Pomiędzy supportem a koncertem – relacja z koncertu dodie (oraz sody) w klubie Stodoła

W ubiegły czwartek mieliśmy okazję doświadczyć dwóch pięknych koncertów wspaniałych artystek. W klubie Stodoła, nasze serca rozgrzały dwie świetne brytyjskie dziewczyny – Sody i dodie. Zapytacie pewnie, dlaczego tak odważnie i pewnie piszę o tym, że był to koncert dwóch artystek? Bo uważam, że to już najwyższy czas, kiedy musimy nauczyć się bardziej doceniać tych, którzy rozgrzewają nasze serca przed głównym występem.
Zatem zanim skupię się na głównej artystce która 28 kwietnia wystąpiła w Stodole, chwilę czasu muszę poświęcić wspaniałej Sody, która tego wieczoru (ale i na całej obecnej europejskiej trasie) supportowała dodie. Nie ukrywam, że niezmiernie się ucieszyłam na myśl o tym, że trafiła mi się taka okazja, bo znam i uwielbiam Sophie już od połowy 2019 roku i cierpliwie czekałam na jej koncert, gdzieś blisko granic naszego kraju. Niestety, już dawno przestałam się łudzić, że pojawi się taka szansa na jej solowy koncert, bo mimo tego, że jest dosyć znana i lubiana w Europie, to w Polsce praktycznie nikt jej nie kojarzy. Dlatego czym prędzej przekazałam tą wiadomość mojej przyjaciółce i szybko podjęłyśmy decyzję o tym, że nie może nas tam zabraknąć. Niestety, jakież było moje niedowierzanie, gdy zrozumiałam, że tego samego dnia mam przekładany z poprzedniego roku koncert 5 Seconds Of Summer….
Zostałam więc postawiona przed niezwykle trudną decyzją. Bo co Wy byście wybrali? Koncert super popularnego zespołu na krakowskiej arenie, na który czekaliście już jakiś czas czy mały, kameralny koncert artystki, która akurat supportuje inną i być może jest to jedyna w najbliższym czasie okazja by zobaczyć ja na żywo, bo nie wiadomo kiedy i czy w ogóle kiedykolwiek znowu odwiedzi nasz kraj… Z tym dylematem chodziłam kilka dobrych dni, jednak finalnie, zdecydowałam się na spełnienie marzenia z 2019 roku i wybór małego koncertu, praktycznie nieznanej Sody. Czułam się trochę zobowiązana by tam być, bo byłam świadoma, że mogę być jedną z niewielu osób, które znają jej piosenki i będzie jej ogromnie miło zobaczyć uśmiechnięte twarze, śpiewające teksty jej piosenek.
Koncert zaczął się od smutnego scary part of me, gdzie wokalistka przyznaje się do tego jak bardzo złożoną osobą jest i z jakimi demonami sama się zmaga. Kolejną piosenką, było bedroom ceiling, na które tak bardzo liczyłam i w zasadzie wewnątrz cała spłynęłam łzami. Wyśpiewałam każdy wers tej pięknej piosenki, co nie umknęło uwadze Sody, która w pewnym momencie podeszła na skraj sceny, spojrzała mi w oczy i szczerze się uśmiechnęła. Chwilę później, odśpiewała piosenkę o dojrzewaniu emocjonalnym, napisaną dla swojej mamy a było to hold it all togehter oraz kolejną, o straconej przyjaciółce czyli Charlotte. Z dwóch jej największych hitów, które dały jej przepustkę do zasłynięcia przed nieco szerszą publicznością, wybrała maybe it was me, chociaż muszę przyznać, że skrycie liczyłam na pojawienie się let you know – w zasadzie mojego ulubionego jej utworu, all the time. Na zakończenie jej i tak długiego seta (jak na support) składającego się z dziewięciu utworów, mieliśmy okazję usłyszeć jeszcze star potential czyli nowy, jeszcze niewydany utwór oraz what we had. Koncert zakończyło mocne, wręcz wykrzyczane przez publiczność b!tch (I said it) – co bardzo ucieszyło moje serce, bo widziałam, że publiczność dobrze się bawiła.
