NewsroomRelacje

Relacja: Kodaline wystąpiło w poznańskiej Tamie

Fot. Materiały Redakcyjne

Fot. Materiały Redakcyjne

Przy okazji promocji swojego live krążka “Our Roots Run Deep” zespół Kodaline wyruszył w trasę europejską, podczas której postanowił odwiedzić aż 3 polskie miasta: Poznań, Warszawę oraz Kraków. Nasza redakcja miała przyjemność pojawić się w poznańskiej tamie, gdzie w zupełności zostałam otulona niezwykłą wrażliwością muzyczną Irlandczyków.

Byłoby grzechem nie wspomnieć o fantastycznym supporcie, który towarzyszy zespołowi podczas całej tej trasy. Mowa o niesamowitym St. Lundi, którego możecie kojarzyć m.in. z hitu “Nights Like This”. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego artysty, ale jestem pewna, że nie ostatnie. Jego muzyka na pewno spodoba się słuchaczom Lewisa Capaldi, ponieważ obaj Panowie hipnotyzują mocnym wokalem, który otulają m.in. pianinem. St. Lundi wykonał około 5 utworów własnych oraz cover “Teenage Dirtbag” zespołu Wheatus, ku zdziwieniu młodego wokalisty publiczność niekoniecznie znała słowa tego światowego hitu, który po latach odrodził się na Tik Toku, lub mocno wstrzymywała się od roli głośnego chórku. Liczne oklaski i okrzyki zachwytu pokazały, że ten niekoniecznie znany polskiej publiczności artysta skutecznie wpisał się w gusta zgromadzonej widowni, która spragniona poznania jeszcze bliżej twórczości muzyka, chętnie wydłużyłaby ten 30-minutowy set. Wisienką na torcie było jednak spotkanie z St. Lundi po koncercie, który obok swojego merchu czekał na chętną publiczność do bliższego spotkania, a w ramach podziękowania czekały na nich autografy.

Zespół Kodaline od zawsze kojarzył mi się z magicznym na swój sposób tajemniczym brzmieniem. To jedna z tych grup, której można podać gitarę, do tego dołączyć głos wokalisty i mamy gwarantowany hit, czy też wyciskacz łez. Ciężko podczas tego koncertu było utrzymać emocje na wodzy. Kodaline zabrało nas na wycieczkę po swoich najpopularniejszych utworach, jak: “Wherever You Are”, “Ready”, “Brother”, “The One”, “Love Like This”, czy “High Hopes”. Ku mojemu zaskoczeniu grupa nie trzymała się sztywno własnego repertuaru, ponieważ na scenie wybrzmiało także kultowe “Billie Jean” Michaela Jacksona w niebywale intrygującej aranżacji, oczywiście z udziałem pianina. Wybierając się na ten koncert, miałam z tyłu głowy, że czeka mnie spokojny wieczór w ramionach pełnej emocji muzyki. Oczywiście absolutnie się nie myliłam. Najważniejsze więc pytanie: czy Irlandczykom udało się mnie zaskoczyć? Odpowiedź brzmi: TAK! Chwała im za to, że w tej swojej introwertyczności nie zapomnieli, że nie grają wyłącznie dla siebie, ale przed sceną zgromadziła się ponad tysięczna publiczność, która łaknie ich uwagi. Wokalista grupy – Stephen Garrigan – utrzymywał kontakt wzrokowy ze słuchaczami, czytał bannery widoczne w tłumie, a także dopytywał, co ktoś chciał powiedzieć, jeśli zauważył chęć interakcji. Bardzo miłym gestem były dla mnie dwie rzeczy: zaśpiewanie przez lidera zespołu “happy birthday” dla jednej z fanki, która tego dnia miała urodziny, a co więcej – zespół przyłączył się do tych życzeń, włączając w to swoje żywe instrumenty. Kolejnym gestem, który mam na myśli, było zaproszenie fanki z tłumu na scenę w celu zaśpiewania wspólnie “High Hopes”. Uważam, że artyści, którzy nie tworzą muru między publiką a sceną są na wagę złota.

Mogliście zauważyć, że wśród utworów, które wykonali, nie wymieniłam ich najbardziej popularnego singla “All I Want”, który powstał na rzecz filmu “Gwiazd Naszych Wina”, czyli chwytającej za serce ekranizacji książki Johna Green. Zrobiłam to specjalnie, ponieważ aż do ostatniej minuty myślałam, że Kodaline tego wieczoru nie wykona wspomnianego utworu. Zespół zdążył się już z nami pożegnać i zejść ze sceny tylko po to, by powrócić i zrobić nam niespodziankę, jakiej myślę, że nikt oprócz najwierniejszych fanów się nie spodziewał. Przyznam szczerze, że utwór “All I Want” jest dla mnie arcydziełem i myślałam, że nie może on brzmieć aż tak cudownie na żywo. Jednak nowa aranżacja, która rozciągnęła utwór aż do 8 min. 30sek. skradła moje serce i przy okazji wykończyła moją paczkę chusteczek. Zespół dawkował nam emocje, skutecznie budował napięcie i pozwolił po kawałku zapoznać się z bólem, który kryje w sobie ten utwór. Uważam, że zakończenie koncertu nie mogło wybrzmieć lepiej niż właśnie z “All I Want” w takiej, a nie innej wersji.

Zespół Kodaline to grupa niebywale utalentowanych artystów, którzy razem tworzą zgrabną całość gotową łapać prosto na serce i rozkładać na łopatki. Jest to zdecydowanie jedno z najbardziej wzruszających show, na jakich byłam w ostatnim czasie i chętnie wybrałabym się ponownie, gdyby tylko nadarzyła się ku temu okazja. Tymczasem zachęcam Was do zapoznania się z twórczością zespołu, jeśli jeszcze nie mieliście szansy tego zrobić, bo magia, która się w nich kryje, jest tego warta.