NewsroomRecenzje

Wszystko w swoim czasie… a teraz Meek Oh Why? ma swój czas!

Meek Oh Why? w jednym z utworów świetnie ujął w słowa to, co dzieje się, gdy album trafia w ręce odbiorców: “każde słowo, które płynie ze mnie oceniane jak na egazaminie”. Czy tak będzie w przypadku tej recenzji? W tym miejscu powinnam napisać, że przekonacie się, czytając ten tekst, ale pewnie i tak dobrze wiecie, że tak się nie wydarzy. Premiera nie jest egzaminem, recenzje bywają subiektywne i sugerowane gustem recenzentów (ta również), a twórczość przecież powinna być kwestią indywidualną, niepodlegającą ocenie. A czy tak jest? Tego Wam nie powiem.

Na wstępie powinniście wiedzieć, że rap nie jest moim ulubionym gatunkiem muzycznym. Podobno wyjątki są potwierdzeniem reguły – i tak jest chyba w tym przypadku. Meek Oh Why? oferuje nieco bardziej “alternatywny” rap niż ten, który jest aktualnie najbardziej popularny. Jest w nim nuta poetyckości i melancholii przejawiającej się w tekstach. W wielu wersach jest sprytnie ukryte drugie dno, dzięki czemu słuchacz ma szansę odkrywać muzyczny “wspaniały świat” Meek Oh Why?’a. Szczególnie doceniam ten rodzaj pisania tekstów – dosłowny, a jednak niosący przekaz między wierszami.

Meek Oh Why? ujmuje mnie konsekwencją w działaniu i pewnego rodzaju niepokornością przejawiającą się niepodążaniem utartymi schematami i wszechobecnymi trendami. Czuję w tym szczerość, jakby usiadł obok i opowiadał o tym, co aktualnie najbardziej zajmuje jego myśli – co chyba jest domeną tego gatunku muzycznego.

Album otwiera piosenka pt. “MIG-24”, co prawdopodobnie jest odniesienim do roku, a zarazem nawiązaniem do ubiegłorocznej EPki, która z kolei rozpoczynała się utworem “MIG-23”. Doceniam tego rodzaju zabiegi w twórczości, ponieważ podkreślają konsekwencję w działaniach, a także tworzą spójną historię, którą słuchacze mogą stopniowo i regularnie odkrywać.

Utwory tworzą pewnego rodzaju opowieść przekazywaną w autentyczny, niekoloryzowany sposób. To historia, w której wiele razy pojawia się wątek oczekiwań i presji rynku, do których autor wolałby się nie dostosować. Doskonale obrazuje to fragment: „napisałem trochę o kontraktach, by wyrzucić z siebie zgniłe jabłka. Gdybym miał na płytę tylko kafla to i tak z przyjemnością bym ją nagrał”. I ja w to wierzę. Dodaje również: “nieważne co powie branża, nieważne ceny hurtowe i marża, nagrywam płyty, by zostawić po sobie ślad”.

Wielokrotnie pojawia się motyw czasu, a właściwie tego, że wszystko nadejdzie w swoim czasie. Stwierdzenie “wszystko w swoim czasie” słyszymy w zasadzie już od pierwszych minut. Natomiast w utworze pt. “Życie jest jedno” pada fragment “niech czas zajmie się wszystkim. To jedynie stan, który przejdzie” i to jest dla mnie sedno tego albumu.

Pojawiają się również nawiązania do innych artystów. Autor przedstawiając się w jednym z utworów, użył takich porównań: “Hybryda Bułhakow, Andersen, coś między Taco, ale Blake’iem”. I myślę, że to bardzo trafna wskazówka do klasyfikowania tego albumu, czyli czegoś pomiędzy rapem, a popem. Kilkukrotnie zostaje wywołany Eminem jako jeden z kultowych przedstawicieli rapu. Pojawia się również Niemen. Doszukałam się także ukrytego nawiązania do twórczości Amy Winehouse w postaci wersu “life is a loosing game”, podobnie brzmiącego do popularnego utworu “love is a loosing game”.

Album jest bardzo różnorodny pod kątem brzmienia: są momenty bardzo melodyjne, jest również nieco melancholii, a także odrobina mroku. “Rzeka” jest utworem bardzo chwytliwym, wprost zawierającym pewne inspiracje popem. Melancholię z kolei najbardziej czuć w duecie ze SKUBASEM w utworze pt. “Życie jest jedno”. To duet łączący pozornie zupełnie odmienne światy muzyczne, jednak połączyła ich podobna wrażliwość i udało się stworzyć coś poruszającego. Może ta wrażliwość wynika z tego, że “gdy był mały, płakał na Psie, który jeździł koleją”? Tego nie wiem, ale na pewno wiem, że to moja ulubiona piosenka tego albumu – zaraz obok “Rzeki” oraz “Bańki”.

“Nie ma szans”, by znaleźć tutaj utwory, które mnie nie przekonały? Nie do końca. Najmniej trafił do mnie wspomniany wcześniej utwór pt. “Nie ma szans”, który moim zdaniem najmniej pasuje do pozostałych utworów. Podobne odczucia miałam przy okazji premiery singla “Zoo”.

Zmierzając do końca, chciałabym tylko przyznać, że to ciekawa płyta i “może jest tą, za którą Związek Artystów i Kompozytorów Scenicznych zbuduje dom”. To w końcu „poziom Wolrd Class, jeśli tego nie widzisz to się nie znasz”.