
fot. Materiały Prasowe / Universal Music Polska
Sara James to nowe, mocne nazwisko na polskiej scenie muzycznej – określenie „towar eksportowy” w ostatnich tygodniach padało wielokrotnie. Powód? Debiutancki album Playhouse oraz premierowy koncert, który spotkał się z entuzjastycznym odbiorem zarówno fanów, jak i krytyków. Tym wydawnictwem młoda artystka jasno pokazała, że zamierza wyznaczać własne standardy. Porównania do Billie Eilish pojawiają się coraz częściej, ale czy nie czas docenić Sarę James jako wyjątkowy talent, który broni się sam?
Zacznijmy od faktu, że Playhouse to album kompletny – dopracowany w najmniejszych detalach. Tutaj nic nie jest przypadkowe, a o „zapychaczach”, które czasem trafiają na płyty innych artystów, nie ma mowy. Ten 18-utworowy krążek to historia, którą trzeba przeżyć w całości. Słuchanie na wyrywki? Ryzykowne. W końcu wchodzimy do obcego domu, a bez przewodnika łatwo się zgubić, prawda?
Jednym z pierwszych przystanków w tej muzycznej podróży jest Detox – utwór, który już na etapie promocji przykuł uwagę. Zadziorny, mocny, z charakterem. A później Psycho – kawałek nie tylko chwytliwy, ale też ważny. Sara nie boi się mówić o zdrowiu psychicznym, przekazując jasny komunikat: „Twoje zdrowie jest ważne. Nie bój się prosić o pomoc. Ja też miałam swoje trudne chwile.” To nie tylko muzyka, to manifest skierowany do jej pokolenia – i tych, którzy dopiero wkraczają w dorosłość.
A potem? Jest tylko lepiej. Rozchwiane, emocjonalne One Last Chance niemal zmusza, by wcisnąć „repeat”, ale trudno zatrzymać się w tej podróży. Kolejny przystanek to Feel So Good – utwór, którego nie powstydziłaby się sama Beyoncé. Skala głosu Sary i jej wokalne możliwości przyprawiają o dreszcze. Dodajmy do tego taneczny vibe, który tworzy wyjątkową energię. Słuchając, trudno nie wyobrazić sobie tego kawałka na żywo. Sekcja dęta? Absolutny strzał w dziesiątkę. To utwór, który aż prosi się o scenę i światła reflektorów.
Nie zapominajmy jednak, że Sara to wciąż dojrzewająca nastolatka, która nie boi się wyrażać swoich emocji – również frustracji. Właśnie o tym opowiada Like Me, utwór pełen złości i sprzeciwu wobec tych, którzy próbują kopiować jej styl i naśladować każdy ruch. Sara stawia sprawę jasno: bycie sobą to coś, czego nie da się podrobić. Ten numer to nie tylko mocne uderzenie, ale też wyraz buntu przeciwko powierzchowności i potrzebie autentyczności. „Chcesz być jak ja? Próbuj dalej” – zdaje się mówić w każdej linijce.
Na Salty czekałam od momentu, gdy usłyszałam go na żywo podczas Next Fest w Poznaniu. To utwór niesamowicie melodyjny, melancholijny i romantyczny. Jeden z tych kawałków, który zdecydowanie zasługuje na wersję piano, grany przy przygaszonym świetle, serwujący co wieczór kolejną dawkę emocji zgromadzonej pod sceną publiczności. Ma w sobie coś, co sprawia, że chce się go słuchać w nieskończoność, za każdym razem na nowo odkrywając jego głębię.
Jeśli oczekiwaliście od Sary James wpływu Billie Eilish na jej muzykę, w nieco mroczniejszym wydaniu, to w 51 50 znajdziecie coś, co przypomina kawałki zagranicznej artystki, ale w bardziej niekonwencjonalnej formie. To utwór, który zdecydowanie nie jest klasyczny, a jego niepokojący, tajemniczy klimat wciąga od pierwszych dźwięków. Pamiętajcie jednak, by nie skakać po utworach – tylko w pełni przeżywając tę historię, możecie docenić jej głębię.
Natomiast jeśli w tym momencie sami nie wiecie, w jakiej części domu się znajdujecie, spokojnie przejdźcie razem z Sarą przez IDK Me Anymore. To utwór, który wprowadza w stan lekkiego zagubienia, a zaraz potem otwiera drzwi do kolejnego przystanku – I Tell Everyone About You. Tutaj tempo wycisza się, a emocje stają się bardziej subtelne. To moment na chwilę refleksji, który płynnie łączy się z melancholijnym Blue. Wszystko to tworzy spójną, spokojną część podróży, która pozwala na głębsze zanurzenie się w dźwiękach i słowach.
Ziewanie zostawcie na potem, bo jeszcze nie dotarliśmy do sypialni – pamiętajcie, nie jesteście u siebie! Collarbone to moment, w którym Sara James w pełni stawia na autentyczność. Jak sama powiedziała podczas koncertu, utwór jest dedykacją dla jej dziewczyn. To nie jest kawałek o wrażliwości, a o pewności siebie i byciu sobą – bez skrupułów, bez kompromisów.
Zostając w pełnym energii pokoju, możemy pobujać się do You Shouldn’t Cry, a potem przygotować swoje martensy do żywych podskoków przy rockowych riffach Sunshine State Of Mine. To kawałek, który wciąga od pierwszych dźwięków – pełen energii, z pazurem, idealny do skakania i poczucia, że świat należy do nas.
Otwierając kolejne drzwi, znajdziecie drogę do wyjścia, ale Sara, pokazując wszystkie zasady savoir-vivre, mówi, że zawsze jesteśmy mile widziani i w każdej chwili możemy wrócić do Playhouse.
Debiutancki album Sary James to dzieło, które chciałaby doświadczyć każda zaczynająca karierę wokalistka. Jestem pewna, że to początek fenomenu, który wkrótce podbije świat. Biegnijcie więc po płytę i wyczekujcie koncertów – naprawdę warto!