Moje Ulubione Płyty: Wilson Wilson
Fot. Materiały Prasowe
Poznańska formacja Wilson Wilson powstała w 2019 roku. W okresie pandemii Panowie wpadli w intensywny proces twórczy, czego owocem jest ich pierwszy wspólny krążek. Praca nas debiutanckim albumem zakończyła się w zeszłym roku, a dziś słuchacze mogą w końcu posłuchać krążka “Imagine All Is Well”. By poznać zespół jeszcze bliżej, postanowiliśmy zaprosić ich do naszego cyklu Moje Ulubione Płyty, który pozwala zbliżyć się do inspiracji muzycznych Waszych ulubionych artystów.
Radiohead – In Rainbows
Czego spodziewać się po zespole, który za każdym razem eksploruje zupełnie inne muzyczne obszary. Idealnie wyważonych piosenek? Najbardziej przebojowa i chyba najlepsza ich płyta. Arcydzieło pod względem muzycznym i promocyjnym.
Wild Beasts – Two Dancers
W baśniowy, niepokojący świat zaprasza dwóch charyzmatycznych wokalistów. Na tej płycie osiągnęli idealne proporcje między swoimi głosami i ujarzmili ciągoty w stronę teatralności. Wzruszający album. Niesamowicie otwiera głowę w kontekście roli instrumentów perkusyjnych w utworze.
LCD Soundsystem – American Dream
James Murphy to dla nas bohater idealny. Facet, który udowodnił, że nawet kiedy jesteś po trzydziestce, możesz stworzyć kultowy zespół, a następnie z hukiem zakończyć karierę, wrócić po latach i dalej tworzyć wybitnie dobrą muzykę. A dla tych w naszym zespole, którzy zaczęli podróż z LCD Soundsystem (i dance punkiem w ogóle) od tej płyty – było to pierwsze objawienie w postaci połączenia elektronicznej, bezczelnej taneczności z perkusyjno-gitarową zadziornością i powagą.
Leifur James – Angel In Disguise
Jedna z tych płyt, którą ciężko wysłuchać do końca, bo jest tak dobra, a każdy bit i syntezator tak soczysty, że już po pierwszym utworze chce się biec do swoich instrumentów i próbować zrobić coś, choć w połowie tak dobrego. Produkcyjny majstersztyk okraszony świetnym wokalem faceta, który zasługuje na dużo większą rozpoznawalność.
Son Lux – Lanterns
Chyba najbardziej popowa płyta na naszej liście, ale całość jest w zasadzie tak eklektyczna, że nie ma to znaczenia. Można tę płytę nazwać genialnym soundtrackiem do filmu, który nigdy nie powstał. Absolutny top produkcyjny, przede wszystkim jeśli chodzi o samo wykreowanie wykorzystanych brzmień.