NewsroomWywiady

Rozmowa: Jakub Skorupa – „Dzięki muzyce utrzymuję zdrowy balans”

Jakub Skorupa

fot.: Karol Papała

Jakub Skorupa to wokalista, gitarzysta i autor tekstów. Debiutował w 2022 roku albumem „Zeszyt Pierwszy”, który przyniósł mu dwie dominacje do Fryderyków 2023 w kategoriach Fonograficzny Debiut Roku i Album Roku Alternatywa. We wrześniu tego roku wydał „Zeszyt Drugi”, kolejny rozdział ze swojego muzycznego notatnika, w którym rozlicza się z teraźniejszością, satyrycznie komentuje polską rzeczywistość i zaprasza do namysłu nad codziennością. Robi to w szczery, niewymuszony sposób, bo jak sam mówi „szczerość przyciąga słuchaczy”.

Pozwól, że na początek zadam nieco przewrotne pytanie: czy tak, jak śpiewasz na pierwszym albumie, naprawdę napisałeś wypowiedzenie z korpo wierszem?

Pracowałem wtedy w Londynie i podejrzewam, że nie dałbym rady napisać go wierszem po angielsku (śmiech). Dla mnie ta piosenka jest tym wypowiedzeniem. Manifestem przypominającym, by bez względu na to, co się wydarzy, muzyka była na pierwszym miejscu w moim życiu. „Wypowiedzenie z korpo” pisałem jadąc pociągiem przez Polskę. To było uwalniające uczucie: rzuciłem pracę w Londynie, wróciłem do kraju i na nowo zacząłem tworzyć. 

I jak śpiewasz w jednym z singli – „kochasz listopadową mgłę, która przechodzi smogiem”. Punktujesz to, co w naszym kraju raczej brzydkie i brudne. Mimo to śmiało mówisz: „Dzień dobry, jestem z Polski”. Czy ta piosenka jest czymś w rodzaju osobistej deklaracji?

Dla mnie to numer, w którym wyrażam miłość do kraju. Uważam, że patriotyzm nie powinien polegać na ślepym głaskaniu się po głowach i mówieniu, że Polska jest najlepszym krajem na świecie. Nieważne, czy jest najlepszym czy najgorszym krajem, ważne jest to, żebyśmy wspólnie pracowali nad tym, żeby żyło nam się w niej dobrze i byśmy czuli się lepiej w sensie mentalnym. Wydaje mi się, że obecnie Polska jest w zupełnie innym miejscu niż była jeszcze kilka lat temu. Dużo rzeczy zmienia się na plus, ale rozwój gospodarczy niesie za sobą konsekwencje, takie jak przepracowanie i zmęczenie, które dotyka wielu osób. Sam zmagam się tym, że moje życie bardzo przyspieszyło w ostatnich latach.

Debiutowałeś po trzydziestce, ale nie byłeś zupełnym nowicjuszem w kręgu muzycznym, grałeś m.in. na gitarze w zespole Starvin’ Marvin. Mógłbyś opowiedzieć, w jaki sposób rozpoczęła się twoja kariera, zanim twoje życie nabrało rozpędu? 

Bardzo długo pisałem teksty dla innych, głównie dlatego, że nie czułem się wokalistą i nie miałem odwagi, żeby wykonywać je osobiście. Dopiero po trzydziestce, gdy mieszkałem w Londynie, stwierdziłem, że czegoś bardzo mi brakuje. Odstawiłem wtedy muzykę na boczny tor, uznałem ten rozdział w moim życiu za zamknięty. Mimo to podskórnie czułem, że warto do tego wrócić i zadbać o artystyczną część mnie. Nie ukrywam, nie wiedziałem zupełnie, że kilka lat później będę wydawał płyty i grał koncerty. 

Można powiedzieć, że w Twoim życiu nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji

Tak. Pierwszy singiel, czyli „Pociągi towarowe” trafił na playlistę na Spotify. Później poszło lawinowo. Wydając ten utwór nie miałem żadnych oczekiwań. Chciałem opublikować go dla siebie, bez względu na to, czy pojawią się słuchacze, czy nie. Okazało się, że piosenka spotkała się z pozytywnym, szerokim odbiorem, co bardzo mnie zaskoczyło i ucieszyło. Po premierze singla dostałem przeróżne propozycje od wytwórni muzycznych. 

Tak szybki obrót spraw Cię zaskoczył?

