Kamil Kowalski w rozmowie z WLKM.pl: „Nie mam powodów do wstydu i głośno śpiewam o tym na pierwszej płycie”
Fot. Materiały Prasowe
Przez lata był mentorem innych wokalistów. Teraz nadszedł czas, by sam doszedł do głosu na swoim pełno grającym debiucie. Pierwsza płyta Kamila Kowalskiego pt. „Dom” ujrzała światło dzienne w listopadzie 2021 roku i skradła serca wielu. W rozmowie z nami artysta opowiedział o emocjach, towarzyszących tworzeniu autorskiego materiału oraz wyjaśnił, jak to jest być zbyt kolorowym na wszechobecną szarość.
Od kiedy zadajesz sobie pytanie: Gdzie jest mój dom?
Tak naprawdę od niedawna. Utwór „Gdzie jest mój dom” powstał jakieś pół roku temu. „Cień” czy „Wiatr” powstały lata wcześniej, ale dopiero podczas pracy nad płytą „Dom” związałem się mocniej z tymi piosenkami. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że to jest idealny moment na stworzenie debiutanckiej płyty. Wciąż jednak nie wiem, gdzie jest moje miejsce na ziemi. Dlatego chce poznawać, doświadczać i odkrywać a może za te kilkanaście czy kilkadziesiąt lat będę wiedział, gdzie jest mój dom.
Czujesz się już dorosły?
Chyba jeszcze dorastam. Czasem wspominam swoje zachowania sprzed pół roku i myślę: jejku jaki dzieciak. Jednak moje dorosłe życie, w kontekście zawodowym, zaczęło się bardzo szybko. Już w wieku 15 lat zacząłem współorganizować warsztaty muzyczne i samodzielnie organizować festiwal kolęd. Teraz mam 23 lata a niebawem odbędzie się 9. edycja tego festiwalu. Jednak dorastający Kamil na tym ucierpiał, bo kiedy moi rówieśnicy chodzili na imprezy i mogli się wyszaleć — ja pracowałem. Natomiast w czasach, gdy moi znajomi budowali domy i zakładali rodziny – dla mnie przyszedł moment na odpoczynek i wyszalenie się. W moim życiu zrobiło się teraz na tyle spokojnie, że chciałbym, chociażby pójść pierwszy raz w życiu do klubu, pójść potańczyć, pobawić się.
Czy to stąd w Tobie tyle nostalgii? Dlatego na płycie „Dom” wracasz do swoich rodzinnych stron?
Zdecydowanie. W utworze „Dni” śpiewam: Tak było wtedy beztrosko, nawet gdy było źle. Moje dzieciństwo nie było najpiękniejsze i wymarzone, ale było beztroskie. Teraz jest pięknie i bezproblemowo, ale świat potwornie pędzi. Mam takie wrażenie, że ostatnie dwa lata minęły w tydzień. W mojej wsi pod Szczecinkiem czas się tak ciągnął, dni były takie długie. Trochę za tym tęsknię. Kiedy tylko mogę, jeżdżę do moich rodzinnych stron. Nie ma tam zasięgu, więc nie przychodzą do mnie maile i wiadomości. Nie muszę zakładać psu smyczy na spacer. Biega sobie wolno po polach i jest szczęśliwy. Ja czuję się trochę jak ten pies.
Co ma symbolizować scena na plaży w klipie „Wiosna we mnie”?
Ma symbolizować moment w życiu każdego z nas, kiedy jest źle i myślimy, że mamy najgorzej na świecie. Wtedy zamykamy się w czterech ścianach i nie widzimy tego pięknego świata, który jest za naszymi murami. Nieważne jak źle dzieje się w naszym życiu to wiosna kiedyś przyjdzie. Dlatego podziwiajmy świat. Uśmiechajmy się do ludzi i dawajmy ludziom dobro, bo to dobro potem wraca. Podziwiajmy też Polskę, bo jest piękna. Może okoliczności, w jakich dzisiaj żyjemy, są dziwne, ale miejmy nadzieje, że ta burza kiedyś minie. Jak śpiewała moja idolka: Czekam na wiatr, co rozgoni te ciemne skłębione zasłony.
Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że wielcy artyści, tacy jak Kora, zostają docenieni dopiero po śmierci?
To jest dla mnie bardzo newralgiczny temat, bo uważam, że nawet po śmierci Kora nie została wystarczająco doceniona. Kora wyprzedziła epokę, była prekursorką, ukształtowała muzykę. Niestety nie mówi się teraz o niej. A dlaczego? Bo Kora była sobą, bo zawsze mówiła to, co uważa. Cieszy mnie natomiast, że pamięć o niej nie zanika dzięki działaniom innych artystów m.in. Bovskiej, Ralpha Kamińskiego czy Natalii Przybysz. Dobrze pamiętam dzień, kiedy zmarła Kora. Był wtedy krwawy księżyc. Planety szalały, a ja szykowałem się do przeprowadzki z Krakowa do Warszawy. Jako że ja bardzo przywiązuję się do miejsc, to całą noc płakałem z powodu tych przenosin. Rano dowiedziałem się, że Kora zmarła. To był jeden z najgorszych dni w moim życiu.
