NewsroomRecenzje

RECENZJA: THE LUMINEERS- BRIGHTSIDE

Gdy słyszę o zespole The Lumineers, w mojej głowie od razu pojawia się melodia ich największego hitu, czyli Ho Hey. Jest też jednak kilka innych singli, które kojarzę i naprawdę bardzo lubię. Właściwie nie wiem dlaczego, ale nigdy wcześniej nie odsłuchałam całego albumu zespołu. Na początku tego roku artyści wydali już swoje czwarte studyjne wydawnictwo. Czy na tym krążku nadal pozostali w charakterystycznym folkowym klimacie?

Płyta Brightside składa się z 9-ciu dość krótkich utworów. Pierwszym numerem jest tytułowe BRIGHTSIDE.

Piosenka „Brightside” została nagrana w ciągu jednego dnia – mówi wokalista, gitarzysta i współzałożyciel zespołu The Lumineers, Wesley Schultz. – Jest niczym gorączkowy sen 15-latka – taka amerykańska historia miłosna z całą swoją wspaniałością i złamanym sercem. Ostatnia para, która ucieka, zdana tylko na siebie…

Jest to pierwsza i jedna z moich ulubionych piosenek z tej płyty. Ma w sobie pewnego rodzaju ciepło, jakąś dobrą energię i potrafi koić nasze serca. Bardzo podoba mi się w niej brzmienie głosu wokalisty, chociaż właściwie mogłabym o tym powiedzieć chyba przy każdym numerze. To, na co warto zwrócić uwagę, to teledysk. Przedstawia on różne historie miłosne i odpowiada na pytanie, czym właściwe jest miłość dla ludzi.

Ten teledysk przypomina dokument o amerykańskiej love story – wyjaśnia Schultz. – Wystąpili w nim prawdziwi ludzie. Żadna z osób na planie nie była aktorem.

Utwór WHERE WE ARE zapadł mi najbardziej w pamięć. Jak na razie wracam do niego najczęściej i czuję, że jeszcze długo się to nie zmieni. Wydaje mi się, że głównie przyczynił się do tego refren, który bardzo mocno wbił mi się do głowy. Poza tym, gdy tylko go usłyszałam, pomyślałam, że będzie on brzmiał świetnie na koncercie. Jest on nieco  bardziej żwawy i myślę, że publiczność chętnie zaśpiewałaby go wraz z zespołem.

Za to w BIG SHOT urzekł mnie bardzo dobry akompaniament fortepianu. Piosenka między innymi dlatego wyróżnia się na tle pozostałych. Mam też wrażenie, że Wesley Schultz spróbował tutaj nieco innego sposobu śpiewania, niż zazwyczaj.

ROLLERCOASTER o dziwo okazał się jednym ze spokojniejszych utworów na krążku. Wydaje się wręcz idealny na długie, wiosenne spacery. REMINGTON zaskoczył mnie już wtedy, gdy zobaczyłam, że trwa niecałe dwie minuty. Bardzo spodobała mi się gra gitary w tym krótkim, ale jak dobrym kawałku. Klimat utworu jest w moim odczuciu melancholijny i można wyczuć w nim nutkę tęsknoty. REPRISE jest bardzo ciekawy i oryginalny, a dodatkowo bardzo ładnie zamyka album przez nawiązanie do utworu, który go otwierał.

Brightside to bardzo spójny album, w charakterystycznym dla The Lumineers folkowym brzmieniu. Mimo że został wydany zimą, to mam wrażenie, że jest wręcz idealny do posłuchania właśnie teraz wiosną albo latem. Przynajmniej słuchając go, czułam letnią beztroskę. Płyty słuchało mi się bardzo przyjemnie, a czas upłynął jak za mignięciem oka. Dlatego, jeśli macie wolne pół godzinki, to bardzo mocno zachęcam Was do przesłuchania Brightside.