Fot. Materiały redakcyjne
Zastanawiam się czy przesadzę jeśli napiszę, że na tym koncercie działo się więcej niż w całym życiu nie jednego z nas. Być może trochę, ale jednego jestem pewna, Mery Spolsky skończyła trzydziestkę i pewnym krokiem wkroczyła w swoją Erotik Erę, w której chce jej się wszystkiego i właśnie to wszystko doskonale było widać na scenie!
Erotik Era Tour to trasa promująca nową płytę artystki o takim samym tytule. Pierwszy z koncertów rozpoczynający trasę odbył się w katowickim klubie P23 w opuszczonej fabryce porcelany. Mery zagrała dla nas 14 listopada czyli dokładnie w dniu swoich trzydziestych urodzin. Było sto lat, był tort i wspólne świętowanie. A co jeszcze działo się w Katowicach? Tego dowiecie się czytając relację!
Wokalistka rozpoczęła koncert mocnym, akcentem oświadczając nam, że „problem mam taki”. Gdy publiczność zgodnie z tekstem piosenki zapytała „jaki”? Okazało się, że Mery lubi „Polskie Chłopaky”. I to właśnie ten singiel poszedł na pierwszy ogień co więcej sprawdził się świetnie jako bardzo energetyczne otwarcie koncertu. Tej energii nie zabrakło już do końca wydarzenia w dużej mierze również dzięki utworom z poprzednich płyt artystki, których zaśpiewała całkiem sporo. Była przewrotna „Bigotka” podczas, której jak zawsze publiczność dokańczała sprośne wersy, „Technosmutek” z moim ulubionym układem tanecznym angażującym całą publiczność. (Tak się cieszę, że Mery nie zrezygnowała z tego utworu, przecież czym byłby koncert Spolsky bez technosmutkowej choreografii)? I mocny „Fak” podczas którego można było wyskakać wszystkie swoje złe emocje.
Nie zabrakło też „Mazowieckiej Kiecki” przy, której mogliśmy potańczyć nawet lepiej niż w nie jednym klubie na popularnej w Warszawie ulicy Mazowieckiej czy pierwszo płytowego „Miło było Pana poznać” i to w dwóch wersjach – oryginalnej i sofarowej. Muszę przyznać, że tęskniłam za akustycznym wydaniem tej piosenki na koncertach. Usłyszeliśmy też prawdziwy banger jakim jest „Trapowe Opowiadanie” co prawda w nieco skróconej wersji, ale z rockową wstawką! To było dla mnie największe zaskoczenie tego koncertu. Bardzo doceniam, że Mery nie zrezygnowała ze śpiewania utworów z poprzednich płyt i cieszę się, że w setliście znalazły się akurat te piosenki, bo sama nie zamieniłabym ich na żadne inne. No dobra, może dodałabym tylko „Salvadora Spolsky”, ale to tylko takie moje ciche marzenie, na razie raczej nie do spełnienia.
Ale przejdźmy do najważniejszego czyli do kawałków z nowej płyty, które zupełnie poziomem nie odstają od starszych utworów. To właśnie dzięki tym piosenkom ten koncert niósł za sobą wiele ważnych przekazów, pokazywał nam, że nie warto wstydzić się własnego ciała i że każdy z nas może mieć swoją „Erotik Erę” i jeśli tylko mamy na to ochotę to możemy pokazać dupę, emanować swoją seksualnością, być „Marią rozwódką” albo wręcz przeciwnie kurą domową. Mery na scenie wystąpiła w lateksowym body, srebrnym staniku, kabaretkach, a także w stroju waginy z teledysku do „Marii przed ołtarzem”. Tego utworu nie zabrakło również na koncercie. Najpopularniejszy singiel z płyty został bardzo entuzjastycznie przyjęty przez publiczność i odśpiewany słowo w słowo.
Co ciekawe strój waginy nie został jednak wykorzystany podczas tego koncertu przy tym utworze. Wokalista zaśpiewała w nim piosenkę „Disko in my pussy” dedykując ją wszystkim dziewczynom pod sceną i podkreślając jak ważne jest dbanie o swoją cipkę, ale też o nas same. Podczas całego koncertu, ale najbardziej podczas właśnie tego kawałka było czuć kobiecą solidarność i energię.
Były już waginy to musiało się też znaleźć miejsce na kutasy… i znalazło się za sprawą utworu „Smutasy i kutasy”, który mógłyby być hymnem nie jednej dziewczyny, a na koncercie wybrzmiał z jeszcze większą mocą. To nie koniec mocnych tekstów i przekazów, bo pojawiła się także tytułowa „Erotik Era” czyli mój ulubiony utwór z płyty (jego bit bardzo przypomina mi „Salvadora Spolsky, wiec nic dziwnego, że darzę ten numer sympatią). Piosenka o najbardziej erotycznym, seksualnym tekście z całego albumu porwała publiczność i została zaśpiewana wspólnie z artystką. Były sexy teksty, ale też sexy choreografie do wspomnianego już wyżej „Disko in my pussy”, które zostało zremisowane czy do mocnego tekstowo jak i w bicie „Skorpiona”. Ta choreografia jest moim zdecydowanym faworytem.
Jak już piszę o tańcu to nie mogę nie wspomnieć o „Your orgasm is my religion” w trakcie, którego Mery angażuje do tańca swoich muzyków No Echoesa i Karola Szczygła. Trzeba przyznać, że chłopaki świetnie dają sobie radę, a No Echoes potrafi nawet w voguing! Oczywiście nie zabrakło też ostatniego singla „Lateks”, a także wolniejszego momentu czyli „Playboya” w akustycznej wersji. Na bis artystka zaserwowała nam wspomniane już wyżej „Miło było Pana poznać” i pierwszy singiel z „Erotik Ery” czyli „Sukę”, która była naprawdę mocnym zamknięciem, któremu towarzyszył ogrom różowego konfetti.
Nie jest tajemnicą, że jestem ogromną fanką Mery zarówno jej twórczości jak i jej osoby. Uwielbiam utwory które tworzy, koncerty które gra i wszystkie koncepty, które wymyśla przy okazji tras czy płyt. I tym razem znowu się na zwiodłam! Gołym okiem widać, że wokalistka na scenie czuje się bardzo pewnie, ma ogromną energię i wielką charyzmę. Wspaniałe jest to, że nie boi się pokazywać swojego ciała, zatańczyć seksualnej choreografii i powiedzieć ze sceny o ważnych rzeczach, o których mało kto ma odwagę mówić. Ten koncert był energetyczną bombą, która wybuchła i zabrała ze sobą wszystkie złe emocje zgromadzonej pod sceną publiczności. Nastała nowa era – „Erotik Era” i można powiedzieć tylko jedno: „Ave Maria, niech to nie mija”!