Fot. Materiały redakcyjne
W niedzielę 4 grudnia w warszawskim klubie Stodoła odbył się finałowy koncert Marii Peszek z trasy „Maria jest z nami”. Muszę przyznać, że było to wydarzenie na które czekałam bardzo długo, a co za tym idzie miałam też spore oczekiwania. Czy się zawiodłam? Zdecydowanie nie!
Z twórczością Marii pierwszy raz zetknęłam się w 2015 roku. Na You Tube trafiłam wtedy na teledysk do utworu „Ludzie psy” i nie ukrywam, że przy pierwszym przesłuchaniu ta piosenka autentycznie mnie przeraziła. Później jednak przez kilka dni nie potrafiłam przestać o niej myśleć, więc postanowiłam do niej wrócić i… przepadłam. Zaczęłam coraz bardziej zagłębiać się w utwory Marii, analizować teksty, doceniać przekazy aż w końcu rok później wokalistka wydała album „Karabin”, który do tej pory jest dla mnie jedną z najważniejszych płyt. I tak ta nasza wspólna przygoda trwa do dziś, ale jest jednak pewien mankament. Przez te 7 lat ani razu nie udało mi się zobaczyć Marysi na scenie… do wczoraj i muszę przyznać, że był to jeden z najlepszych koncertów na jakim byłam.
Wokalistka zaskoczyła już na samym starcie. Koncert otworzyła coverem utworu „Ave Maria”, który trzeba przyznać mocno kontrastuje z jej antykościelnymi poglądami. Była to jednak, mam wrażenie pewnego rodzaju prowokacja i celowo wprowadzony kontrast. Piosenkarka wykonała utwór ubrana w wielką białą suknie przywodzącą na myśl oczywiście suknię ślubną, a na głowę zarzucony miała welon, który w pewnym momencie poszybował do góry odsłaniając twarz artystki. Uważam, że przy tej piosence warto zwrócić uwagę na niesamowite możliwości głosowe Marysi, które mam wrażenie nie są tak widoczne w innych utworach. Następnie przyszedł czas na energetyczne „Viva La Vulva”, które jest swoistym hołdem dla kobiecej waginy. Co ciekawe nie jest to jedyna piosenka o tej tematyce w dorobku artystki.
„Pan nie jest moim pasterzem”, który został wykonany zaraz po „Vivie” jest niewątpliwie jednym z najbardziej znanych utworów wokalistki. Publiczność wyśpiewała z Marią każde słowo tego niewątpliwego hymnu ateistów. Muszę przyznać szczerze, że jest to zdecydowanie jedna z piosenek, na którą czekałam najbardziej. W podobnym antykościelnym, choć może w tym przypadku bardziej antyklerykalnym klimacie jest również utwór „Barbarka”, który mieliśmy okazję usłyszeć w dalszej części koncertu. Był to chyba największy moment zadumy jakiego kiedykolwiek doświadczyłam na koncercie. Nikt nie wydobył z siebie podczas tej piosenki nawet słowa, wszyscy w idealnej ciszy z ciarkami na ciele słuchali słów Marii. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.
. Po „Pan nie jest moim pasterzem” przyszedł czas na bardzo liryczny utwór z ostatniej płyty wokalistki czyli „ Dzikie dziecko”, a następnie artystka wykonała bardzo przejmującą piosenkę „Virunga” będącą kolejnym hymnem w jej dorobku. Tym razem jest to jednak hymn społeczności LGBT+ mówiący bardzo wprost o tym jak źle wygląda ich sytuacja w Polsce. W tym momencie piosenkarka postanowiła trochę zwolnić wykonując balladę „Lovesong”, ale nie trwało to długo, bo kolejnym utworem było bardzo mocne w przekazie i psychodeliczne w melodii „Pusto” będące bardzo naładowaną tekstem melorecytacją. Następną piosenkę czyli „Ave Maria” nazwałabym utworem-refleksją. Maria pochyla się w nim nad samą sobą i swoim dotychczasowym życiem w słowach „Jestem dziewczyną lat 47. Myślałam, że wiem więcej, a jednak nie wiem”. Myślę, że na koncercie ta piosenka wybrzmiewa jeszcze lepiej niż na płycie.
