„Metropolis… Wojen nie będzie”. Ostatnia trasa Darii Zawiałow przed przerwą! – relacja
Fot. Materiały redakcyjne
W niedzielę 11 grudnia odbył się przed ostatni koncert z trasy Darii Zawiałow „Metropolis… Wojen nie będzie”. Artystka zawładnęła warszawską Stodołą i w świetnym stylu pożegnała się ze swoimi fanami przed planowaną koncertową przerwą.
Nie da się ukryć, że moje relacje z twórczością Darii od pewnego momentu przestały być łatwe. Poznałam twórczość artystki już w 2017 roku po wydaniu debiutanckiego krążka „A kysz!”, w którym zakochałam się bez pamięci. A później? Później było już trochę gorzej. Kolejne albumy czyli „Helsinki” i „Wojny i noce” zaraz po wydaniu w ogóle mnie do siebie nie przekonały. Jednak na ogół z twórczością Darii mam tak, że na początku dany materiał do mnie nie przemawia i dopiero po dłuższym czasie zaczynam go doceniać. Tak właśnie było ze wszystkimi krążkami wydanymi po „A kysz!” Zaczęło się od negatywnych uczuć, które później ewoluowały w miłość.
Ale… wróćmy do koncertu, który Daria rozpoczęła tytułowym „Metropolis”. Muszę przyznać, że jest to zdecydowanie moja ulubiona piosenka z „Wojen i nocy”, na którą zawsze bardzo czekam podczas koncertów. Tym razem dostałam ją już na samym starcie co było bardzo pozytywnym zaskoczeniem. A sam utwór był naprawdę fajnym początkiem sprytnie nawiązującym do nazwy trasy. Następnie przyszedł czas na set piosenek z płyty „Helsinki”. Poruszająca „Szarówka”, energetyczne „Punk Fu!” i charakterystyczne „Gdybym miała serce” idealnie zgrały się ze sobą tworząc bardzo różnorodną, ale mimo wszystko spójną całość przywołującą na myśl klimat albumu, z którego pochodzą.
Zanim przejdę dalej to w tym miejscu muszę zaznaczyć, że bardzo czekałam na tą trasę Darii głównie z jednego powodu. Wiedziałam, że artystka zagra na niej kilka piosenek z mojej ukochanej płyty „A kysz!”. Na dotychczasowych trasach doczekałam się tylko „Malinowego Chruśniaka”, ale tym razem było inaczej. Oprócz tego singlowego utworu wokalistka zdecydowała się dodać do set listy także „Miłostki”, „Nie wiem gdzie jestem” oraz „Niemoc”. Jak nie trudno się domyślić to właśnie ten set był dla mnie zdecydowanie najlepszym momentem całego koncertu. W końcu po kilku latach ponownie usłyszałam na żywo swoje ulubione utwory. Następnie przyszedł czas na „Żółtą taksówkę”, która w przeciwieństwie do poprzednich piosenek nigdy nie należała do moich faworytów. Reszta publiczności zebranej pod sceną była jednak zgoła innego zdania, bo wyśpiewała z Darią każde słowo co obiektywnie muszę przyznać zrobiło spore wrażenie.
Trzy kolejne utwory w set liście to konkretne bengery co słychać głównie w bardzo energetycznych, chwytliwych refrenach. „Helsinki”, „Malinowy chruśniak” i „Nie dobiję się do Ciebie” to niekwestionowane hity wokalistki, które znała na pamięć każda osoba stojąca pod sceną. Koncert nie mógł oczywiście odbyć się bez gości specjalnych. Właśnie z uwagi na to podczas niedawno wydanego utworu „Laura” na scenie zobaczyć mogliśmy Sokoła – rapera, z którym Daria nagrała właśnie tą piosenkę.
W tym momencie przyszedł czas na moment zadumy za sprawą utworu „Płynne szczęście”. Ta delikatna ballada idealnie wyeksponowała możliwości głosowe artystki. Następnie ze sceny usłyszeliśmy pierwszy cover tego wieczoru. Daria zdecydowała się na wykonanie piosenki zespołu Hey „[sic!]”. Muszę przyznać, że było to dla mnie największe rozczarowanie tego koncertu. I to wcale nie dlatego, że wokalistka nie poradziła sobie z tym utworem. Wręcz przeciwnie! Zaśpiewała go świetnie. Jednak dzień wcześnie wykonała go również w warszawskiej Stodole, ale nie solo, a w duecie z Kasią Nosowską, której jestem ogromną fanką i nie ukrywam, że bardzo liczyłam na to, że na scenie zobaczę również Kasię. Tak jednak się nie stało. Główną część koncertu zamknęły piosenki „Hej, hej” oraz „Wojny i noce”, które publiczność przyjęła z wielkim entuzjazmem.
Po teoretycznym zakończeniu koncertu przyszedł oczywiście czas na bis i duet, na który chyba wszyscy czekali. Daria i jej gitarzysta Rubens zaśpiewali razem cover zespołu Pidżama Porno „Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości”. Był to bardzo poruszający i wprowadzający w moment zadumy występ. Cały koncert został zwieńczony utworem „Principolo” , a Daria łamiącym się głosem pożegnała się z fanami, którzy przez długi czas nie przestawali bić braw.
Muszę przyznać, że cały koncert był naprawdę dobry. Wyszłam z niego bardzo usatysfakcjonowana szczególnie ze względu na sporą ilość piosenek z płyty „A kysz!”, na które bardzo czekałam. Jedyne co mogłabym zarzucić Darii to brak kontaktu z publicznością. Wokalistka z pewnością nie należy do artystów, którzy są zwierzętami scenicznymi i czują się na scenie jak ryba w wodzie. Daria po prostu stoi przy mikrofonie i śpiewa, teoretycznie robiąc właśnie to co do niej należy. Brakuje w tym jednak trochę luzu, pozytywnej energii i rozmowy z publicznością między piosenkami. Mimo wszystko artystka miała taki sposób bycia odkąd pamiętam, wiec po tym koncercie zdecydowanie nie oczekiwałam niczego więcej. Był on naprawdę trafionym zakończeniem, które sprawiło, że fani z pewnością będą czekać na powrót artystki.
Na zakończenie chciałabym jeszcze wspomnieć o suporcie, który wystąpił na scenie przed Darią. Pochodzący z Węgier zespół The Anahit był dla mnie największym, pozytywnym zaskoczeniem tego wieczoru. Bardzo charyzmatyczna wokalistka, energetyczny zespół i bardzo chwytliwe klubowe utwory z nutką reggae i rocka. To bardzo oryginalne i niespotykane połączenie, które zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie i sprawiło, że na pewno będę wracać do twórczości zespołu.
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Darii dużo spokoju i 100% regeneracji podczas przerwy, a jej fanom tego, aby artystka jak najszybciej wróciła na scenę. Ja też bardzo na to czekam!