Fot. Universal Music Polska
Demi Lovato odkąd sięgam pamięci, nosi dla mnie etykietkę gwiazdy Disneya, a jednej z głównych postaci z popularnego niegdyś filmu Camp Rock, w którym to u boku zespołu Jonas Brothers na naszych oczach robiło świetną karierę. To właśnie wtedy pokazało, że potrafi odnaleźć się w gitarowym brzmieniu i świetnie radzi sobie zarówno z rolą wokalist_, jak i aktor_. Demi pokazało nam, że tak potężny głos jest w stanie poradzić sobie z każdym gatunkiem muzycznym, dlatego ostatnie typowo komercyjne albumy wywierały na słuchaczach pozytywne emocje i cieszyły się uznaniem. Istnieje jednak spora różnica pomiędzy słuchaniem czegoś, co brzmi przyjemnie dla ucha, a słuchaniem czegoś, co trafia prosto w serce i wywiera emocje tak silne, że każdy utwór brzmi jak Twój własny. Tak właśnie mam, gdy słucham “HOLY FVCK”. Demi wydając album “Dancing with the devil” wspomniało, że to najszczerszy album w ich karierze. Śmiało twierdzę, że nie miało pojęcia, o czym mówi. “HOLY FVCK” to pamiętnik z krwi i kości, który wydano bez zbędnej otoczki. Po pierwszym odsłuchu zbierałam szczękę z podłogi. Mówię serio.
Mówi się, że “HOLY FVCK” to pewnego rodzaju powrót artyst_ do korzeni, choć nie do końca zgadzam się z tym stwierdzeniem. Demi Lovato swoją karierę muzyczną rozkręcało w nurcie popularnej pop-punkowo-rockowej muzyki, gdzie na liście przebojów królowały takie artystki jak Avril Lavigne, czy Kelly Clarkson, ale mam wrażenie, że ich utwory typu “La La Land” były wyłącznie delikatnym romansem z panującym wtedy muzycznym trendem, natomiast “HOLY FVCK” to totalne obdarcie muzyki z komercyjnego brzmienia. Tym razem Demi weszło w to na serio.
Wesprzyj twórczość Demi Lovato i zamów album “HOLY FVCK”
W momencie, gdy zobaczyłam, że album otwiera utwór “FREAK” w kolaboracji z YUNGBLUDEM, nawet nie potrzebowałam usłyszeć, jak brzmi ten kawałek, a momentalnie przeszły mnie ciary. Charyzmatyczny YUNGBLUD to już pewniak dobrego kawałka i świetnej kolaboracji. Demi doskonale przemyślało kogo zaprosić na ten album i na dodatek do jakiego utworu. Brzmią wspólnie cudownie, niosąc przy tym genialne przesłanie, które nie brzmi sztucznie i banalnie. Mam nadzieję, że utwór zostanie singlem, bo świetnie byłoby zobaczyć tych dwóch artystów w akcji we wspólnym klipie! Skupiając się jednak na brzmieniu, utwór brzmi jak podróż do lat 90-tych, co smakuje jak genialnie zaserwowany trip.
“SKIN OF MY TEETH”, czyli drugi utwór z płyty, ale pierwszy, który zapowiadał ten album. Uważam, że jest to najszczerszy kawałek w karierze Demi. Osobiście traktuję go jako pewne oczyszczenie dla wszystkich zarzutów w kierunku artyst_, gdzie możemy usłyszeć, że wszelkie negatywne komentarze personalnie nich dotykają i wbrew pozorom – ranią. Śpiewałam ten utwór wielokrotnie zdzierajac gardło w trakcie jazdy autem, bo mam wrażenie, że nawet jeśli pewna historia jest nam obca, to łatwo oddać się tym emocjom i przybić sobie muzyczną piątkę, jeśli jest ona dobrze przelewana. Za każdym razem mam ciary, gdy Demi śpiewa:
“I’m just trying to keep my head above water
I’m your son and I’m your daughter
I’m your mother, I’m your father
I’m just a product of the problem”
Dla mnie jest to piękny ukłon w stronę niebinarności i przekreśleniu norm płciowych.
Kolejnym utworem, którym Demi pokazuje, że nie unika kontrowersyjnych tematów i chętnie stawia im czoła jest “SUBSTANCE”. Uwielbiam w tym utworze to, jak zostało podkreślone, że lubimy przylepiać zwłaszcza celebrytom pewną etykietkę, a przecież tak wielu z nas również zmaga się z podobnymi problemi, dlaczego więc wieszamy psy na jednym człowieku, którego problem jest po prostu publicznie znany? Warto spojrzeć na daną osobę pomijając pryzmat nieprzyjemności, z jakimi się zmaga. Każdy z nas takowe ma – różnią się one wyłącznie rodzajem.
Idąc dalej zatrzymajmy się przy utworze “29”, czyli przy kolejnym rozliczeniu się Demi z przeszłością. I ponownie to powtórzę – ten album to przepięknie zaprezentowany pamiętnik i pewnie dlatego tak świetnie się go słucha. Obdarty ze złudzeń, zaserwowany czystą prawdą. W tym singlu możemy posłuchać o niezbyt zdrowej relacji Demi z o wiele starszym mężczyzną. Artyst_ ujawnia, że zastanawiało się, dla kogo tak naprawdę ten “związek” był fantazją. Odpowiedź poznajemy na samym końcu. Cały utwór brzmi jak jawna sesja terapeutyczna – może taki był zamiar?
“CITY OF ANGELS” to jeden z tych utworów, który zabiera nas za kulisy świata Hollywood oczami Demi Lovato. Jego brzmienie natomiast nostalgicznie zabiera nas do kultowego 2007 roku, do którego wielu z nas ma wciąż ogromny sentyment.
Doskonałą kontynuacją opowieści jest “WASTED”, gdzie po raz kolejny otrzymujemy niebywale szczery tekst pełen wyznań, który w połączeniu z budującą napięcie muzyką serwuje wiele emocji i ciężko przejść obok tego utworu obojętnie.
Przez cały krążek Demi skutecznie buduje napięcie, zapisując to kolejne kartki swojego pamiętnika. Ten album brzmi niczym wtargnięcie do prywatnej sypialni, gdy ukradkiem trafiamy na tajne zapiski, co niekoniecznie powinno się zdarzyć. W momencie, gdy Demi z własnej woli ujawnia nam skrywane w sobie emocje, jest to doskonały czas, by przyjrzeć się bliżej prezentowanej postaci. Zwieńczeniem wydawnictwa jest spokojne “4 EVER 4 ME”, które skutecznie daje upust emocjom i jest doskonałym zakończeniem.
Mam nadzieję, że “HOLY FVCK” będzie czymś więcej niż jednorazową przygodę. Jednak nie gdybajmy, a cieszmy się tą chwilą. Trzymam mocno kciuki za to, by Demi wyjechało w trasę i zahaczyło o Europę z tym albumem i oczywiście przyjechało do Polski – chętnie doświadczę tych emocji na własne uszy!