
Fot. Materiały prasowe
Mayhem to płyta, na którą, po usłyszeniu dwóch pierwszych singli, czekałam jak więzień na wolność. Z jednej strony czułam, że będzie to arcydzieło, którym Gaga po raz kolejny zrobi rewolucję w światowym popie, z drugiej jednak obawiałam się, że tak dobre single ciężko będzie przebić i że wszystko, co najlepsze, usłyszeliśmy już przed premierą płyty. Która wersja okazała się prawdą?
Choć droga do kariery Lady Gagi zaczęła się dużo wcześniej, to mainstreamowo wokalistka zadebiutowała w 2008 roku, wydając legendarny album The Fame, z którego pochodzą takie hity jak Just Dance, Poker Face czy Paparazzi. Później było tylko lepiej. Artystka rozpieszczała nas takimi wydawnictwami jak The Fame Monster, które jest rozszerzoną wersją krążka The Fame, kultowym Born This Way, które zrewolucjonizowało rynek muzyczny, niedocenionym, a moim zdaniem najlepszym albumem w karierze Gagi, czyli Artpop, eksperymentalnym Joanne czy wydaną w 2020 roku Chromaticą. Po tym czasie nastąpiła przerwa i na kolejny album wokalistki musieliśmy czekać aż pięć lat. I doczekaliśmy się! 7 marca miał premierę najnowszy krążek Lady Gagi zatytułowany Mayhem.
Album promowały dwa rewelacyjne single, które również otwierają cały krążek. Disease i Abracadabra to taneczne, jednak utrzymane w klimacie dark popu, szalenie dobre utwory. Słysząc je, od razu poczułam obawę, że poprzeczka postawiona jest zbyt wysoko i inne utwory z płyty wypadną przy nich blado. To niestety częsta sytuacja, że przed premierą słyszymy genialne single, a później okazuje się, że to jedyne dobre momenty danego krążka, bo cała reszta mocno rozczarowuje. W tym przypadku na szczęście jest zupełnie inaczej. Każdy utwór to genialna kompozycja, która składa się w dość niespójną, ale mimo wszystko świetną całość.
Po dwóch mocnych singlach przychodzi pora na wcale nie gorszy utwór, czyli Garden Of Eden, który przywodzi na myśl wczesne lata 2000, obfitujące w świetne popowe produkcje. Ten kawałek z pewnością od nich nie odbiega. Gaga zabiera nas w nostalgiczną podróż – i to nie ostatni raz na tej płycie! Perfect Celebrity to tajemniczo rozpoczynająca się kompozycja, która, w moim odczuciu, utrzymana jest w klimacie krążka Artpop. Być może to właśnie dlatego jest to jedna z moich ulubionych piosenek na tej płycie.
Przy kolejnym utworze trochę zwalniamy, ale tylko pozornie. Mimo leniwego wstępu Vanish Into You w refrenie wybucha energią i ujawnia przeszywający wokal artystki. Jednym z najciekawszych kawałków na płycie jest zdecydowanie Killah, który zaskoczył mnie chyba najbardziej. Ten utwór to efekt bardzo udanej współpracy z francuskim producentem Gesaffelsteinem. Klimat tego kawałka może przywodzić na myśl twórczość Prince’a, którym, jak nie od dziś wiadomo, Gaga się inspiruje. Zombieboy to również jedna z ciekawszych propozycji – krótko mówiąc, jest to dosłownie piosenka-impreza, kojarząca się z klubami lat 80. w Stanach Zjednoczonych. Świetny utwór, który, moim zdaniem, ma potencjał na hit.
Słuchając Love Drug, How Bad Do You Want Me czy Don’t Call Tonight, artystka zabiera nas w podróż do swojej pierwszej płyty The Fame. Jak zapowiadała Gaga, Mayhem to nawiązanie do jej całej dotychczasowej twórczości – i to słychać. Na tym krążku znajdziemy inspirację naprawdę wieloma utworami, którymi do tej pory uraczyła nas wokalistka. Shadow Of A Man to kolejny utwór, który ma szansę podbić parkiety. Zresztą, cała płyta utrzymana jest w tanecznym klimacie, jednak niesie ona za sobą coś więcej niż tylko chwytliwy rytm, do którego można się pobujać.
Krążek zamykają trzy ballady: intrygujące The Beast, niezwykle wzruszające Blade Of Grass, będące ulubionym utworem Gagi z całej płyty, oraz Die With A Smile, nagrane w duecie z Bruno Marsem i bijące rekordy wyświetleń.
Nie ukrywam, że miałam ogromne oczekiwania wobec tego albumu. Pięć lat czekania na nowy materiał, wielkie zapowiedzi, genialne single i świetne teledyski – to bardzo pobudziło apetyt, dlatego bardzo się cieszę, że płyta okazała się tak dobra. Co prawda jest na niej sporo chaosu i brakuje spójności, ale to, że każdy kawałek z osobna jest rewelacyjny, sprawiło, że zupełnie mi to nie przeszkadza. Od zawsze uwielbiałam twórczość Lady Gagi, więc nawiązania do poprzednich wydawnictw są dla mnie jak najbardziej na plus, bo jednak trochę tęskniłam za „starą” Gagą. Dzięki tanecznym rytmom płyta z pewnością podbije parkiety klubów LGBT – w końcu artystka to niekwestionowana ikona tej społeczności. Album z pewnością przypadnie też do gustu osobom, które wychowały się na muzyce wokalistki i będą chciały trochę powspominać tamte czasy. Ja uważam, że jest to jeden z najlepszych krążków w karierze artystki i bardzo liczę, że w ramach promującej go trasy Lady Gaga po latach ponownie odwiedzi Polskę.