Na pewno. W momencie, w którym nie za bardzo liczysz na cokolwiek, tylko robisz to dla siebie, okazuje się, że ta szczerość przyciąga słuchaczy. Poza tym pracowałem nad płytą w czasach covidowych. Zanim dotarło do mnie, że to, co dzieje się w przestrzeni internetowej i na Spotify ma realne przełożenie na rzeczywistość, minęło kilka miesięcy. Mniej więcej pół roku po premierze „Pociągów towarowych” na pierwszym koncercie w Katowicach poczułem, że ci słuchacze naprawdę istnieją, a moja muzyczna droga nabiera kształtu i nie ogranicza się do tylko do wymiaru online.

Pod koniec września tego roku wydałeś swój drugi album „Zeszyt drugi”. Zeszyt kojarzy się raczej z luźnymi zapiskami i brzmi mniej oficjalnie niż dziennik. Skąd pomysł na nazwę? 

Zeszyty kojarzą mi się z tym, do czego są przeznaczone, czyli miejscem na swobodne zapiski i przemyślenia. Mam ich kilka i w nich zapisuję pomysły na piosenki. Wiedziałem, że pierwsza i druga płyta będą zeszytami. Nie wiem, jak z trzecią – czas pokaże. 

Druga płyta nawiązuje do twojego debiutu pod kątem nazwy, ale znacząco się od niego różni. Odnoszę wrażenie, że na „Zeszycie drugim” jest mniej miejsca na własne interpretacje, a za to więcej ciebie i twojej szczerości. 

Tak. Druga płyta jest bardziej dosłowna niż pierwsza. Wynika to z tego, że mocniej skupiłem się na teraźniejszości, czyli ostatnich dwóch-trzech latach mojego życia i tego, co działo się w tym czasie na świecie – stąd między innymi piosenka „Zima dwudziesty pierwszy”. Bardzo chciałem, żeby płyta w warstwie tekstowej nadal była opowieścią o mnie z „tu i teraz” bez powtarzania tego, co zrobiliśmy na debiucie. Miałem konkretną wizję na brzmienie drugiego albumu, którą udało się zrealizować. Razem z Domi Skoczylas, która produkowała większość piosenek na tę płytę, skoczyliśmy na głęboką wodę i przyjęliśmy taktykę: „niech się dzieje, co chce i będzie, co ma być”. Gdy skończyliśmy master płyty, poszedłem na spacer, posłuchałem całości dokładnie tak, jak przy „Zeszycie pierwszym” i poczułem, że dopięliśmy swego.

Skoro o muzyce mowa – jest dość oszczędna, ale treściwa, dopełnia liryczną narrację. Gdzieniegdzie, jak np. w „Trzykropku”, słychać wpływy jazzowe.  Skąd pomysł na taki aranż?

Za aranż „Trzykropka” odpowiada Domi Skoczylas, która z jazzem całkiem się lubi, jest absolwentką Krakowskiej Szkoły Jazzu. Zastanawialiśmy się, jak podejść do tego numeru i wpadliśmy na pomysł, by wykorzystać w nim instrumenty dęte. Domi rozpisała partytury i w dużej mierze to jej zasługa, że ten numer tak brzmi. 

Jakub Skorupa

fot.: Karol Papała

Przy okazji wydania drugiego albumu zmieniło się grono osób, z którymi współpracujesz. Za produkcję pierwszej płyty odpowiadał Kuba Dąbrowski, na drugiej producentów, w zależności od numeru, jest kilku: Dominika Skoczylas, Piotr Madej, znany szerzej jako Patrick the Pan. Ty również produkowałeś kilka numerów. Dlaczego oni, a nie ktoś inny? 

Chciałem wyjść z pudełeczka z napisem „czuję się bezpiecznie”. Po pierwszej płycie wraz z Kubą wypracowaliśmy taki styl działania, który był dla mnie bardzo komfortowy, ale wiedziałem, że chcę pójść krok dalej, i chcę żeby drugi album brzmiał inaczej. Wtedy Domi zaproponowała, żebyśmy zrobili razem kilka numerów. Obydwoje czuliśmy się jak debiutanci, bo wcześniej nie produkowaliśmy muzyki (śmiech). Odkrywaliśmy więc nowe muzyczne lądy i uczyliśmy się, jak zajmować się produkcją. Z tego względu ostatni rok był dla nas bardzo intensywny. Wiedziałem też, że chcę zrobić numer z Patrickiem, czyli z Piotrkiem Madejem, który oprócz tego, że pojawił się na pierwszej płycie jako gość w piosence „Joga”, jest świetnym producentem. „Dzień dobry, jestem z Polski” powstało z Maurycym Żółtańskim, z którym poznałem przy okazji jakiejś sesji w Warszawie. Z Grześkiem Pikulińskim pracowałem nad „Pociągami towarowymi” a jako że jest z Katowic, mamy do siebie blisko i się lubimy, to stwierdziliśmy, że warto coś razem nagrać.