Jak wspominałam na początku cała moja przygoda z Marią rozpoczęła się od utworu „Ludzie Psy”, więc oczywistym jest, że właśnie na ten wykon czekałam najbardziej. Był to dla mnie bardzo nostalgiczny i wzruszający moment koncertu, który z pewnością zapamiętam na długo. Kolejnym zaskoczeniem i elementem wspaniałego show była piosenka „Pibloqto” podczas, której wokalista z wiadra stojącego na scenie zaczęła rozrzucać ogromne ilości confetti. „Nic o Polsce” oraz „Polska A B C i D” to utwory z dwóch różnych płyt wydanych w sporym odstępie czasu, ale o prawie identycznej tematyce. Przygnębiający jest fakt, że przez te kilka lat nic w tym kraju się nie zmieniło, a jeśli już to na gorsze. Publiczność była bardzo zaangażowana w śpiewanie tych dwóch piosenek i dało się zauważyć, że dla wielu osób stojących pod sceną są one bardzo ważne. Nie obyło się też bez starszych utworów z drugiej płyty wokalistki zatytułowanej „Maria Awaria” mowa tu o „Marznę bez ciebie” i „Ciało”, które były genialnym ukłonem w stronę fanów piosenkarki, którzy związani są z jej muzyką od dawna.
I właśnie piosenką „Ciało” teoretycznie się zakończył, ale oczywiście nie zabrakło bisu i to bardzo spektakularnego bisu! Gdy Marysia wróciła na scenę z głośników wybrzmiał singiel z ostatniej płyty „Ave Maria” zatytułowany „J*bię To Wszystko”. Przewrotny tekst i melodia zostały od razu podłapane przez publiczność i wyśpiewane chyba najgłośniej podczas koncertu. Następnie na scenę tanecznym krokiem wkroczył tata Marii czyli Jan Peszek, który wspólnie z córką zaśpiewał piosenkę „Naku*wiam Zen”. Było widać, że Marysia ze swoim tatą bawi się świetnie i tą dobrą energie podłapała również publiczność. Gdy przyszedł czas na utwór „Szambo wybiło” wszyscy byli przekonani, że to już koniec występu, lecz wokalistka postanowiła zaskoczyć nas po raz kolejny i po chwilowym zejściu ze sceny kolejny raz na nią wróciła razem z Panem Janem. Zespół zaczął grać egzotyczne rytmy, a Maria z tatą zaczęli tańczyć i strzelać rurek wypełnionych confetti. Było to zdecydowanie idealne zakończenie trasy, które zaskoczyło każdą osobę stojącą pod sceną.
I właśnie po tej egzotycznej scenicznej imprezie koncert zakończył się już na dobre. Tak jak wspominałam wcześniej był to jeden z najlepszych koncertów na jakim byłam i jestem przekonana, że jak tylko Maria ponowie wyruszy w trasę to wybiorę się na kolejny. Warto wspomnieć również o tym, że wokalistka zadbała o każdy szczegół tego wydarzenia zaczynając od niesamowitych, dzikich choreografii, przez confetti, zaproszonych gości aż po stroje, bo piosenkarka przebierała się w trakcie 3 razy. Pod koniec koncertu co było kolejnym elementem zaskoczenia na telebimie zobaczyliśmy wyświetlony film z wypowiedzią mężczyzny będącego nudystą, który życzył nam tego abyśmy zawsze byli sobą. Jedną z rzeczy, która też rzuciła mi się w oczy był fakt, że piosenkarka nie rozmawiała zbyt wiele z publicznością, ale uważam, że była to dobra decyzja. Piosenki Marii są tak bardzo wymowne i mocne w swoim przekazie, że tutaj nie potrzeba więcej słów. I ja tez już ich nie będę dodawać. Podsumuję to krótko: ten koncert był wspaniały!