NewsroomRelacje

Mrozu rozbija bank w Stodole! – relacja z koncertu

W ubiegły czwartek miałam przyjemność pojawić się na warszawskim koncercie Mroza, promującym jego najnowszy album Złote Bloki. Ach co to było za wydarzenie! Jak koncertuje, dawno nie widziałam takie energii, takiej chemii i takiej pozytywności płynącej ze sceny. Przygotujcie sobie kawę albo drugie śniadanie, bo ciut się rozpisałam…

Zanim jednak złoty potok Eldorado spłynął na nas ze sceny, mieliśmy przyjemność posłuchać Jagody Kret z zespołem. Moim zdaniem – lepszego supportu nie mogliśmy sobie wymarzyć. Bardzo dobrze dobrane stylistycznie, trochę rockowo, trochę bluesowo, trochę balladowo – za wszystko to okraszone niesamowitym, serio! NIESAMOWITYM głosem Jagody! Nie mam w zwyczaju oglądać telewizyjnych talent show, ale tu akurat miałam przyjemność zobaczyć kilka z jej występów już po fakcie na kanale YouTube. Jest tak czasami, że trafiają nam się tam takie perełki, że nie jestem w stanie uwierzyć jak to jest, że my o tych osobach jeszcze nie słyszymy i nie zapełniają one największych klubów w Polsce. Jedną z nich jest właśnie Jagoda, ze swoim zadziornym głosem i wspaniałą charyzmą sceniczną. Dacie wiarę, że jej udział w The Voice był już 8 lat temu? Jeśli jeszcze jakimś cudem nie słyszeliście o niej – lub jej albumu – koniecznie pozycja do nadrobienia!

No dobrze, dostaliście zadanie domowe po przeczytaniu recenzji, teraz możemy przejść do sedna. A sednem jest pan Łukasz Mróz z Wrocławia, znany szerzej pod pseudonimem Mrozu, który przez ostatnie lata zaliczył taki glow up, że chyba nie umiem przytoczyć innego wykonawcy na którego tak patrzę z dumą. Serio, pamiętam jeszcze jedną z moich pierwszych recenzji tu na portalu, gdzie zaczynałam swoje pisanie (sic! jak te lata lecą) i na warsztat wzięłam jego album Zew. Użycie określenia, że podchodziłam do niego jak pies do jeża byłoby jednak sporym nadużyciem, więc dodam tylko, że miałam tu po prostu spory… dystans i uprzedzenie. No bo jak nie mieć, kiedy artysta znany jest z dosyć cringowych numerów jak Miliony Monet czy Globalnie, które w zasadzie w tamtym momencie kojarzyły mi się tylko ze wspomnieniami z gimnazjalnych dyskotek szkolnych. Thanks God, finalnie dałam się przekonać, przesłuchałam i NIE ŻAŁUJĘ. Coś tam napisałam, ale pamiętajcie, to był 2017 rok – więc proszę o wyrozumiałość 😉

Ale dość – bo z relacji koncertowej zaraz zrobi się istny felieton a przecież nie o to nam chodzi. Zatem – do rzeczy!

Koncert rozpoczął się od piosenki Betonowy Las – początkowo, nie wydawał mi się to najlepszy pomysł, ale później słuchając przedłużonego intro, gdzie muzycy rozgrzewali się przy swoich instrumentach, przyznałam racje – jest to dobry numer na początek. Po chwili instrumentalnej rozgrzewki na scenę wchodzi on – skromny facet w okularach przeciwsłonecznych. Te okulary, to w zasadzie towarzyszą mu odkąd pamiętam, bo już nawet na okładce Miliona Monet były, a i w teledysku bodajże też. Nie powiem, przyzwyczaiłam się już do tego wyglądu i fajnie – jest to coś charakterystycznego i dodaje fajnego smaku do całej kreacji i stylu, który obecnie prezentuje.

Cała dalsza setlista to istne Eldorado – wypchana po brzegi największymi hitami i najlepszym materiałem. Oczywiście, jako że jest to Złota Trasa – pojawiły się prawie wszystkie utwory z albumu Złote Bloki. Mówię: prawie – bo zabrakło tego jednego jedynego Bez Świadków, które powstało we współpracy z Rasem. A szkoda, bo jest to bardzo dobry kawałek. Szkoda również – i muszę to powiedzieć, że nie pojawili się żadni goście. Taki mały, maluteńki czuję niedosyt, bo reszta koncertu była naprawdę przefantastyczna i niczego mi nie brakowało. Skromnie przyznam, że liczyłam na wspólny wykon z Vito Bambino w utworze Za Daleko czy może Donguralesko w Poligonie. No cóż, myślę, że na festiwalach będzie na to większa szansa, bo tam artyści wręcz się przeplatają i lubią nawzajem zapraszać się na scenę.

Nie zabrakło sympatycznych wstawek i zapowiedzi przed niektórymi piosenkami – takich jak ta przed utworem Zima, gdzie Mrozu przyznał, że gdy 1 kwietnia wydawał album nie spodziewał się, że pogoda tak dosłownie potraktuje jego osobę i przywita album… śniegiem. O tak, wszyscy dobrze to pamiętamy. Artysta śmiał się, że wtedy zamiast oznaczać świeżo wydany singiel z Vito Bambino, wszyscy oznaczali właśnie utwór Zima.

Bardzo przyjemnym momentem koncertu był również throwback i ukłon w stronę starszych utworów. Pojawiło się (w zasadzie nawet dwa razy, bo też na bisie) fantastyczne Jak nie my to kto, które jest nadal świetnie bujającym kawałkiem; Nic do stracenia powstałe we współpracy z Sound’n’Grace; oczywiście Miliony Monet – wykonane w świetnej, odświeżonej oprawie; Aura – klasyk i chyba największy hit z poprzedniej płyty oraz Pablo E. – ten mniejszy hit, ale równie dobry; a na koniec Szerokie Wody – które bardzo dobrze mi zrobiły. W tamtym momencie, wrócił mi sentyment do płyty Zew, a wszystko podkręciło wykonanie tego z akustyczną gitarą na ramionach Mroza. Przyznam, że teraz postawiłam sobie za cel odbyć podróż przez wszystkie płyty Mroza, aż od Milionów Monet do Złotych Bloków.

Kończąc już ten przydługi felieton-relację, chciałabym totalnie szczerze zachęcić Was do zapoznania się z całym albumem Złote Bloki, ale również ze starszymi perełkami czyli Zew i Aura. Wiem, że pewnie co poniektóre kojarzycie właśnie przez single, ale musicie mi zaufać – te krążki kryją jeszcze wiele dobrych numerów, chociażby taka Asteroida czy Jak Ty. Cieszę się, że po tylu latach znalazł swój własny vibe w którym widać, że czuje się świetnie. Śmiało mogę przyznać, że widziałabym takie odświeżenie klimatu w postaci Mroza w tegoroczym składzie Męskiego Grania. Szacunek również za przeproszenie się z niekoniecznie ciekawymi Milionami Monet, odwrócenie ich o 180 stopni i zrobienie z nich świetnego aranżu. Oby tak dalej – na pewno widzimy się na koncertach plenerowych, bo mam spory niedosyt i chciałabym znowu poczuć tą świetną energię!