fot.: materiały własne/Julia Staręga
20 października Kasia Lins oczarowała publiczność i rzuciła na nią dobry omen. A to wszystko za sprawą materiału z wydanej w zeszłym roku płyty „OMEN” nominowanej do Fryderyków w kategorii Album Roku: Indie Pop. Korzystając z okazji, na niedzielnym koncercie artystka zapowiedziała zbliżającą się premierę nowego, rozszerzonego wydania albumu „OMEN”. Wydawnictwo będzie zawierało dwa nowe single: „Trucizna”,„Ranię” i niewydane jeszcze „Kochałam Cię na zabój”. Jak nowe utwory wybrzmiały na żywo?
Na niedzielnym koncercie Kasia Lins zaprezentowała głównie utwory z płyty „OMEN” oraz nowości. Nie był to pierwszy koncert artystki w Warszawie z tym materiałem – w zeszłym roku wystąpiła w klubie Stodoła. I ponownie zagrała bardzo dobrze. Na scenie wraz z nią wystąpił zespół w składzie: Arek Kopera (saksofon), Wiktoria Jakubowska (perkusja), Aga Bigaj (klawisze), Karol Łakomiec (gitara).
W tle, jakże by inaczej, zawisł nóż zakończony czerwonym balonem imitującym krew. Nie zabrakło również Kasi przeobrażającej się w nocnego motyla. Koncert otworzył utwór „Nie syp solą” z albumu „Moja wina”. W wersji na żywo nie odbiegał niczym od tej studyjnej, wybrzmiał wręcz ze zdwojoną mocą. A to wszystko za sprawą perfekcyjnie zagranych partii na gitarze w wykonaniu Karola, świetnej sekcji perkusyjnej, charyzmatycznego wokalu Kasi i oczywiście publiczności, która dośpiewywała wraz z nią słowa refrenu „Moje stany. Podsyp cukrem, moje rany. Posyp cukrem nie solą. Nie syp solą”. Mimo mocnego początku było słychać, że to dopiero rozbiegówka rozgrzwająca tak zespół, jak i zebranych pod sceną. Później było tylko lepiej.
Od tego momentu set Kasi zaczął nabierać charakteru. Było zadziornie, emocjonalnie i teatralnie. Po „Nie syp solą” przyszedł czas na energiczne „Po trupach do ciebie”. Następnie gładkie przejście do intensywnego „Nikogo nie chcę” z kapitalnym gitarowym solo i przeszywającego „Anioła”, w trakcie którego Kasia na moment podeszła do elektrycznego pianina. Chwilę później Lins otuliła zebranych dźwiękami „Miłość się nie kończy” – jak mniemam – utworu najbardziej wyczekiwanego przez większość. Tytułowy „Omen” rozpoczęło wyraziste, długie i jazzujące solo Arka Kopery na saksofonie, które na moment wyrwało wszystkich z koncertowego letargu.
W „Sto żyć”, poza chóralnie wykrzyczanymi przez publikę wersami „Chciałam do nieba, chciałam do góry. Chciałam pewnym krokiem jak Jan Paweł II”, gitary Kasi i Karola nawiązały muzyczny dialog. Gdy muzycy stanęli naprzeciwko siebie i wzajemnie uzupełniali swoje frazy, Arek Kopera wtórował im na saksofonie. Nie zabrakło również przebojowego „Do śmierci mamy czas” – niestety, bez WalusiaKraksyKryzysu, za to z Karolem Łakomcem na wokalu.
Na koncercie nie zabrakło również nowości, między innymi „Trucizna”, która na kilka dni przed premierą stała się viralem w mediach społecznościowych. Nie zabrakło także singla „Kochałam cię na zabój” wykonanego po raz pierwszy na żywo.
Ku zdziwieniu słuchaczy pod koniec wybrzmiały tylko dwie pierwsze zwrotki „Końca świata”. Jak się okazało, był to zabieg celowy. Sekunda lekkiej dezorientacji publiczności wystarczyła do tego, by podkręcić atmosferę i szybko wrócić do kontynuowania show. Set zamknęło kultowe już „Rób tak dalej”.
Niestety, mam poczucie, że mimo dobrze ułożonej setlisty pełnej solidnych numerów, na niedzielnym koncercie zabrakło przysłowiowej „wisienki na torcie”. Energii, która rozpiera ciało i głowę po fakcie. Wyszłam więc z mocnym niedosytem – na szczęście nie takim, który zniechęca. Dlatego też z nieskrywanym ciekawością czekam na następne koncerty Kasi. Cenię jej konceptualne podejście do tworzenia albumów i wiem, że na pewno jeszcze nie raz w niedalekiej przyszłości zaskoczy słuchaczy.
fot.: materiały własne/Julia Staręga