Newsroom

W dwie godziny roznieśli Stodołę – relacja z koncertu Happysad

Happysad to zespół już kultowy i myślę, że nie ma w Polsce osoby, która przynajmniej nie kojarzy ich… z nazwy. Raczej większość z Was zna chociażby utwór “Zanim pójdę” czyli legendarną piosenkę o pluszowym misiu, kwiatach i miłości – choć może nie wszyscy wiedzą, że śpiewa ją właśnie Happysad. Ale “wesołosmutni” to nie ckliwe ballady o miłości, a głównie rock i to w bardzo ciekawym wydaniu. W zeszły czwartek miałam przyjemność pojawić się na ich jubileuszowym koncercie w Stodole. Dacie wiarę, że grają nam już 20 lat? Jak było? Fenomenalnie.

Publikę zgromadzoną na deskach warszawskiej Stodoły, swoim supportem rozgrzali Dorośli oraz The Cassino. Chwilę po 21 usłyszeliśmy intro, a na scenę w towarzystwie hucznego skandowania fanów weszły gwiazdy wieczoru. I od razu, mocno, z przytupem, bez chwili do stracenia, przywitali się z nami utworem Bez Cienia. Gorącą i pełną oczekiwania atmosferę dało się wyczuć na kilometr. Gdy tylko zagrane zostały pierwsze akordy, tłum fanów towarzysząc zespołowi wyśpiewywał każdy wers, każde słowo. Od samego początku, widać było, że to właściwa publika na właściwym koncercie.

Kolejno, po krótkim przywitaniu rozbrzmiało nam Do rana przyłóż z ostatniej jubileuszowej płyty Odrzutowce i kowery. To chyba jedna z najbardziej oczekiwanych przez fanów piosenka, w ciągu ostatnich lat fragmentami udostępniana i zapowiadana. Jak sami mówią – jubileuszowe wydawnictwo jest idealnym momentem na kilka niespodzianek i ukłon wobec najwierniejszych słuchaczy. Pojawiły się również pozostałe premierowe utwory takie jak Już mi lżej, Żyjemy czy Zmęczony.

Od samego początku aż po bis, był to zastrzyk niesamowitej energii, karuzela bez trzymanki i bez szans na przerwę. Okej – z kilkoma wyjątkami, przy końcu seta. A skoro o nim mowa – warto wspomnieć, że Stodoła wypełniła się dźwiękami Happysad na ponad 2,5 godziny! Zadałam sobie w trakcie pytanie – czy nie było to zbyt dużo? Przyznam szczerze, że pod koniec, miałam już lekkie wrażenie przesytu i zmęczenia, tym bardziej, że na koniec zostawili sobie stosunkowo wolniejsze kawałki. Z pozycji fana – był to koncert na pewno wspaniały, i jak to każdy fan – zapytana, pewnie powiedziałabym – “za krótko!”, aczkolwiek z perspektywy słuchacza zmęczonego po całym dniu w pracy, przyznaję się bez bicia – dłużyło mi się. Ale czy czy jest to powód by powiedzieć, że koncert był zły? Absolutnie. Wręcz przeciwnie – był fantastyczny.

Szłam na ten koncert z podejściem, że fajnie będzie wreszcie w pełni przeżyć show Happysad. Wiele razy miałam taką okazję – chociażby na wielu festiwalach na których byłam – lecz nigdy w pełni, ponieważ te już takie są. Nie raz trzeba zrezygnować z jednego koncertu na rzecz drugiego, lub wyjść po kilku piosenkach, by biec na drugą scenę i posłuchać innego artysty… Dlatego tak bardzo cieszyłam się z nadarzającej się okazji i tego, że trafiłam na koncert przekrojowy, jubileuszowy, gdzie mimo, że nie słucham Happysad na co dzień ani też za wiele w przeszłości, czułam się tak, jakbym znała każdą piosenkę. I faktycznie tak było – gdzieś tam w tle, w moim życiu zawsze ich piosenki się przewijały, więc na koncercie czułam się mocno otulona.

Najgłośniej – jak się pewnie domyślacie – wybrzmiały klasyki takie jak Zanim pójdę, Łydka czy W piwnicy u dziadka. Fani nie przepuścili też okazji do pogo, choć było pewnie w okrojonej wersji – bo na takie pozwalały warunki klubowe. Bardzo miło obserwowało się to wszystko z bezpiecznej odległości 😉

Udało się również zaprosić gościa, którym był Abradab. Jak sami przyznali, wiele razy chcieli podjąć współpracę, ale udało się to dopiero niedawno – świetną okazją był album jubileuszowy. Do tego, cover Pidżamy Porno Stąpamy we dwoje po niepewnym gruncie, przed którym wokalista przytoczył anegdotkę o tym, jakoby w pewnym momencie swojej kariery byli porównywani do tegoż właśnie zespołu. Na szczęście, udało im się uniknąć łatki i wyróżnili się na polskiej scenie muzycznej swoim własnym, unikalnym brzmieniem.

Było też kilka dosyć znaczących momentów, takich jak śpiewanie sto lat i próba zaintonowania w oryginalnej, polskiej tonacji a-moll. Czy się to udało? No… prawie! 😉 Kolejnym to ten, kiedy bodajże przed (lub po) utworze Zmęczony, tłum zaczął skandować popularny tekst, który pozwólcie, że zacytuję tu jako osiem gwiazdek i trzy gwiazdki. Lider grupy, Kuba uśmiechnął się i skomentował:

Ładnie państwo mówią… możecie nie przestawać…

Po chwili dodając:

Mam takie marzenie… może naiwne, że kiedyś Polska zdobędzie mistrzostwo świata w piłkę nożną i kiedyś wyjdziemy na ulicę i będziemy świętować, w takim szale… w ogóle nieokiełznanym… i podobną fantazję mam z naszą partią rządzącą, jak oni skończą to też wyjdziemy i też będziemy świętować

Podsumowując, był to koncert wspaniały. Ogromnie cieszę się, że nadarzyła mi się możliwość skonsumowania koncertu Happysad od początku do końca. Energa wylewała się z parkietu – był to koncert na którym nie dało się źle bawić. Materiał przekrojowy sprawił, że każdy znał tam co najmniej kilka najpopularniejszych utworów. Była też właściwa publiczność na właściwym miejscu. Tak powinny wyglądać koncerty! Na koniec – mogę Wam tylko życzyć, oby jak najwięcej takich wspaniałych koncertów. Zwłaszcza w tym dziwnych czasach, kiedy nauczyliśmy się doceniać każdy z tych wyjątkowych momentów i obcowania z muzyką na żywo.