Kończąc mój przydługi wstęp o supporcie, chciałabym serdecznie zachęcić Was, do zwracania większej uwagi na supporty, które zazwyczaj są niesamowicie niewdzięczną sprawą. To ten moment, kiedy często gęsto zmęczenie z oczekiwania daje się we znaki i bardzo chcielibyśmy, aby już rozpoczął się główny koncert. Sama nie raz, nie dwa miałam tak, że support niesamowicie mi się dłużył, zwłaszcza, jak długo czekałam przed wejściem, lub jeśli na większych koncertach było ich więcej. Jednak to właśnie dzięki supportom, odkryłam bardzo dużo ciekawych artystów, o których pewnie nigdy bym nie usłyszała. Śmiało mogę zaliczyć do tego grona Bass Astral x Igo (rip), Ady Suleimana, Ryana McMullana, JC Stewarta, Arka Kłusowskiego, Bloo Crane… gdybym miała tak naprawdę się zastanowić, ta lista pewnie byłaby o wiele dłuższa. Chodźcie na supporty, odkrywajcie nowe brzmienia bo naprawdę warto! Tyle dobrej muzyki czeka na docenienie, a nie słyszymy o niej, bo z wszelkich stron jesteśmy bodźcowani tylko tym co obecnie popularne, na czasie i w mainstreamie.
Dobrze, a teraz jeszcze chwilę, o głównej artystce tego wieczoru, czyli dodie. Na pewno jest to dziewczyna, która czuje bliską więź z polską publicznością, bo koncert był wspaniały. Zdarzyło się naprawdę wiele wspaniałych rzeczy i niecodziennych gestów, które śmiało udowodnią moją tezę. Chociażby sam fakt, że weszła na drugi bis bo piosence Hate Myself – która sama w sobie już była bisem i ponoć bardzo rzadko, zdarzał się bis po bisie. Mało tego, weszła na scenę z samym ukulele, po czym zapytała publiczności co chcemy usłyszeć. Zgromadzeni zgodnie uznali, że marzą o piosence You i… chwilę później akustycznie zaintonowała ten utwór z 2017 roku.
Kolejnymi wyjątkowymi sytuacjami, które miały miejsce to wspaniały gest, kiedy przerwała koncert by… podpisać książkę dla fana. Mało tego – później doceniła podpisem tamborek dla innej dziewczyny, bo ta chciała sobie wyhaftować podpis dodie. Artystka w trakcie koncertu wspominała swojego dziadka, który był Polakiem – więc jej więź z Polską jest naprawdę mocna. Zresztą, nie raz nie dwa, było widać wzruszenie w jej oczach kiedy publiczność śpiewała każde, dosłownie każde z jej słów i była koncertem szczerze pochłonięta.
Znacie ten moment, kiedy artysta jedzie w drugą, trzecią, czwartą swoją trasę i siłą rzeczy, piosenek przybywa więc nie jesteśmy w stanie usłyszeć ich wszystkich znów na żywo. Dlatego świetnym rozwiązaniem, które usłyszeliśmy właśnie na tym koncercie był mashup złożony ze starych utworów, tych, dla których miejsce niekoniecznie znalazło się w setliście. W połowie koncertu wyszłam zaś na tyły, by zaczerpnąć trochę powietrza, bo atmosfera była naprawdę gorąca i autentycznie widziałam na własne oczy, jak stoisko z merchem drżało od wibracji i tańców publiczności. Nawet sama artystka (i Sody również) śmiały się, że muszą oszczędzać scenę, bo wszystko dosłownie drży i się trzęsie.
Na koniec – szczerze polecam Wam muzykę obu artystek i nie mogę się doczekać zarówno ponownych odwiedzin Sody jak i dodie. Dziewczyny bardzo dobrze zgrały się gatunkowo, widać pomiędzy nimi fajną więź po wspólnych zdjęciach i relacjach. Dzięki takiej trasie, Sophie będzie mogła przedstawić się szerszej publiczności i zdobyć nowe, świetnie doświadczenie grania przed nieco większą publicznością. Ogromnie trzymam kciuki za tą przekochaną, przeuroczą osóbkę. A dodie? Czuję że prędko wróci do nas, bo publiczność znała dosłownie każde jej słowo i nietrudno było zauważyć, że czuła się na naszej scenie dobrze, komfortowo i wysłuchana. A przecież to chyba jest najważniejsze dla każdego artysty.