NewsroomRecenzje

Recenzja: Olivia Rodrigo – “Guts”

Fot. Materiały Prasowe

Fot. Materiały Prasowe / Universal Music Polska

Czy Olivia Rodrigo to następczyni Avril Lavigne? Z pewnością królowej punk-rocka nikt nie zastąpi, ale za to jestem pewna, że młodsza koleżanka z branży da swoim odbiorcom dokładnie to, co serwowała swego czasu kanadyjka. Olivia to niebywale charyzmatyczna artystka, dobrze zaopiekowana przez swój team, co pokazuje, chociażby fakt, że jej drugi album “Guts” w moim odczuciu jest jeszcze lepszy od jej debiutu. W momencie, gdy pierwsza płyta była mocno skupiona na radiowych hitach, to druga jest miłym kompromisem, który pozwala słuchaczowi poznać Olivię lepiej.

Przyznam szczerze, że debiutancki krążek Olivii “Sour” był dla mnie czymś ciekawym, ale nie zwalił mnie z nóg. Kurczowo uczepiłam się przy nim singla “good 4 u”, który pokazywał tę zadziorniejszą odsłonę artystki i tym samym sprawiał, że czekałam na więcej. Olivia Rodrigo jest tak dobrą tekściarką, tak samo jak jest nią Taylor Swift, myślę, że to naprawdę trafne określenie, ale fajne teksty to nie wszystko – do tego musi dojść unikalność, która sprawia, że dany muzyk staje się niezastąpiony i uważam, że to właśnie daje nam album “Guts”.

Tytuł krążka powinien na starcie zasugerować odbiorcy, że osoba wydająca ten krążek miała pewien tupet i odwagę, by go wypuścić. I tutaj się pojawia pytanie: ale co jest w nim na tyle szalonego, by wypuszczenie tego albumu było ryzykowane? Weźmy pod uwagę, chociażby jego brzmienie, które skupiło się wyłącznie na dwóch odległych od siebie filarach: punk-popowym brzmieniu rodem lat 90-tych oraz na delikatnych ballad, które brzmią niczym kołysanki. Trzeba mieć naprawdę spory tupet, by wydać na świat taką mieszankę, która ani za grosz do siebie nie pasuje.

Mam wrażenie, że Olivia toczyła pewną walkę przy kompletowaniu tego krążka – może ze sobą, a może z osobami, które pomagały jej poukładać ze sobą te puzzle. W swojej głowie dzielę ten album na dwie części, które tak naprawdę mogłyby po prostu być dwoma o wiele bardziej spójnymi mini-albumami z własną, osobną historią

Nie zrozumcie mnie źle – uważam, że ten album jest genialny, ale brakuje mu kropki nad “i”, czy też twardej ręki, która powie – ale przecież kratka z paskami do siebie nie pasują.

Ta mieszanka wybuchowa, którą zaserwowała nam Olivia, to przede wszystkim album wypełniony utworami, które nie dają nam konkretnej odpowiedzi na żadne z zadawanych pytań, ale za to skłaniają do wielu refleksji. Weźmy, chociażby na przykład utwór “Lacey” – może on mówić zarówno o zauroczeniu miłosnym artystki, jak i po prostu o kobiecie, którą ona podziwia, zarówno za jej urodę, jak i za charakter. Wisienką na torcie tej historii jest ukryty utwór, który został wydany wyłącznie na limitowanej wersji fizycznej.

Później mamy serię utworów z gitarą i mocnym wokalem Olivii, czyli “bad idea right?”, “ballad of homeschooled girl”, “get him back!”, czy “love is embarassing” i są to naprawdę świetne kawałki, które dla wielu mogą być niczym wehikuł, który przenosi nas w czasie do dobrego, gitarowego brzmienia.

Po tej płycie spodziewam się tego, że Olivia może zagościć na wielu festiwalach, w tym także rockowych, bo ma na to spory potencjał i liczyłabym w takim możecie na dedykowana setlistę, która uwydatni jej umiejętności. Artystka niedawno bowiem ogłosiła trasę, na której niestety zabrakło Polski, ale może to właśnie oznacza, że ma na nasz kraj inne plany? Pamiętajcie – jak nie teraz, to innym razem, tego historia nauczyła nas już nieraz.

“Guts” to krążek, który można pokochać albo znienawidzić. Ja zdecydowanie go pokochałam, ale jest to mocne love-hate relationship z uwagi na tę niespójność, która mocno mi przeszkadza. Skupiam się mimo wszystko na pozytywach tego wydawnictwa, czyli na rockowym brzmieniu, którego tak bardzo oczekiwałam od Olivii, po wypuszczeniu “good 4 u”. Czekam na więcej nowości od Rodrigo, w tym trzymam kciuki za koncert w Polsce i oczywiście z zaciekawieniem będę obserwować rozwój jej kariery, bo mocno w nią wierzę.