NewsroomWywiady

Wiktor Dyduła w rozmowie z WLKM.pl: „Czułem, że to jest ten moment”

Minął rok od 12. edycji The Voice of Poland, a właśnie rozpoczęła się kolejna. Jeśli śledzicie ten program to zapewne pamiętacie Wiktora Dydułę – był jednym z finalistów. Nawet jeśli nie oglądaliście tego talent-show to pewnie o nim słyszeliście, bo jego piosenki regularnie pojawiają się w stacjach radiowych. Aktualnie pracuje nad debiutanckim albumem i sukcesywnie publikuje nowe single.

Fot. Dagmara Szewczuk

Zacznijmy od Twojej najnowszej piosenki pt. „Ćwierć Wieku”. Jeśli dobrze odczytuję jej znaczenie to była napisana z okazji twoich 25 urodzin, więc pewnie lekko spóźniona życzę wszystkiego najlepszego!

Trochę tak było, ale generalnie powód był inny. Wyczytałem, że jest coś takiego jak kryzys ćwierćwiecza, który często odczuwają ludzie w wieku od 20 do 30 lat. Wtedy nie do końca wiedzą, co chcą dalej robić ze swoim życiem. Mają bardzo stresujący okres, w którym dużo się zmienia. Widzą jak rówieśnicy zakładają rodziny, mają swoje działki, nawet czasami domy. I zamartwiają się tym, że sami jeszcze nie są tak poukładani. Sam miałem tak samo – mam 25 lat, a czuję się jakbym miał 17. Stwierdziłem, że napiszę piosenkę o takim ważnym momencie w życiu, bo może też ktoś dostrzeże w tym swój kryzys (śmiech). Według mnie każdy ma po prostu swój czas i nie ma co się stresować tym, że jak mieliśmy 15 lat to myśleliśmy, że mając 25 już będziemy poważni i ogarnięci życiowo – bo tak nie jest. Każdy ma swój czas i każdy ma swoje plany. I nie muszą one być narzucone przez presję społeczeństwa – a tak też się zdarza.

Odnośnie tego, że każdy ma swój czas to chyba podobnie było z Twoim udziałem w programach talent-show. Najpierw byłeś w Idolu, a po czasie wybrałeś się do The Voice of Poland. Co Cię zmotywowało, żeby wrócić do podobnego programu?

Mam wrażenie, że w Idolu nie do końca byłem gotowy na telewizję i muzyczne uzewnętrznienie. Widocznie tak miało być, ale to było super doświadczenie. Dostałem piękne oceny, szczególnie od Pani Zapendowskiej, której opinii bardzo się bałem. Do The Voice poszedłem z totalnym luzem i nastawieniem, że chciałbym korzystać z każdej minuty, poznać jak najwięcej ludzi z branży i artystów. Nie liczyłem na to, że przejdę dalej, po prostu chciałem pokazać, co potrafię. Widocznie takie nastawienie jest dużo lepsze. Czułem, że to jest ten moment, bo od dłuższego czasu miałem wrażenie, że stoję w miejscu, a mógłbym zrobić coś więcej. Stwierdziłem, że program może być tym bodźcem, a jeśli nie to zostanę na etapie etatu w restauracji i będę sobie spokojnie żył i dorabiał na muzyce. I udało się, naprawdę cieszę się z tego, gdzie jestem.

No właśnie, pracowałeś w gastronomii, gdzie nazywano Cię mianem „śpiewającego kelnera”. Co spowodowało, że zdecydowałeś się w końcu postawić wszystko na muzykę?

Długo byłem kelnerem – chyba 7 lat. Gastronomia uczy życia i charakteru, dlatego cieszę się, że mogłem tam pracować. Starałem się przemycać moją pasję, więc dość często śpiewałem gościom. Jednak czułem, że chciałbym robić coś więcej, występować na większych scenach. Kiedy pojawił się casting do The Voice, stwierdziłem, że spróbuję swoich sił. Taki program to jest niesamowita trampolina, a ludzie zawsze mi mówili „spróbuj, spróbuj” i spróbowałem. Widocznie wszystko wyszło w odpowiednim momencie. Cieszę się, że miałem w ogóle możliwość wystąpienia.

I teraz grasz na tych większych scenach! Niedawno brałeś udział w konkursie o Bursztynowego Słowika, konkurując z wieloma doświadczonymi artystami o długoletniej karierze. To chyba spore wyróżnienie mieć okazję wystąpić w takim konkursie. Jak to postrzegasz?

Dokładnie tak samo to widzę. Sam występ był dla mnie zwycięstwem i niesamowitym osiągnięciem, to że nie wygrałem nic dla mnie nie znaczy. Mogłem się pokazać na tak znanej scenie, bo jednak Opera Leśna w Sopocie to kultowe miejsce. Występowanie wśród wielu wielkich nazwisk to też była dla mnie niesamowita sprawa. Po występie usłyszałem bardzo dużo pochlebnych opinii wśród publiczności, ale także wśród produkcji, osób z branży i samych artystów, więc jeszcze bardziej się cieszyłem. Odezwało się też do mnie sporo ludzi, którzy jeszcze mnie nie znali, a dzięki występowi teraz będą śledzić moje poczynania. Aż ciężko uwierzyć, że poszło mi tak dobrze, bo naprawdę strasznie się stresowałem. W pewnym momencie pojawiła się u mnie dosyć ciekawa reakcja na stres – miałem wrażenie, że wybuchnę śmiechem na tej scenie. Ciężko było mi się uspokoić i potem jak obejrzałem swój występ to rzeczywiście widziałem to.

