NewsroomWywiady

Natalia Grosiak w rozmowie z WLKM.pl: „Moje marzenia się spełniły”

Zespół Mikromusic ma 20 lat! W ramach świętowania zagrali wyjątkowy koncert w wrocławskim NFM, by później wydać go w formie jubileuszowego albumu pt. “Mikromusic z Górnej Półki”. I przy okazji premiery miałam okazję porozmawiać z Natalią Grosiak o minionym koncercie i sytuacjach, które wtedy ich zaskoczyły, o przygotowaniach do wydania albumu, o jubileuszu i 20-letniej działalności, a także o nadchodzącej trasie!

Fot. Hubert Grylewicz

Ostatnio rozmawiałyśmy przy okazji premiery albumu „Kraksa”. I na początek chciałabym zadać Ci takie samo pytanie, jak w 2020 roku. Wtedy powiedziałam, że każda płyta otwiera nowy rozdział w Waszej twórczości. Co zatem zmieniło się u Was po premierze „Mikromusic z Górnej Półki”?

Teraz się regeneruję. Tym razem przygotowania do premiery były bardzo stresujące. Ostatni momenty przed wydaniem płyty i zagraniem koncertu były pełne napicia i problemów. Z pewnością czekałam na moment, kiedy wreszcie nie będę miała w głowie znaków zapytania. Cieszę się, że wreszcie mamy te rocznice tak ładnie zamkniętą. Przyznaję, że to rok temu obchodziliśmy dwudziestolecie zespołu. I wtedy z tej okazji zagraliśmy koncert w NFM, a teraz go powtórzyliśmy. Szczerze mówiąc, już na początku 2021 roku szukałam sposobu na to, żeby ładnie podkreślić tą okazje. Planowałam wydawnictwo i inne działania jak np. wydanie śpiewnika. Chciałam nagrać koncert i zaprosić gości: Dorotkę Miśkiewicz, Kubę Badacha i Melę Koteluk. Natomiast nie wiedziałam, jak to wszystko ugryźć. Myślałam o koncercie w wytwórni z pięknymi światłami scenografia, ale nagle odezwała się do nas NFM Filharmonia Wrocławska z propozycją zagrania koncertu. Wtedy powoli zaczęły się łączyć kropki.

Kiedy wydaliście „Mikromusic z Dolnej Półki”, miałaś z tyłu głowy pomysł na to, żeby przewrócić ten koncept do góry nogami i zrobić coś zupełnie odmiennego – zamienić tzw. instrumenty „złej jakości” na podniosły koncert z udziałem orkiestry?

O! Historia nazwy tej płyty jest bardzo fajna. Nie mogłam znaleźć odpowiedniego tytułu, bo nie chciałam, żeby to było „Mikromusic Symfonicznie” albo „Mikromusic w NFM”. Już wcześniej mieliśmy „Mikromusic w Eterze”, „Mikromusic w Starym Maneżu” i tak dalej. I dzwonię do Dawida Korbaczyńskiego i mówię: „pomóż mi, może „Mikromusic na tłusto” albo „Mikromusic na złoto?”, a  on pewnym głosem mówi: „Mikromusic z Górnej Półki”. Od razu wiedziałam, że ma rację.

Cofnijmy się jeszcze do wieczoru, podczas którego nagrywaliście ten koncert. Potrafisz sobie przypomnieć, jakie emocje towarzyszyły Ci na scenie, wiedząc, że masz ze sobą orkiestrę i to wszystko ma podniosły charakter?

Nawet na tegorocznym koncercie wniosłam na scenę bardzo dużą tremę, a rok temu była jeszcze większa. Oprócz tego, że za sobą miałam orkiestrę to przed sobą ponad 1000 osób. Dodatkowo, miałam świadomość, ile wpakowaliśmy w to pieniędzy. Wynajęliśmy ekipę filmową, żeby to nagrać, a potem wydać płytę. Dwa tygodnie przed koncertem nie mogłam spać. Nawet mam zdjęcie, jak wyglądałam rano w dniu występu – niewyspana kobieta zombi (śmiech). Oczywiście trzeba było się spiąć, a adrenalina przed koncertem zwiera człowieka. Nadal miewam tremę, ale nie jest ona tak zniewalająca jak wtedy – wyszłam na scenę i czułam jak głos mi drży, a w głowie mam pustkę. Wiedziałam, że muszę poprowadzić konferansjerkę na poziomie i opowiedzieć o całym procesie powstawania zespołu. I ja się świetnie wywiązałam z obowiązków, ale nie obyło się bez przygód. W piątej piosence, czyli w „Szkodniku” pojawiała się awaria prądu. Zazwyczaj takie problemy trwają max 10 minut, a u nas to były 43 minuty. I w tym czasie zadziała się totalna magia. Zszedł ze mnie cały stres, choć wiem, że to tak nie działa na wszystkich – Dawida Korbaczyńskiego stres trzymał do końca koncertu. Wiedziałam, że publiczność kocha takie momenty, tylko trzeba je dobrze rozegrać. Kiedy zaczęłam się zastanawiać, co można zrobić, z pomocą przyszedł Kuba Badach, który jest urodzonym wodzirejem. Porwał mnie na scenę i razem prowadziliśmy ten wieczór. Później wkroczyło na scenę mnóstwo osób. Mikrofon zabrał nawet Robert Jarmużek – nasz wiecznie milczący pianista. Powiedział, że to czas, gdy wreszcie coś powie i nic nie powiedział (śmiech). Zagraliśmy „Takiego Chłopaka” bez prądu, ale 1000 osób na publiczności wyśpiewało to razem z nami. Rozdaliśmy sobie złote płyty – to była niespodzianka dla zespołu i wszyscy byli totalnie wzruszeni. Mieliśmy te 43 minuty na różne działania, a publiczność była wzruszona i jednocześnie rozśmieszona. Gdy wrócił prąd, graliśmy dalej. Trudno było wrócić do skupienia sprzed przerwy, ale ponieśliśmy ten koncert do końca – trwał prawie trzy godziny.