Wspomniałeś również, że miałeś konkretną wizję na brzmienie albumu. Jaką?

Bardzo chciałem, żeby „Zeszyt drugi” był nieco bardziej dynamiczny niż „Zeszyt pierwszy” i z jednej strony odzwierciedlał ciężar tego, co wydarzało się na świecie w ostatnich latach poprzez przestery, gitary, syntezatory. Z drugiej świadomie podejmowaliśmy decyzje, by muzyka, tak jak w piosence „Tunel”, przełamywała ciężar tekstu. Mimo tekstu o alkoholu mam wrażenie, że „Tunel” jest dość popową piosenką. Dokładnie pamiętam moment, w którym pisałem ten tekst.  Przez długi czas byłem gościem, który próbował rzucić alkohol. W ciągu ostatnich pięciu lat mówiłem „dziś dwa piwka”, a kończyło się na tym, że siedziałem do rana z kumplami i zamykałem bar. Pierwszą osobą, która zainspirowała mnie do tego, by spróbować inaczej, był WaluśKraksaKryzys, który w pełni odstawił alkohol. Mi udało się to dopiero w tym roku. Lepiej mi się śpi, nie marnuję dnia na dochodzenie do siebie po imprezie. Wydaje mi się, że niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że alkohol jest ciężkim narkotykiem, tyle że bardzo mainstreamowym i łatwo dostępnym. Nie namawiam ludzi do tego, żeby przestali korzystać z używek, ale uważam, że powinno się mówić więcej o ich szkodliwości.

Skoro o tekstach mowa – śpiewasz o rzeczach na wskroś niewygodnych, trudnych. O uzależnieniach, wychodzeniu z własnego mroku. To intymny materiał, który szczęśliwie znajduje szereg odbiorców – na tegorocznej trasie pojawiły się cztery wyprzedane koncerty. Spodziewałeś się tego?

Nie wiem, jak to się dzieje. Przypuszczam, że każdy z nas ma w sobie ciemniejsze zakamarki. Ja po prostu mówię o nich w piosenkach, które być może rezonują z innymi. Czasem ludzie się dziwią, że nie zawsze jestem smutny, albo że się uśmiecham i żartuję na koncertach. A to jest tak, że raz jest górka, raz jest dół. Dzięki muzyce utrzymuję zdrowy balans. Widzę w tym sens, żeby mówić w piosenkach o rzeczach trudnych i o tym, że czasem czuję się źle. Żyjemy w kulturze, w której nadal dominuje dyktat tego, żeby być pięknym, młodym i uśmiechniętym. Do tego rozwój cywilizacyjny, napędzany przede wszystkim przez niekończącą się chęć wzrostu i zysku, degraduje człowieka do funkcji trybika, który ma nie zastanawiać się nad tym, co czuje i gdzie jest w swoim życiu. Staram się wychodzić z tego schematu i rzucać światło na to, że kultura ciągłego uśmiechania się i mówienia o tym, że jak jest wspaniale, jest nie do końca prawdziwa. Może to będzie odważna teza, ale życie nie polega tylko na pięknych momentach. 

Trochę na przekór temu ciężarowi zamykasz album piosenką „Drogowskazy”. Kończy się dość pokrzepiającą puentą: „Wszystkie nasze błędy to drogowskazy, które mówią, że to tędy”. 

Mam świadomość tego, że album ma swój ciężar. Zależało mi na tym, żeby kończył się pewnego rodzaju światłem w tunelu, które nastawia optymistycznie na przyszłość. Tym światłem są właśnie „Drogowskazy”. Stanowią dopowiedzenie do płyty po outrze, którym jest przedostatnia piosenka „Akceptacja rzeczywistości wiąże się z konsekwencjami”. 

Wspominałeś również o życiowym pędzie, z którego wyłamujesz się w jednej z piosenek. W „Fusach” jak szoty, to te z kurkumy, a jak herbata, to z fusami i imbirem dla zdrowia. Kreślisz w niej portret gościa, który trochę zwolnił, zauważa nieuchronny upływ czasu i ze spokojem się z nim godzi?

Z pewnością. Jestem już tym gościem po trzydziestce, który czerpie dużą przyjemność z picia herbaty we własnym domu. Nie ciągnie mnie aż tak do rzeczy, do których ciągnęło mnie jeszcze parę lat temu. Rzeczywiście, musiałem pogodzić się z upływem czasu i tym, że nie jestem młodzieniaszkiem. Aczkolwiek tę piosenkę „Fusy” nagrałem z Dawidem Tyszkowskim, który nim ciągle jest.