę, merch i ulotki. I wtedy na Spring Breaku w Poznaniu grał też Dawid Podsiadło – nawet mamy zdjęcie, jak trzyma naszą płytę. Minęło kilka lat i teraz się uda wspólnie zaśpiewać. To ekstra sprawa.
Twoje teksty wydają bardzo melancholijne. Śpiewasz, że „śmiech niech puszczą z playbacku, tak wprowadzisz się w dobry stan”, choć osobiście sprawiasz wrażenie bardzo pozytywnej osoby. Skąd zatem ta melancholia?
Szczerze to jestem straszną memiarą, raczej pozytywnie patrzącą na świat. Nie wiem, czy zawsze tak było. Myślę, że to sposób na niwelowanie tych nie do końca wesołych rzeczy, które przydarzyły się w przeszłości i nadal się przydarzają. Przy okazji jestem gadułą, lubie rozmawiać z ludźmi i wydaje mi się, że szybko łapię flow. Płyta nie jest do końca wesoła, ale w życiu też mamy lepsze i gorsze momenty. Wydaje mi się, że łatwiej jest mi pisać o smutnych rzeczach – widzę je bardzo wyraźnie i mam do nich dostęp.
Zmierzając już do końca, chciałabym się skupić na idei przyświecającej naszej redakcji. Jesteśmy trochę oldschoolowi i w czasach, w których rządzą serwisy streamingowe, wciąż zachęcamy do kupowania fizycznych nośników muzyki. Wierzymy, że to dobra forma wspierania artystów. A Ty, jako artystka co uważasz na ten temat?
Porównując globalny zakup płyt kiedyś i teraz to jest niebo, a ziemia – niestety w kierunku ziemi. Mówiąc wprost, teraz tak naprawdę zarabia się na koncertach, więc to jest największe wsparcie. Myślę, że merch jest też super opcją wspierania artystów. Spotify i Tidal są najłatwiejszą drogą i mam świadomość, że to zdecydowanie też pomaga w promocji. W Internecie ludzie spędzają 3 sekundy przy danym filmiku, piosenki chcą mieć tak samo szybko. Rozumiem, że tak teraz wygląda rzeczywistość, ale nad materiałem czasem pracuje się kilka lat, a niektórzy myślą, że to chwila. Oczywiście pewnie są tacy, którzy tak piszą piosenki i lecą z tematem. Ja chcę, żeby to było wartościowe i przemyślane. Byłoby super, gdybyśmy mieli wsparcie oparte na legalnej kulturze.
A Ty, z jakich nośników korzystasz najczęściej?
Pamiętam, że kiedyś moja siostra zakopywała mnie kasetami. Później słuchałam na MP3. Teraz oczywiście też używam Spotify, a jak chodzę na koncerty to zawsze kupię jakąś płytę. Nie mam gdzie odsłuchiwać, ale i tak je kupuję. Robię to, żeby zobaczyć okładkę, poczytać teksty, sprawdzić, kto brał udział przy pracy nad płytą. Lubię mieć je na półce. Trzeba pamiętać, że płyta to nie jest tylko muza, ale okładka, opracowanie graficzne – to wszystko też jest sztuką.