NewsroomRelacje

Peach Pit pierwszy raz w Polsce! Relacja z koncertu w Warszawie

fot. Materiały Własne

Indie-popowy zespół z Vancouver Peach Pit, który obecnie koncertuje po świecie, świętując wydanie swojego albumu z 2024 roku zatytułowanego Magpie, wystąpił w warszawskim Klubie Niebo. Był to pierwszy koncert tej kanadyjskiej grupy w naszym kraju. Zgromadzeni w Niebie, w ten poniedziałkowy wieczór będą miło wspominać ten występ.

W roli suportu wystąpiła formacja Babe Corner, również z Kanady, która zaprezentowała melancholijne, gitarowe granie z dodatkiem synthu. Zespół chętnie nawiązywał kontakt z publicznością, Gitarzysta rzucił swoją czapkę w tłum, uszczęśliwiając jednego z fanów. Grupa na koniec zaprosiła chętnych na spotkanie od stanowiskiem z merchem. Bardzo dobra rozgrzewka przed gwiazdą wieczoru

fot. Materiały Własne

Kanadyjski kwartet Peach Pit wszedł na scenę tuż po 21, zespół od razu przeszedł do otwierającego utworu – tytułowego kawałka z ich najnowszego albumu Magpie. Tłum wiwatował, tańczył w rytm przesterowanych gitar i perkusji, podczas gdy senno-słodki głos wokalisty Neila Smitha ich oczarowywał, a publiczność dołączała się chóralnie do refrenu: „we ain’t gonna get you outta here / no, we ain’t gonna get you out of here”.

Peach Pit od dłuższego czasu zdobywa coraz większe grono fanów. Ich poniedziałkowy koncert zadowolił zarówno wiernych, jak i nowych słuchaczy, obejmując przekrojowy wybór z ich bogatej już dyskografii. Po Magpie przyszła kolej na Drop the Guillotine – utwór obecny zarówno na EP-ce, jak i debiutanckim krążku, choć większość zna go właśnie z tej drugiej wersji. Charakterystyczne, dziwaczne intro gitarowe zostało przyjęte z entuzjazmem, Gitarzysta Christopher Vanderkooy oraz basista Peter Wilton skakali po scenie z instrumentami w dłoniach. Energia zespołu była zaraźliwa, wylewała się ze sceny do tłumu, którego ręce unosiły się ku wysokiemu sufitowi w Niebie, nie inaczej było, gdy wszyscy śpiewali Black Liquoric. Na uwagę zasługuje kontakt z publicznością, zespół przyznał, że jest to ich pierwszy raz w Polsce i widać było podekscytowanie.

Brzmienie Peach Pit jest ciepłe, lekkie, nieco nostalgiczne. Gdyby lato miało ścieżkę dźwiękową, z pewnością dominowałby na niej Peach Pit – ich mieszanka indie, popu i folku sprawia, że marzy się o podróżach i kąpielach w morzu. Choć mamy dopiero wczesną wiosnę, w Warszawie czuć było pełnię lata. Peach Pit płynnie przechodzili przez kolejne utwory, takie jak Up Granville, Am I Your Girl, Vickie i Outta Here, a publiczność tańczyła bez opamiętania. Smith ma w sobie całą charyzmę i energię prawdziwego frontmana – wchodził w interakcje z tłumem, opowiadał historie o utworach.

fot. Materiały własne

To, co piękne w Peach Pit, to ich zdolność do poruszania trudnych tematów w lekki, przystępny sposób – choć Give Up Baby Go opowiada ewidentnie o walce z alkoholem, to utwór jest radosny, energetyczny i sprawił, że cały tłum podskakiwał z zachwytu. Energia zespołu ani na moment nie osłabła, podobnie jak entuzjazm publiczności, która klaskała razem z perkusistą, podczas Techno Show, tańcząc w różowo-białym świetle.

Doceniając najwierniejszych fanów, Smith zadedykował ostatnią część koncertu tym, którzy są z zespołem od początku, zanim zagrali hitowy Alrighty Aphrodite z albumu Being So Normal. Smith biegał po scenie, chłonąc ryk fanów, którzy wykrzykiwali każdą linijkę tekstu.

Peach Pit zakończyli set podstawowy utworem Private Presley. Oczywiście zespół wrócił na bis. Neil Smith wyszedł na scenę sam, by zagrać pierwszy utwór. Opowiedział wtedy o początkach Peach Pit i o tym, jak rozwinęła się jego przyjaźń z gitarzystą Chrisem, zanim wykonał solo utworu Peach Pit, tytułowego kawałka z EP-ki Sweet FA. Po raz pierwszy tego wieczoru tłum zamilkł, całkowicie pochłonięty solowym występem Smitha. Następnie na scenę wrócił cały zespół, by na koniec zagrać Tommy’s Party. Uczestnicy koncertu obejmowali się nawzajem, kołysząc się powoli w rytm muzyki.

fot. Materiały własne

Zespół stanął razem na scenie, by przyjąć zasłużone owacje. Koncert trwał półtorej godziny, Peach Pit zagrali bardzo dobre show, mamy nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy mieli okazję usłyszeć te dźwięki na żywo. Była to pełna energii, klasyczna indie impreza z gitarowym zacięciem. Nie można sobie wyobrazić lepszego rozpoczęcia tygodnia!