NewsroomRecenzje

Samotny Olly – czy na pewno? Recenzja albumu “Night Call”

W ubiegłym roku świat muzyczny obiegła informacja, dla fanów przykra, dla reszty sceny muzycznej intrygująca – muzyczny projekt Years&Years od teraz staje się solowy. Znany dobrze z hitów takich jak King, Shine czy Desire, przeszedł w ostatnim czasie spore turbulencje. Co prawda, Olly nie pozostaje całkowicie sam, bowiem Mike dołączy do zespołu na koncertach, natomiast Emre skieruje się bardziej w stronę produkcji. Czy iskierka powabnych chłopców z Communion została podtrzymana? Jak poradził sobie wokalista, teraz zdany głównie na siebie?

Zacznijmy może od tej intrygującej oko okładki! Czyżby Olly postanowił odnaleźć w sobie miłość do wody i oceanów od dzisiaj będąc trytonem? Spokojnie, myślę że ostanie z nami na lądzie a “syrenia” postać to tylko jeden z świetnie wiążących symboli. Bo przecież od stuleci, legendy głosiły jak to syreny kusiły i zwodziły podróżników. Taki właśnie jest ten album – tajemniczy, odważny, kuszący, zwariowany, pełen energii i rozterek. Night Call to ekscytujący, nowy rozdział w karierze Years & Years.

Szczerze mówiąc – miałam spore oczekiwania wobec tego albumu, ponieważ tak jak pokochałam z całego serca pierwszą produkcję Yearsów czyli Communion, tak drugie Palo Santo – nieco mnie rozczarowało. Jednego jednak nie można im (jemu?) odmówić – od zawsze ich muzyka i wizja artystyczna była pełna symboli i historii. Przytoczmy chociaż tutaj short film Palo Santo, który ukazał się przed premierą drugiego albumu. Albo symbole które były tajemniczym szyfrem i nowym alfabetem – przyznam, że jako fanka miałam wiele zabawy w rozgryzaniu tych zagadek. Przy nowym, trzecim albumie ta zajawka zeszła na nieco dalszy plan, chociaż nadal jest znacząco zauważalna – kolejnym tego jest tytuł, który możemy interpretować jako nocne nawoływanie syren, kuszenie, symbole…

Z pierwszym odtworzeniem albumu, od razu uderza w nas jak wielka morska fala elektroniczne brzmienie Consequences. Przyznam, że ciężko powstrzymać się od tupania nóżką. Zarówno na początku, jak i w trakcie trwania całego albumu. Moimi faworytami zdecydowanie stały się Immaculate, Muscle, Crave czy Starstruck. No właśnie.- zatrzymajmy się chwilę przy tej ostatniej. Tutaj mamy niezły plot twist, bo bez bicia przyznam się, że przy pierwszych odsłuchaniach jej jako singla miałam mocne meh. Tak, zawiodłam się i nie wiem czy policzę na palcach jednej ręki odsłuchania tej piosenki. A teraz? Oczarowała mnie na nowo i wróciła do mnie niczym fala na brzegu. Dużo będzie tutaj fal, wody – jakoś tak, siadły mi te porównania. A jeśli dodatkowo obejrzycie z teledyskiem, nie sposób się nie uśmiechnąć, sprawdźcie sami! Na Waszej twarzy zagości przez trzy i pół minuty zagości szczery uśmiech, no nie da się!

“Wszystko zrodziło się z fantazjowania, gdy tkwiłem w czterech ścianach. Chciałem, żeby w tej muzyce był tak wiele przyjemności, jak to tylko możliwe.”

– tłumaczy artysta

No właśnie – na albumie znajdziemy znów głównie rozrywkowe, taneczne brzmienia okraszone czarującym głosem Olly’ego. Szerze przynam, że trochę tęskno mi za wzruszającymi balladami które tak rozrywały serce przy wcześniejszych produkcjach zespołu. Bo tak naprawdę – jeśli by się uprzeć – nie znajdziecie tutaj smutnego balladowego momentu w stylu Eyes Shut, Memo czy chociażby Hypnotised. Czy to dobrze, czy źle? Uważam, że biorąc pod uwagę koncepcję albumu przydałaby się chociaż jedna ballada. Tym bardziej, że Olly robi to TAK DOBRZE. Ale rozumiem też wizję radości, kuszenia i przewrotności którą chciał przekazać. Powiedzmy, że ten jeden raz wybaczę 😉

Podsumowując – jest to bardzo dobry, przebojowy album i w większości spełnił on moje oczekiwania. Z każdym kolejnym odsłuchem wbija mi się w głowę coraz bardziej i bardziej, nie mogę temu zaprzeczać. Jeśli zawiedliście się pierwszym wrażeniem, zaufajcie – dajcie mu jeszcze jedną szansę. Nie jest to powrót do Communion i myślę, że ciężko będzie kiedykolwiek przebić debiut, ale patrząc ogółem wypada chyba lepiej niż Palo Santo. Niestety mimo całej otoczki i koncepcji, nie obronił się różnorodnością i w głowę zapadły mi głównie single oraz Preacher czy Don’t Panic. Tym razem, wiem że będzie tego więcej. No i cóż – czekam z niecierpliwością na dzikie tańce pod sceną na Openerze! Oby to lato nam wypaliło, tak bardzo tęsknię za koncertami!