Skoro już mówimy o tych wszystkich osiągnięciach to trzeba przyznać, że przez ostatni rok Twoja kariera nabrała tempa. Co postrzegasz jako swój największy dotychczasowy sukces?

Największym sukcesem jest to, że uzewnętrzniłem się z moją muzyczną stroną. Szczerze mówiąc, czułem, że ludziom się podoba jak śpiewam, ale zawsze bałem się zrobić ten większy krok. Bałem się posłuchać wewnętrznego głosu, że jednak warto postawić wszystko na jedną kartę – przestać gadać, że „O, fajnie by było to zrobić”, tylko w końcu faktycznie to zrobić. To jest chyba największy sukces, czyli ten pierwszy krok postawiony w coś ryzykownego. Myślę, że czasem warto wyjść ze swojej strefy komfortu – tak jak to mówią trenerzy motywacyjni (śmiech). Bo kiedy, jak nie teraz?

Przygotowując się do wywiadu, odkopałam stare nagrania Twojego zespołu – Konsternacji. Co się z nim stało? Będzie kiedyś reaktywacja?

Na razie zdecydowałem się pójść własną drogą. Nie do końca czułem, że to jest to, co ostatecznie chce robić dalej, więc na razie zdecydowałem się na solowe rzeczy. Nie wykluczam, że kiedyś się uda spróbować jeszcze raz z Konsternacją.

Co jest dla Ciebie priorytetem w tworzeniu muzyki?

Trudne pytanie! Szczerze mówiąc, priorytetem dla mnie jest to, żeby skończyć piosenkę. Często to nie jest łatwe. Miewam taki problem, że rozpoczynam jakiś pomysł i kiedy jest już prawie skończony, w ostatniej fazie blokuję się i nie mogę skończyć. To jest priorytetem, ale generalnie na pewno chciałbym, żeby ludzie słuchając mojej muzyki, odczuwali, że jest to coś mojego – prawdziwego, od serca.

Możesz coś zdradzić odnośnie najbliższych muzycznych planów? Możemy spodziewać się debiutanckiej płyty jeszcze w tym roku?

Jest taki plan, żeby płyta powstała w tym roku. Jednak nie chciałbym, żeby piosenki były tworzone w chaotycznym tempie tylko po to, żeby skończyć płytę – jeśli to poczujemy to na pewno przełożymy premierę. Na pewno w miarę upływu czasu będą powstawać single. Teraz kolega Helucze poprosił mnie o duet i dograłem się. Widziałem, że ma wąsa, więc zaufałem (śmiech). Ostatnio wpadałem w ciąg pracy i staram się dużo tworzyć, także będziemy się starać wypuszczać jak najwięcej piosenek, a na jesień pograć trochę więcej koncertów. W przyszłym roku mam nadzieję pojawić się na kilku fajnych festiwalach muzycznych.

Trzymam kciuki, żeby się udało. Powiedz jeszcze, jakie masz największe muzyczne marzenie, które chciałbyś zrealizować. Może być to cokolwiek – coś realnego w najbliższym czasie, ale niekoniecznie.

Na pewno te wspomniane festiwale muzyczne – może Fest Festival albo Open’er. To są moje najbliższe marzenia, które wydaje mi się, że są również możliwe do spełnienia. I jak już będę miał koncerty to chciałbym zapełnić kluby. A jeśli chodzi o takie niewiarygodne marzenia to może chciałbym zagrać koncert dla Polonii gdzieś za granicą.

Zmierzając już do końca, chciałabym się skupić na idei przyświecającej naszej redakcji. Jesteśmy trochę oldschoolowi i w czasach, w których rządzą serwisy streamingowe, wciąż zachęcamy do kupowania fizycznych nośników muzyki. Wierzymy, że to dobra forma wspierania artystów. A Ty, jako artysta co uważasz na ten temat?

To jest strasznie trudne pytanie. Szczerze mówiąc, na razie trochę mnie nie stać na kupowanie płyt. Jednak wiem, że to element wsparcia dla artysty – według mnie to bardzo ważne. Jeśli słuchamy muzyki i widzimy w niej wartość to zawsze warto wesprzeć artystę. Dostrzegam też powrót winyli i to jest bardzo fajne. Mam nadzieję, że jak już będę miał swoją płytę, to uda mi się mieć wersję na winylu. To jest fajna tradycja, która teraz wraca. Wydaje mi się, że płyty zaraz też będą miały swój powrót i ludzie wrócą do kupowania CD. Wiem, że niektórzy nieprzerwanie nadal kupują, ale mam wrażenie, że wkrótce to będzie bardziej popularne. Zresztą mój teledysk do „Ćwierć Wieku” jest całkowicie nagrany w VHS i według mnie to jest bardzo klimatyczne. Chciałbym też kupić swoją kamerę i podczas trasy nagrywać różne materiały na kasetach VHS. To będzie fajna pamiątka z koncertów.