Zakładam, że w tak bogatej dyskografii pewnie trudno było wybrać piosenki, które wykorzystacie na jubileuszowy koncert i album. Obok największych przebojów znalazły się te nieco mniej znane. Jak wybieraliście materiał?

Najchętniej zagralibyśmy tyle piosenek, ile jest w naszym śpiewniku – około 20 crème de la crème Mikromusic. Wybraliśmy nasze ulubione piosenki, które bardzo chcieliśmy zagrać. Wytrychem jest „Burzowa”, którą nie każdy z zespołu miał ochotę wykonywać. Ja jednak lubię ją i trochę się uparłam, bo nigdy nie została singlem, a mimo to ludzie niezmiernie ją pokochali. Nie zagraliśmy „Dobrze Jest”, choć jest naszą najstarszą piosenką, która otworzyła nam drzwi na świat. Jest zbyt odległa mojemu sposobowi myślenia o muzyce i tekstach. Zupełnie już się z nią nie utożsamiam i nie chciałabym jej już wykonywać publicznie, bo trochę się wstydzę (śmiech).

Nie mogło zabraknąć też Waszych największych przebojów. Zaskoczeniem było dla mnie to, że w zasadzie prawie całe piosenki oddaliście gościom.

Taki był zamysł. Chcieliśmy, żeby goście mogli sobie pośpiewać, a ja pojawiam się zazwyczaj gdzieś pod koniec i dośpiewuję chórki. Uważam, że piosenka zaśpiewana w całości przez kogoś innego nabiera nowego kształtu. Dzieje się wtedy coś bardzo ciekawego, co ewidentnie słychać w tych trzech przykładach. Mela zrobiła to totalnie po swojemu w barkowej aranżacji. Dorotka swoim przepięknym jazzowym feelingiem ładnie poniosła „Burzową”. I Kuba Badach, którego od początku wymarzyłam sobie do piosenki „Tak mi się nie chce”.

Zatrzymajmy jeszcze przy Waszym jubileuszu. Jak sobie wyobrażałaś losy zespołu po dwóch dekadach, kiedy zaczynaliście karierę? Spodziewałaś się takich sukcesów, jakie teraz macie?

Pierwszej płyty właściwie nie wydaliśmy 20 lat temu, tylko chyba w 2005 roku, ale istnieliśmy już dużo wcześniej. Natomiast debiutancka płyta wychodziła nakładem Polskiego Radia i wtedy wyobrażałam sobie, że teraz będzie szał, będziemy sławni i od razu będziemy grać dużo koncertów – a nie stało się zupełnie nic (śmiech). Do pierwszego prawdziwego sukcesu była bardzo długa droga. W 2013 roku wydaliśmy płytę „Piękny Koniec”, po której nie spodziewam się już niczego – żadnej przemiany czy przełomu w naszym życiu. I wtedy piosenka pt. „Takiego Chłopaka” wyciągnęła nas z tych głębin nierozpoznawalności (śmiech). Rok wcześniej obchodziliśmy swoje dziesięciolecie i w ramach świętowania nagraliśmy film. Wypowiadają się w nim różne osoby na nasz temat m.in. Magda Kumorek, Leszek Możdżer, nasi znajomi i każdy z zespołu. Kiedy ja zostałam wywołana do odpowiedzi, Dawid zadał mi pytanie, jak się widzę za kolejne 10 lat. Wtedy z rozmarzonym wzrokiem powiedziałam: „oj! Marzę o tym, żebyśmy wreszcie grali dużo koncertów i wydali dużo płyt”. Wtedy jeszcze nie miałam dzieci, nie wiedziałam, co mnie czeka. I teraz patrzę na ten filmik i mówię: „Grosiak, udało się! Zobacz, co się dzieje, 10 lat później gramy w przepięknej sali NFM z orkiestrą. Moje marzenia się spełniły!”. To jest coś niesamowitego. Do 2019 roku graliśmy bardzo dużo koncertów, a potem przyszła pandemia. Później trochę szyki się przemieniły i rozkład sił w muzyce został zmieniony. Musieliśmy troszkę cofnąć się i mierzyć się ze spadkiem popularności. Natomiast widzę, że to powoli wraca.

