Piątkowego wieczoru trzyosobowy zespół Bownik zaprezentował utwory ze swojego najnowszego krążka Delfina, dzięki czemu mogliśmy usłyszeć jeszcze nie wszystkim znane kompozycje, jak i single uwielbiane przez słuchaczy. Wspomniany album, to drugie już wydawnictwo grupy, lecz po raz pierwszy wydane w całości w języku polskim. Ojczysty język zdecydowanie dodał im pewności siebie oraz ekspresji, której brakowało we wcześniej wydanej EPce.
To, co najbardziej mnie zaskoczyło w dniu koncertu, to w pełni wyprzedana sala. Bownik, pomimo tego, że wciąż pracuje nad swoją promocją, już został doceniony i wielu chętnie zgromadziło się przed sceną. Charakter miejsca, w którym odbywało się wydarzenie był specyficzny, ponieważ w klubie nie było backstagu. Stąd też wejście grupy odbyło się dość spektakularnie i niespotykanie, ponieważ muzycy musieli przebić się na scenę przez stojący pod sceną tłum. Oczywiście takie rzeczy również się ceni i dodają one dodatkowego smaczku, ponieważ tuż przed występem niejeden mógł przywitać się z artystą.
Zespół skupił swój koncert wyłącznie na muzyce, nie było niepotrzebnych rozmów oraz anegdotek. Jest to duży plus, bo mimo tego, że rozmowy z fanami są miłe i łączą publiczność z artystom, to często są to zbędne zapychacze czasu, które można by zamienić na kilka dodatkowych utworów do zagrania.
Wokalista zespołu jest na tyle charakterystyczny, że ciężko jest go z kimś pomylić lub o nim po prostu zapomnieć. Niezwykle oryginalna barwa głosu, styl poruszania się na scenie oraz pełna ekspresji mimika były nieodłącznymi elementami show. Nic więc dziwnego, że show zostało dobrze odebrane przez publiczność, która po dwóch bisach – zapowiedzianych w trakcie koncertu, ponieważ z powodu braku backstagu zespół nie zszedł ze sceny – słuchacze wciąż mieli mało.
Mam nadzieję, że Bownik będzie kontynuował swoją karierę w języku polskim oraz w takim gatunku muzycznym, ponieważ obok pierwszej EPki przeszłam obojętnie, a ich najnowszego, polskojęzycznego krążka nie sposób nie pokochać.