fot.: materiały własne
IST IST to post-punkowy zespół z Manchesteru założony w 2014 roku. Muzycy skutecznie adaptują znane i lubiane ejtisowe, post-punkowe brzmienie do realiów XXI wieku. Na swoim koncie mają sześć albumów, w tym wydany w tym roku „Light A Bigger Fire”. Zagrali szereg koncertów w Europie oraz Wielkiej Brytanii, a także zostali okrzyknięci wschodzącą nadzieją nowej ery muzyki post-punkowej. W tym roku wyruszyli w trasę koncertową promującą najnowszy album. Na trasie nie zabrakło Polski – muzycy debiutowali w naszym kraju na deskach klubu Hybrydy.
IST IST tworzą Adam Houghton (wokal, gitara), Joel Kay (perkusja), Andy Keating (bas) oraz Mat Peters (klawisze, gitara). Po raz pierwszy wystąpili w Polsce 15 listopada, a więc niecały miesiąc po premierze najnowszej płyty „Light A Bigger Fire”. I to głównie materiał z niej wybrzmiał w trakcie koncertu. Podczas niego mogliśmy usłyszeć utwory takie jak kultowe „You’re Mine” z wydanej cztery lata temu płyty „Architecture”, „Something Has To Give” z „Protagonists”, a także najnowsze „Repercussions”, „XXX”, „What I Know” czy „Ghost”. Gdybym miała umieścić je pod jednym, zbiorczym parasolem brzmieniowym i próbowała porównać do któregoś z innych, kultowych dla post-punka i rocka gotyckiego zespołów, wymieniłabym tu przecinające się wpływy muzyczne znane z twórczości Joy Division, The Sisters Of Mercy czy Twin Tribes.
Punktualnie o godzinie 20:00 muzycy weszli na scenę. Koncert rozpoczął się od utworu „Lost My Shadow”. Miał wszystko: dobrą sekcję rytmiczną, dobre partie gitarowe i syntezatorowe, dobry bas. Dokładnie tak, jak na klasyczne post-punkowe brzmienie przystało. Następnie Ist Ist zagrali „The Kiss”, „Something Has To Give” i „Black”, w którym prym wiodła sekcja perkusyjna i niski, oziębły wokal Houghtona. Zdaje się, że na scenie największym entuzjazmem emanował siedzący za perkusją Joel Kay, który bębny ma rozpracowane do perfekcji. To na barkach sekcji rytmicznej – tak perkusji, jak i basu – w większości spoczywały poszczególne utwory. Nie tylko pod względem muzycznym, ale też prowadzenia całego występu – bo najwięcej słów do słuchaczy w kilku przerwach między piosenkami wypowiedział basista Andy Keating. Utwory grane na żywo w żadnym stopniu nie odbiegały brzmieniowo od tych znanych z wersji studyjnej. Cały koncert brzmiał dokładnie tak, jakbym odtworzyła jedną z płyt na ulubionych głośnikach, za co artystom należą się słowa uznania, bo nie bywa to tak oczywiste.
Idąc na koncert Ist Ist miałam dość wysokie oczekiwania i spodziewałam się rewelacyjnego koncertu. I rzeczywiście, zespół zagrał bardzo dobrze. Mimo tego podczas występu zabrakło kilku kluczowych rzeczy: wymiany energii między występującymi a osobami zebranymi pod sceną i charyzmatycznego lidera inicjującego kontakt z publiką. Zamiast widzianych oczami wyobraźni przysłowiowych filmowo pękających na pół gitar i fruwających po scenie mikrofonów, uczestniczyłam w dobrze zagranym technicznie koncercie z setem zawierającym utwory te nowsze i te starsze. Wierzę, że Ist Ist mają możliwości, by rozgrzewać publikę i zapraszać ją do pełnego przeżywania wykonywanej przez nich muzyki.