
Fot. Materiały prasowe
Ciężko zdefiniować, czym tak naprawdę jest nowa płyta Sama Smitha – debiutem, czy może ewolucją? Zagłębiając się w historię powstawania tego wydawnictwa, odnoszę wrażenie, że album ten powstał pod wpływem radosnych emocji, czy też długo wyczekiwanej akceptacji samego siebie, co sugeruje otwierające “Love Me More”. Na krążku można także wyczuć chęć do eksperymentów muzycznych, tym razem na własnych zasadach, co udowodniło “Unholy”, którego godnym następcą jest utwór “I’m Not Here To Make Friends”. Czy nazwałabym ten album najlepszym w karierze Sama Smitha? Odważnie odpowiem, że tak.
Every day I’m tryin’ not to hate myself
But lately, it’s not hurtin’ like it did before
Maybe I am learning how to love me more
Sam Smith – “Love Me More”
Sam Smith zdjęli maskę z twarzy i powiedzieli, jak jest, odsłaniając także te niezbyt przyjemne aspekty swojej kariery. W jednym z ostatnich wywiadów powiedzieli, że podążając za przysłowiowymi kanonami piękna, nie byli szczęśliwi i widać to np. na okładce płyty “The Thrill Of It Fall”, gdzie w oczy rzuca się smutek i jak to Sam Smith określają “byliśmy wtedy cholernie głodni“. Na szczęście nadszedł moment, w którym możemy obserwować Sama Smitha w swojej najlepszej odsłonie.
Genialnym podkreśleniem tego dobrego flow jest czwarta pozycja na albumie, czyli taneczne “Lose You”, które na pewno będzie hitem nadchodzącego sezonu letniego. W tym utworze Sam Smith brzmią niczym legendarna Cher – potężny wokal, który porywa do tańca i wprowadza w dobry nastrój. Słuchając tego właśnie kawałka, czuję się, jakbym cofnęła się w czasie do lat 80-tych, kiedy to tego typu pop był czymś, co codziennie słyszeliśmy w radiu. Sam Smith odrodziło brzmienie, o którym zapomniałam, ale na nowo je pokochałam i zapewne inni słuchacze także padną tego ofiarami, gdy tylko usłyszą ten kawałek.
Ten album jest niesamowicie zróżnicowany i naprawdę ciężko go zdefiniować, ale uwielbiam tego typu wydawnictwa – każdy znajdzie na nim coś dla siebie, ale pomimo tej całej różnorodności, absolutnie w żadnym momencie nie odczuwam tutaj spadku jakości, czy tzw. zapychaczy na płycie. Czuć, że Sam Smith postanowili umieścić na nim po prostu wszystkie swoje perełki, nad którymi pracowali, nie zważając na to, czy będą one tworzyć zgrabną całość – miały po prostu dobrze brzmieć i tak też właśnie jest.
I’m not perfect, but I’m worth it
I’m not perfect, but I’m workin’ on it
Sam Smith – “Perfect”
“Perfect” to kolejny z tych utworów na płycie, które pachną nostalgią i sprawiają, że nieważne, w jakim momencie w swoim życiu jesteśmy, mamy ochotę wsiąść za kierownicę własnego auta, słuchać spływających po szybkie kropli deszczu i ramię w ramię wyśpiewywać z Samem Smithem słowa tego utworu. Doskonałym wręcz dopełnieniem jest tutaj kolaboracja z Jessie Reyez – swoją drogą niejedyna na tym albumie – która odnoszę wrażenie, że daje idealny plasterek na rany i koi duszę. To mój zdecydowany faworyt na płycie, chociaż nie będę kłamać – niejedyny, bo tak jak wspominałam, na tym albumie nie ma złych utworów.
Przyznam absolutnie szczerze, że słysząc utwór “Unholy”, który rozkochał w sobie użytkowników Tik Toka, wiedziałam, że ten album Sama Smitha będzie absolutną ewolucją i oczywiście się nie myliłam. Myślę, że ten singiel doskonale określa, w jakim kierunku zmierza kariera artystx. Przyzwyczajeni do ballad w wykonaniu Sama Smitha mogą potrzebować więcej czasu, by przywyknąć do nowego wizerunku i brzmienia, aczkolwiek jeśli damy sobie szansę na to, by poznać ich bliżej, to przekonamy się, że brzmiący niczym z ust anioła utwór “Stay With Me” grany m.in. na weselach podczas pierwszego tańca, opowiada o tzw. one night stand, więc również ten brzmiący absolutnie czysto i niewinnie singiel, ma w sobie nutkę grzeszku, niczym unholy.
“How To Cry” to jeden z tych utworów, które mogłabym nazwać typowym klasykiem Sama Smitha. Jeśli ktoś twierdzi, że Sam Smith odeszli od tego, co mieli w zwyczaju tworzyć, to śmiało można im puścić ten utwór, który jest kwintesencją ich dotychczasowej twórczości. Ciesze się, że mamy na tym albumie właśnie tego typu perełkę, bo co jak co, ale głos Sama Smitha w połączeniu z delikatnym, akustycznym gitarowym brzmieniem to miód dla uszu.
W połowie albumu wkraczamy w typowy dla utworu “Unholy” odważny i taneczny klimat. Kolejnym utworem, który wprowadza mnie w absolutnie dobry humor, jest “Gimmie”, któremu ponownie towarzyszy wokal Jessie Reyez oraz tym razem także Koffeee. Idąc dalej, otrzymujemy genialne “I’m Not Here To Make Friends”, od którego ciężko się oderwać. Świetnym akcentem jest rozpoczęcie utworu, które rozpoczyna się od kultowego już zdania wypowiadanego przez drag queen Mama Ru: “If you can’t love yourself, how the hell you gonna love somebody else?”
Oczywiście na wydawnictwie nie zabrakło tytułowej “Glorii”, która brzmi dokładnie tak, jak powinna – wprowadzając nas w tajemniczy, sakramentalny wręcz klimat, oddając hołd byciu sobą:
Be yourself so loud tonight (mmm, so loud)
They’ll hear you from the stars (they will hear you from)
Sparkling like dynamite (sparkle)
If that is who you are (it’s who you are)
Sam Smith – “Gloria”
Album zamyka utwór “Who We Love”, który powstał w kolaboracji z Edem Sheeranem. Przyznam, że nie spodziewałam się tego duetu, ale och! Bardzo go potrzebowaliśmy. Jest to spokojna ballada, która po tak sporej dawce emocji w postaci naprawdę różnorodnych dźwięków, jest doskonałym zwieńczeniem i przede wszystkim – daje chwilę wytchnienia po tej całej dynamicznej przygodzie, w którą zabrało nas Sam Smith.
Czuję w kościach, że to jeszcze nie koniec ewolucji Sama Smitha i że prędko po wydaniu tej płyty wkroczą do studia, by zaserwować nam więcej. Ta płyta po prostu brzmi, jakby to był dopiero początek tej pięknej, muzycznej przygody. Sam Smith pokazują, że najlepsze, co możemy dla siebie zrobić, to po prostu być sobą, realizować swoje marzenia i z pełną odwagą mówić o tym, co jest w naszych sercach. “Gloria” to jeden z najlepszych albumów, jakie ostatnio zostały wydane. O tym wydawnictwie będzie się mówić przez kolejne miesiące i na pewno zaliczymy je do grona topowych płyt wydanych w 2023 roku.