NewsroomRelacje

Sarsa odkrywa wewnętrzną *martę – relacja z koncertu w Klubie Niebo

fot. Marta Smerecka

Kiedy słyszycie nazwę Sarsa pewnie pierwsze z Waszych skojarzeń to jeden z największych hitów wokalistki Naucz Mnie. Jak bardzo zniszczę Wam głowę jeśli powiem, że ta piosenka ma już prawie 10 lat? Wydany w 2015 roku przebój dał artystce przepustkę do większej publiczności, lecz Sarsa już dawno zmieniła swój kierunek artystyczny. Obecnie promuje swój ostatni album *jestem marta. Kim więc jest ta Marta i ile w niej Sarsy? Powspominajmy dzisiaj ostatni warszawski koncert w klubie Niebo.

Zacznijmy od tego, że idąc na koncert Sarsy totalnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Wiedziałam, że Sarsa w zasadzie odcięła się od swojej poprzedniej twórczości, więc nie liczyłam nawet na usłyszenie tego klasycznego Naucz Mnie na żywo. I jakoś szczególnie mi nie żal. Nie pomyliłam się, gdyż najstarszym przebojem jakie dane było nam usłyszeć Tęskno Mi. Była to jednak inna aranżacja niż klasyczna i… bardzo przyjemna.

Całość koncertu utrzymana była w stylistyce albumu *jestem marta. Otoczka była wspierana przepięknymi wizualizacji wyświetlanymi na ekranie za sceną. Ogromną robotę robiły światła, które idealnie współgrały z piosenkami. Na tych bardziej energetycznych gra świateł była perfekcyjna, na spokojniejszych klimatach delikatnie muskały scenę i muzyków.

Setlista była skrojona bardzo dobrze. Przyznaję się bez bicia, że szłam na ten koncert nie do końca dobrze znając materiał z ostatniej płyty. Przesłuchałam go kilka razy po premierze, lecz było to stosunkowo dawno. Koncert pierwotnie miał odbyć się na jesieni, lecz został przełożony ze względu na chorobę artystki. A wiadomo jak to jest w świecie muzycznym – duża intensywność nowych wydawnictw sprawia, że często po prostu nie ma czasu na dłuższe zagłębienie się w dany materiał. Ten koncert jednak na nowo rozbudził we mnie płomień zainteresowania albumem *jestem marta, bo występ był tak żywiołowy, ciekawy i pełny emocji, że absolutnie odświeżył mi chęć na ponownie wsłuchanie się w niego. Aranżacje były świetne i często bardzo zaskakująco przechodzące ze spokoju w bajzel. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Nowy album jest swoistym odkrywaniem tożsamości. Sarsa otwarcie mówi, że jest to płyta, która pozwoliła dojrzeć jej te części siebie, których wcześniej nie zauważała. Jednocześnie zaznacza, że cały czas nie jest pewna, czy to jest ta osoba i postać w której czuje się dobrze. Wielokrotnie zaznaczała, że będzie odkrywać dalej i kompletnie nie wie co dalej.

Na koncercie pojawili się liczni goście. Poczynając od Zuch dziewczyny wykonanej z Darią ze Śląska poprzez serce zjem z Rosalie., Kintsungi z duetem Kępiński><Kowalonek aż po premierowe wykonanie wydanego dzień wcześniej Po kościach ze wspaniałym Dawidem Tyszkowskim. Było to bardzo miłe urozmaicenie, do kompletu satysfakcji brakło tu chyba tylko Roguckiego, z którym mogłaby wykonać utwór jprdl czy Zdechłego Osy do baletu. Bonusowo dostaliśmy też energiczny cover Hey [sic!]. Jedna rzecz, której w całym show mi brakło to w zasadzie brak piosenek z albumu Runostany. I trochę nie wiem co o tym myśleć, bo jako osoba, której nie udało się być na koncercie z tamtej trasy – zdecydowanie brakło mi chociażby piosenki Las. A myślę, że klimatem idealnie wpasowałaby się do setlisty. Z drugiej jednak rozumiem chęć odcięcia się od poprzedniej ery i promowanie sylwetki Marty oraz jej myśli. Jest to jednak mały, malusieńki minusik i kompletnie mało znaczy przy całości show, które było bardzo, bardzo dobre.