Po ogromnym sukcesie debiutanckiego singla Issues, który w marcu i kwietniu szturmował stacje radiowe i listy przebojów – Julia Michaels idzie za ciosem hitu i stawia kolejny krok w swojej stosunkowo młodej karierze – wydaje EPkę. Ale… czy to nie jest zbyt odważny ruch?
Issues było niepodważalnym hitem. Byli tacy, którzy ją kochali, byli tacy, którzy jej nienawidzili. Co sprawiło, że nieznana wcześniej 23-letnia amerykanka nagle wypłynęła? Czy to za sprawą hitu napisanego przez znanego producenta Benny’ego Blanco, czy dzięki swemu dość charakterystycznemu głosowi, który jest ciekawą mieszanką barwy Lorde i momentami Niny Nesbitt? Jedno jest pewne, niezwykle urokliwa blondynka daje nam znać, że nie chce mieć przypisanej łatki twórcy jednego hitu. Zatem zajrzyjmy do omawianego mini-albumu nazwanego nieco tajemniczo – Nervous System.
Już po pierwszym przesłuchaniu można odnieść wrażenie, że to bardzo delikatny, popowy i wakacyjny album pełen wesołych piosenek od których, aż chce się tańczyć. I dopiero ostatnia z nich – Don’t Wanna Think – pozwala nam na zwolnienie tempa po radosnym podrygiwaniu. Nawet ta początkowo spokojna Worst In Me, powoli się rozkręca i zakrawa bardziej na pozytywną część płyty – przynajmniej od strony melodycznej. Na plus też jest tutaj dojrzały i imponujący tekst. I to by było na tyle tej smutnej historii – bardzo dobrze, bo mamy lato i nie czas na smutki i żale!
Co w takim razie jeszcze nam zostało? Uh Huh – wydane dwa miesiące temu jako singiel. Odbiło się niestety o wiele mniejszym echem niż Issues i w sumie nie dziwne, bo to dość słaby kawałek. Bardziej widziałabym w roli kolejnego singla Make It Up To You. Wow! To jest znakomity materiał na wakacyjny hit! Mam nadzieję, że potencjał w niego włożony nie zostanie zmarnowany. Porywa od pierwszego odsłuchania! Świetna sprawa również z tym Just Do It – tak trochę inspirowany… starymi klimatami z lat 60 czy 70. Nogi same rwą się do tańca! Delikatne chórki w tle i pstrykanie palcami czyni tą piosenkę zwiewną i letnią. Dobra robota, panno Michaels.
Ze wszystkich kompozycji na płycie, najmniej chyba przypadło mi do gustu Pink. Jest w niej zarówno coś wyjątkowego, ale też coś… dziwnego. Szeptane fragmenty wydają się nieco przydługie a refren dosyć ostry w porównaniu do reszty. Dzięki takiemu zabiegowi piosenka mniej pasuje do całości albumu ale z drugiej strony nabiera też wyjątkowego klimatu. No cóż… jednym się spodoba, inni wybiorą poprzednie melodie. Ja zostanę przy tej drugiej opcji.
Jedyne co mi się nasuwa na myśl to… dlaczego tylko 7 utworów? Dlaczego EPka a nie od razu album? Czyżby delikatne wybadanie rynku? Szkoda trochę, że nie było przed jej wydaniem ciekawszego singla, bo jak widać Uh Huh nie sprawdziło się zbytnio w tej roli. Bez problemu jednak mogę stwierdzić, że każda z tych piosenek jest intrygująco inna. Większość z nich jest wesoła i chwytliwa; każda z nich ma w sobie coś zakrawającego na singiel. Momentami przypomina mi to styl Meghan Trainor z jej pierwszego krążka – Title. Fajne, alternatywne brzmienie na wakacyjne dni.
MOJA OCENA:
8/10 – i czekam na więcej.
Autor: Dominika Tarka