Czy zmierzenie się z utworem „Szał niebieskich ciał” było dla ciebie równie trudne emocjonalnie?
Było to dla mnie trudne. Dla mojego producenta również. Patrick trochę się bał, bo to jednak zmierzenie się z Maanamem. To jak walka z ogniem gołymi rękoma — łatwo się sparzyć. Chcieliśmy zrobić to pięknie by oddać hołd Korze, ale zrobić to tak, było w klimacie mojego albumu. Umówiliśmy się w Krakowie na nagranie roboczej wersji mojego wokalu. Całą drogę na miejsce spałem. Ledwo zdążyłem się obudzić, a już miałem nagrywać. Zaśpiewałem całość, a ostateczna wersja wokalu, która trafiła na płytę to właśnie ta nagrana świeżo po przebudzeniu. Niesamowicie mnie to cieszy, gdyż każda kolejna próba wykonania utworu to próba stania się lepszym. Ten pierwszy raz jest najbardziej intuicyjny i szczery. „Szał niebieskich ciał” nagraliśmy w jeden dzień.
Czy współprace z tak wybitnymi artystkami jak Natalia Niemen, Natalia Grosiak, Bela Komoszyńska były dla ciebie onieśmielające?
Nie byłem onieśmielony, ale czułem ogromną ekscytację. Niezmiernie jestem wdzięczny światu i tym trzem artystkom, że bezinteresownie poświęciły swój czas i energię, by nagrać ze mną te utwory. Z dziewczynami pracowało się wyjątkowo. Poza tym się zaprzyjaźniliśmy. Uwielbiam je i uważam, że z tych współprac powstały fantastyczne piosenki.
W utworze „Jak na imię masz” padają słowa: Zamiast patrzeć, słuchaj. Czy to właśnie w taki sposób chcesz być poznawany przez słuchaczy?
Chcę, żeby ludzie poznali mnie takiego, jakim jestem i żeby każdy z nas odkrył swoje prawdziwe imię. Nie to, które nam nadaje świat i rzeczywistość, i też nie to, które chcemy sobie sami nadać. Zawsze miałem taki problem, że jestem ze wsi, z ubogiej rodziny. Zawsze chciałem być kimś, kim wcale nie jestem. Dobierałem sobie siebie. Aż doszedłem do takiego miejsca w życiu, że zacząłem wstydzić się wszystkiego, co we mnie wyjątkowe i co sprawia, że naprawdę jestem artystą. Teraz nie mam powodów do wstydu i głośno śpiewam o tym na pierwszej płycie.
Stałeś się ofiarą powierzchownego oceniania? Rzeczywistość nadała ci inne imię?
Oczywiście, że tak. Pochodzę z bardzo małej społeczności. Tam ludzie żyją w schematach. Ja do tego schematu w ogóle nie pasowałem. Chcąc być sobą, musiałem liczyć się z konsekwencjami. Próbowałem pogodzić się z tym, że muszę rezygnować, chociażby ze śpiewania, bo przecież to nie jest zajęcie dla chłopaków. Ogół mówił mi, że to nienormalne. Później doszedłem do tego, że nie mogę zabijać swojej wyjątkowości. Jestem pewny, że jest mnóstwo ludzi, w których talenty zostały w podobny sposób stłamszone. Piosenka z Belą powstała z myślą o wszystkich kolorowych ludziach z małych wsi, którzy są zarażani szarością od małego. I ci ludzie mogliby być kolorowi, tylko nie wiedzą jak to z siebie wykrzesać. Nie każdy też jest na tyle silny, by walczyć o swoje kolory. Ja zawsze w sobie miałem taką ogromną walkę o to, że będzie po mojemu, tak jak to sobie wymarzyłem.
O czym marzysz po wydaniu pierwszej płyty?
Po wydaniu tej płyty jestem bardzo spełniony. Jest piękna i jestem z niej dumny. Mam super producenta, super artystki, super piosenki, super płytę, w dodatku pięknie wydaną płytę. Wszystkie zdjęcia, jakie na niej zobaczycie, powstały w moich rodzinnych stronach. Poza tym ja już dostaję to, o czym marzę. Ludzie czują moje piosenki. Identyfikują się z nimi, a na tym najbardziej mi zależało. Teraz niech to się tylko rozwija.
Jaki jest zatem twój następny krok?
Będziemy promować album „Dom” przez okres jesienno-zimowy a na wiosnę startujemy z promocją płyty na koncertach. W tzw. międzyczasie będę pracował nad kolejnymi projektami, bo pomysłów nie brakuje. Mniej jest tylko czasu na realizacje.
Jaki jest twój ulubiony nośnik muzyczny?
Płyty fizyczne. Uwielbiam czytać książeczki, wiedzieć kto, nad czym pracował, gdzie płyta była nagrywana, kto nagrał konkretne partie. Kupuję również winyle, ale tylko wyjątkowych dla mnie artystów. Jeśli mógłbym wydać całą kasę na płyty, to pewnie bym to zrobił.