
Fot. Materiały Prasowe
Debiutancki album kwartetu Low Island “If You Could Have It All Again” doczekał się premiery w kwietniu bieżącego roku i został wydany nakładem labelu Emotional Interference, stworzonego przez sam zespół. Cztery lata nagrań zamknęły się w jedenastu kompozycjach. Artyści postanowili tym razem chwycić za ster i zaangażować się w każdy aspekt powstawania debiutanckiej płyty, począwszy od działań kreatywnych na produkcji, i promocji kończąc. Jak debiutanci poradzili sobie z tym wyzwaniem i dlaczego ich pierwszy album to swoista podróż w czasie? O tym w recenzji “If You Could Have It All Again”.
Subtelny głos Carlosa Posady wita nas apostrofą “Hey man,” i tajemniczo otwiera ten album. Artyści powoli wyłaniają się z minimalistycznej bazy wokalu i zapętlonego, synth’owego brzmienia, jakby przedstawiając siebie i swoje instrumenty. Początkowa konfuzja i nieprzekonanie, zanikają bardzo szybko. Z czasem dźwięki stają się mniej losowe w odbiorze, dostrzega się intencje twórców i docenia nieoczywisty nastrój takiego wstępu. Low Island buduje w ten sposób nić porozumienia ze słuchaczem, a kiedy już wszyscy instrumentaliści zostają ujawnieni i tworzą muzyczną całość, wokalista upewnia się:
“Are you gonna listen?
Hold on my friend”
I szczerze, na usta ciśnie się wyłącznie: “I’ll hold on, my friend”.
“What Do You Stand For” emanuje zupełnie inną energię. Tutaj zespół postawił na bezkompromisowy, punk’owy utwór, który burzy wszelkie wyobrażenia na temat reszty tego krążka. Od tego momentu nic nie jest już oczywiste. Liryczny pazur wynosi się tu ponad skalę i na próżno szukać podobnego brzmienia w innych utworach na tym albumie. Szczególnie charakterystycznie wypada tu wokalista za sprawą zjawiskowej, na wpół recytowanej ekspresji swojego głosu.
Wraz z albumową trójką, nadchodzą same superlatywy. “Don’t Let The Light In” to elektro-popowe arcydzieło. Mieszanka przemiłych dla ucha melodii, wzbogacana kunsztem basisty – Jacob’a Lively. Nic, tylko wychwalać jego imię, bo bas w tym utworze to czysta magia. Górnolotne doświadczenia wzbogacają się o cudownie rozmyte, harmoniczne wokale Posady i gitarzysty – Jamie’ego Jay’a oraz niezwykle chwytliwy tekst. Już po pierwszym przesłuchaniu będziecie go nucić w najlepsze, zapewniam. To mój osobisty faworyt z płyty. Tym bardziej cieszy rozszerzenie tej kompozycji o spokojniejszą i intymniejszą część “Reprise”.
“In Your Arms” zaskakuje na wielu płaszczyznach. Pierwszy odsłuch nie jest spektakularny, ale im dalej w las tym więcej skrywanego piękna. Począwszy od tekstu, przez chwile oddechu i przestrzenie dla instrumentalnych przerw, aż po klip nie z tej ziemi. W pamięci szczególnie zachowuje się ambientowa ściana dźwięku, otulająca wokal Posady w momentach zawieszenia, gdy ten przyjemnie pulsuje na jednym dźwięku. Przez tekst przemykają tu wspomnienia dobrych i złych wydarzeń z przeszłości, a ich zestawienie, owocuje refleksją o przemijaniu i niepewnością co do swoich dalszych losów, m.in. w wersie:
“When you’re gone
I won’t know what to do”
“Who’s Having The Greatest Time?” i “Feel Young Again” ponownie uderzają w bardziej żywiołowe brzmienie i stawiają na chwytliwą rytmikę. Pierwsze skrzypce rozgrywa tutaj perkusista – Felix Higginbottom. Brzmienie jego snare’a i świetny kick zasługują na szczególne uznanie. Podobnie jak uderzenia pałeczkami i inne perkusjonalia w “Who’s Having…”. Wokalnie zaskakuje tutaj falsetowy wstęp Posady i wyraźne wysunięcie wokalisty na czoło planów dźwiękowych. Prechorus wzrasta powoli i działa świetnie w połączeniu z samym refrenem, przywodzącym na myśl niejedną, udaną kompozycje Glass Animals.
Zachwyty trwają aż do “I Do It For You” i “Spaces Closing In”. Nie są to utwory złe, aczkolwiek zdecydowanie są mało satysfakcjonujące. Pod względem tekstowym brak tutaj wyraźnego punktu, wersu, w którym zamykałaby się idea całej kompozycji, elementu spajającego całość i angażującego słuchacza. Dla mnie najsłabsze utwory z tracklisty, z wyłączeniem kulminacyjnego momentu w “I Do It For You”, który robi elektryzujące wrażenie i na kilometry bije niczym nieskrępowaną, twórczą radością. Prawdziwy rollercoaster wrażeń słuchowych. Szkoda, że nie trwa jeszcze dłużej. Szczęśliwie, takie kulminacyjne zaskoczenie znalazło się również w “Momentary”. Przejście z kojącej, usypiającej niemal, kompozycji, w przecudowną harmonie dźwięków, jest bardziej niż satysfakcjonujące.
Powiedzieć, że zakończenie wprawia w oniemienie to jak nie powiedzieć nic. Ślicznie domyka nam się tu klamra kompozycyjna i powraca ukochana apostrofa, tutaj w postaci:
“What The Hell (are you gonna do now?)”
Minimalistyczna forma, w której postawiono na lirykę, broni się niezwykle dobrze, na dodatek stanowi świetne zwieńczenie albumu. Przeplata się tutaj przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To, co straciliśmy, za czym teraz tęsknimy i co chcielibyśmy kiedyś odzyskać. W pamięci zachowają się z pewnością wersy:
“What lovers share they leave behind“
czy tytułowe
“If you could have it all again”
Low Island eksploruje oś czasu z wszystkimi jej blaskami i cieniami, tworząc historię o bliznach przeszłości, refleksjach z teraźniejszości i obawach nadejścia przyszłości. To album o niezdecydowaniu, o miłości, która pociąga nas w przeróżne skrajności, a przede wszystkim, o ciągłym podważaniu swoich życiowych wyborów i zadumie nad tym, czy kiedykolwiek będzie nam dane odwrócić bieg zdarzeń, czy aby na pewno podjęliśmy dobrą decyzję.
Jedno jest pewne – dobrą decyzją będzie sięgnięcie po “If You Could Have It All Again” i zanurzenie się w jej głębi przez dłuższą chwilę. W końcu zostało nam jeszcze tyle życia na słuchanie dobrych debiutów.
Wesprzyj twórczość artystów i zamów ich debiutancki album
Autorka tekstu: Martyna Nowak