Rozgrzewająca impreza w samym środku jesieni! – relacja z koncertu Purple Disco Machine
fot. Dominika Tarka / @domitarka
Niecałe dwa tygodnie temu, Warszawa i Kraków po raz kolejny miały okazję zanurzyć się w dźwiękach funkowych, dyskotekowych i house’owych, kiedy Purple Disco Machine zawitał ponownie do naszego kraju. To nie pierwsza wizyta w naszych klubach i jestem przekonana, że również nieostatnia. Warszawski koncert odbył się w największym klubie stolicy jakim jest Progresja i wypełnił się po brzegi. Niemiecki producent nie zawiódł ani trochę, dając występ pełen energii, nostalgii i nowoczesnych brzmień, które wciągnęły wszystkich obecnych na parkiet. Nie obyło się bez niespodzianek, zapraszamy do naszej recenzji!
Niezwykle cenię sobie punktualne rozpoczęcia koncertów, bo uznaję, że jest to przejaw szacunku do zgromadzonej publiczności. I o ile rozumiem kilkuminutowe obsuwy związane z oczekiwaniem na ludzi, którzy uwielbiają przychodzić na ostatnią chwilę, tak nigdy nie zrozumiem kilkunastominutowych niecierpliwych minut frustracji “czy to już?” Na szczęście – tym razem obyło się bez znaczących spóźnień, a te kilka minut rozruchu mogę wybaczyć na poczet spraw technicznych, tym bardziej, że rozgrzewkę zafundował nam naprawdę ciekawy DJ David Bay. Dzięki tej tanecznej rozgrzewce, tłum stopniowo zapełniający salę wprawił się w znakomite humory do tańca. Przejdźmy jednak do rzeczy — Purple Disco Machine, czyli Tino Piontek, zaczął set z utworami, które oddają esencję jego twórczości — mocne, pulsujące basy, rytmiczne bity i chwytliwe linie syntezatorów. Jego styl to prawdziwy ukłon w stronę muzyki lat 70. i 80., choć przefiltrowany przez współczesne brzmienia. Rozpoczął od jednego z przebojów, In The Dark a publiczność od razu podchwyciła rytm i zaczęła tańczyć.
Bez wątpienia kulminacją koncertu były hity takie jak Fireworks, Substitution, a także remixy klasyków muzyki dance. Każdy z tych utworów jest doskonale skomponowany i przywołuje atmosferę dawnego disco z elegancją i świeżością, co przyciąga zarówno młodszych, jak i starszych fanów. Dla prawdziwych koneserów przebojów pojawiły się wplecione sample i fragmenty Call On Me Erica Prydza (tutaj w tłumie dało się słyszeć samozwańcze wstawki wszystkim dobrze znanego coveru Cypisa – pozwólcie, że daruję sobie cytowanie), Like A Prayer Madonny, fragmenty popularnego sampla Axel F czy całkiem świeże About Damn Time w wykonaniu Lizzo. Jednak to utwór Hypnotized wywołał szczególne emocje — rozświetlone telefony, ludzie śpiewający teksty, a wszystko to stworzyło na sam koniec seta niepowtarzalny moment jedności z artystą.
Nie można pominąć kwestii oprawy wizualnej, która była spektakularna. Fioletowe i różowe światła idealnie korespondowały z pseudonimem artysty, tworząc hipnotyczny klimat disco. Całość dopełniały wyświetlane na ekranach geometryczne kształty i neonowe animacje, które wprowadzały w klimat klubu w stylu retro. Publiczność była wręcz zaczarowana, a każdy utwór zdawał się posiadać własną, unikalną oprawę wizualną. Dodatkowo, nie był to standardowy set DJ-ski, gdyż na scenie wraz z Tino, pojawił się zespół! Zarówno perkusista jak i klawiszowiec dodawali ciekawego smaczka temu występowi, bo rzadko zdarza się, żeby DJ korzystał ze wsparcia zespołu na żywo. Jak widać, da się to połączyć z niekwestionowanym efektem pozytywnym.
Purple Disco Machine doskonale rozumie, jak ważny jest kontakt z fanami. Mimo że jest to DJ, a nie wokalista, nawiązywał interakcję z tłumem, zachęcając ludzi do klaskania, śpiewania i tańca. Przez cały koncert utrzymywał intensywny kontakt wzrokowy z publicznością i nie szczędził uśmiechów oraz gestów wdzięczności. Można było odczuć, że świetnie bawi się na scenie, co natychmiast udzielało się ludziom na widowni. Podobnie zachęcali nas do tego śpiewający na żywo wokaliści, którzy ruszyli z nim w trasę jako goście. To kolejny moment, który zapewnił mnie o wyjątkowości tego show, bo zazwyczaj jest to niemożliwe, żeby w trasę z DJ-em ruszyli artyści udzielający mu wokali. To zwyczajnie koliduje z ich prywatnymi kalendarzami i zebranie na trasę sporej części artystów, którzy mają swoje własne koncerty byłoby logistycznie bardzo ciężkie. Tutaj – mieliśmy przyjemność usłyszeć na żywo gości takich jak: Sophie And The Giants, Moss Kena, ÁSDÍS oraz Julian Perretta. Nie muszę chyba dodawać, jak dużej wartości dodało to do teoretycznie zwyczajnego setu DJ-skiego. A gdyby tego było mało, na niektórych utworach pojawiał się zespół taneczny Bob Dance Shop, który dopełniał show swoimi choreografiami.
Purple Disco Machine w Warszawie dwukrotnie na wyprzedanych koncertach dał pokaz pełen energii i autentycznego brzmienia, który przeniósł nas do świata dyskotekowego glamuru, nie tracąc przy tym świeżości współczesnej muzyki tanecznej. Dźwięki, światła i interakcja z publicznością stworzyły niezapomnianą atmosferę, której nie sposób było się oprzeć. Tino Piontek udowodnił, że jest jednym z najlepszych współczesnych producentów w świecie muzyki house i disco. Ten koncert z pewnością zostanie zapamiętany przez warszawską publiczność na długo — i już teraz można powiedzieć, że każdy, kto tam był, z niecierpliwością czeka na jego powrót. A na powrót myślę, że nie będziemy długo czekać — jestem przekonana, że to nie ostatnia wizyta w Polsce niemieckiego DJ-a.