Czy w Waszej dyskografii jest jakiś album, który jest dla Ciebie szczególnie ważny albo przełomowy dla działalności zespołu?

Mam trzy albumy, które darzę niesamowitym sentymentem. „Piękny Koniec”, czyli  album   przełomowy. Jest przepiękny, aczkolwiek smutny. Jako drugi najlepszy album uważam  „Tak mi się nie chce”. Moim zdaniem to w całości świetna płyta. Nagrywaliśmy ją z luzem i przyjemnością. I trzeci jest projekt „Mikromusic z Dolnej Półki”. To jest płyta, za którą dostaliśmy Fryderyka. Kochałam grać te koncerty, choć pograliśmy je tylko przez pół roku, bo później przyszła pandemia i wszystko trochę zgasło.

Zapytam tak, jak Dawid Korbaczyński dekadę temu. Jak wyobrażasz sobie Mikromusic za kolejne 10 lat?

Nie wyobrażam sobie nas już za 10 lat. Powiem szczerze, że w tym roku mam 45 lat. Marzę o tym, żeby jeszcze przez najbliższe 5 lat sobie z przyjemnością pojeździć i pomuzykować. Później chciałabym zacząć spełniać inne marzenia – podróżować lub na rok zamieszkać gdzieś za granicą np. w Portugalii albo Australii. Chciałabym posmakować trochę innego życia, ponieważ przez ostanie 20 lat poświęciłam dla Mikromusic bardzo dużo – odkładałam inne pasje i marzenia.

Nie będzie Ci brakowało tej koncertowej adrenaliny i emocji?

Nie jestem w stanie na to odpowiedzieć. Być może będę wracać po pół roku, przepraszając (śmiech). Teraz tak czuję, ale nie wiadomo, co przyniesie życie za 5 lat.

Porozmawiamy o tej nadchodzącej trasie. Wiadomo, że zaprosiliście specjalnych gości – będziecie zdradzać, kto to będzie czy trzymacie to w sekrecie? Co jeszcze szykujecie na nadchodzące koncerty?

Niektórych gości nie możemy zdradzić, bo to będą niespodzianki. Dorotka Miśkiewicz potwierdziła nam obecność na każdym koncercie, co mnie bardzo cieszy. Kuba Badach i Mela Koteluk nie mogą z nami wszędzie wystąpić, więc na pewno nie zostawimy tam pustego miejsca. Możemy zdradzić, że pojawią się Kwiat Jabłoni i Krzysiek Zalewski, ale mamy jeszcze kilka osób do potwierdzenia. Każde miasto będzie wyglądać trochę inaczej. To będzie bardzo specjalna trasa. Pojawią się też utwory, których nie usłyszycie na płycie. Będzie też „Szkodnik”, którego na płycie nie ma ze względu na awarię prądu podczas koncertu.

Zmierzając do końca, chciałabym zatrzymać się przy idei przyświecającej naszej redakcji, czyli wspieraniu legalnego kupowania muzyki. Zależy nam też na promowaniu kupowania fizycznych nośników, ponieważ wydaje nam się to dobrą formą wspierania artystów. Ostatnio rozmawiałyśmy o tym w czasie pandemii. Jak myślisz, czy od tego czasu coś się zmieniło w tym zakresie?

Zauważyłam, że ludzie kupują płyty CD bardziej jako pamiątki – i często są to osoby młode np. dwudziestoletnie. Niektórzy zbierają kasety, choć wydawanie muzyki na kasetach uważam za zupełne szaleństwo (śmiech), ale też to szanuję. Wydaje mi się, że jednak streaming zdominuje nasze życie muzyczne i niestety płyty CD za jakiś czas znikną. Natomiast rzeczywiście zauważam odrodzenie winyli. Kiedyś na koncertach sprzedawaliśmy jednego, może dwa, a teraz znacznie więcej. Winyl to też dobre miejsce, by po koncercie dostać na pamiątkę autograf. Teraz kładziemy większy nacisk na winyle niż CD, bo wiemy, że nasi odbiorcy je lubią. Mimo to myślę, że przyszłością jest streaming.