NewsroomWywiady

Jakub Skorupa w rozmowie z WLKM.pl: „Gdzieś na obrzeżach rapu”

Fot. Filip Skrońc

Jakub Skorupa to nowa postać na scenie polskiego rapu albo być może bardziej muzyki alternatywnej. Lawiruje gdzieś na muzycznych obrzeżach rapu – i między innymi o tym rozmawialiśmy podczas wywiadu. Miesiąc temu ukazał się jego debiutancki album pt. “Zeszyt Pierwszy”, ale to już po wydaniu pierwszego singla nazywano go “muzyczną nadzieją roku”.

Wkrótce minie miesiąc od wydania „Zeszytu Pierwszego”. Jestem ciekawa, jakie emocje towarzyszą Ci, myśląc, że Twój debiutancki album już jest w rękach słuchaczy.

Pierwsze tygodnie były przedziwne, bo premiera przypadła na czas chwilę po wybuchu wojny w Ukrainie. Mimo to, zdecydowaliśmy się wydać tę płytę, co na początku wcale nie było takie oczywiste. Sam zastanawiałem się, czy to ma sens, skoro jest tyle ważniejszych tematów. Stwierdziliśmy jednak, że jeśli ktokolwiek poczuje się chociaż trochę lepiej dzięki temu, że ta muza się ukaże, to może właśnie jest sens. Oczywiście starałem się znaleźć przestrzeń dla siebie, żeby trochę jarać się tym, że się udało. To jest dla mnie niesamowite, że piosenki, które były w moich zeszytach poskładały się w całość i wydałem płytę.

Niewątpliwie każdy debiut jest przełomowym momentem w życiu twórcy. Przygotowując się do wywiadu, czytałam różne artykuły o Twojej twórczości i zauważyłam, że wielokrotnie byłeś nazywany „muzyczną nadzieją roku”. To jest na pewno spory sukces, ale myślę, że też wyzwanie. Czułeś, że wydając płytę, będziesz musiał sprostać tym oczekiwaniom?

Nie, wewnętrznie nie czułem czegoś takiego. Nie było we mnie presji na udowodnienie komukolwiek czegokolwiek tą płytą. Kiedy wyszły „Pociągi towarowe”, wszystkie piosenki były napisane. Już mniej więcej wiedziałem, jak będą brzmieć, więc tego rodzaju zachwyty zeszły na boczny tor. Wiedziałem, że reszta płyty będzie nieco inna, niekoniecznie aż tak bardzo nastrojowa. Byłem bardziej ciekaw tego, jak to się potoczy – czy ludzie, którzy polubili „Pociągi towarowe” zostaną czy nie. Okazało się, że wielu z nich zostało i to jest bardzo miłe. Wiem, że nadawanie takich etykietek ludziom, którzy się pojawiają w muzyce jest czymś naturalnym, ale nie za bardzo brałem to do siebie. Wiedziałem, że chcę się skupić na nagraniu albumu, a to, co się działo przy okazji starałem się traktować z lekkim przymrużeniem oka. Mam świadomość tego, że jestem na początku tej drogi i po prostu mam nadzieję, że będą kolejne „zeszyty”.

Czy to znaczy, że utrzymasz ten koncept i kolejne albumy będą się nazywały „Zeszytami”?

Myślę, że będą, a przynajmniej druga płyta. No chyba, że coś mi się poprzestawia w głowie i stwierdzę, że „zeszyt” był jeden, a teraz będą no nie wiem…„kolorowe łąki” (śmiech).

Jak zdefiniowałbyś gatunek, w którym tworzysz? Wiadomo, że słychać dość silne inspiracje rapem, ale jednak nie jest to typowy rap. Dla mnie jest to trochę zbliżone do twórczości Meek Oh Why’a?, a czasem może Fisza Emade Tworzywo.

Nie za bardzo umiem się zdefiniować. Może to wynika z tego, że muzyka, którą tworzę jest wypadkową wielu rzeczy. Słuchałem różnej muzyki i to się we mnie gromadziło przez lata. Do warstwy muzycznej starałem się podchodzić świadomie i tutaj nieocenioną pomocą był mój producent – Kuba Dąbrowski. Razem zastanawialiśmy się, jak to zrobić, żeby te piosenki nas poruszały. To było czasem bardzo ciekawe obserwować ewolucję niektórych numerów, które zaczynały się od prostych akordów na gitarze i mojego wokalu. Czasem Kuba podsyłał jakiś bit i pytał, czy to do czegoś się przyda, a następnego dnia odsyłałem gotową piosenkę z tekstem i melodią. Myślę, że nie jestem raperem, chociaż wydaję w około rapowej wytwórni, jaką jest Def Jam. Wydaje mi się, że masz rację, mówiąc, że jest to gdzieś na obrzeżach rapu. Ale z drugiej strony jest tu też coś gitarowego, bo od zawsze gram na gitarze. Szczerze, nie zastanawiałem się nad tym, co to za muzyka, bo po prostu coś takiego mi wyszło.

Racja, nie ma co się szufladkować. Dzięki temu nie zamykasz sobie drzwi i może kolejna płyta będzie zupełnie inna. W takim razie powiedz, co jest dla Ciebie najważniejsze w muzyce. Co jest dla Ciebie priorytetem w tworzeniu?

Niewątpliwie kluczową kwestią jest tekst i to, co chcę przekazać. Jako, że nie uważam się za wybitnego muzyka i nie jestem szczególnie utalentowanym wokalistą, staram się zawierać emocje w tekstach. Często piosenki zaczynają się od jakiejś linijki, która przychodzi z melodią, a czasem bez. Sam też jak słucham muzyki, to przede wszystkim zwracam uwagę na tekst – w polskiej i zagranicznej muzyce. Pomimo tego, że po angielsku jest chyba łatwiej, bo ten język jest nieco bardziej plastyczny. No ale zauważam, że w Polsce w ostatnich latach tak się złożyło, że dobre teksty częściej są w rapie niż w innych gatunkach.

Skoro już jesteśmy przy tekstach to chciałabym się zatrzymać przy „Wypowiedzeniu z korpo”, które rzekomo napisałeś wierszem. Jestem ciekawa tej historii. Opowiesz coś o tym, w jakich okolicznościach powstawał ten tekst?

To było przede wszystkim ułożenie sobie priorytetów w głowie. Odpowiedziałem sobie na pytanie, co jest dla mnie w życiu najważniejsze – pieniądze czy spełnianie marzeń i realizacja pasji, jaką jest muzyka. W 2018 roku rzeczywiście rzuciłem, “bardzo dobrą” pracę w londyńskiej dużej firmie kreatywnej. Stwierdziłem, że brakuje mi tam przestrzeni na tworzenie muzyki i nie tędy dla mnie droga. To nie było rzucenie wszystkiego z dnia na dzień, ale to był proces. Tą piosenkę napisałem parę miesięcy później podczas podróży po różnych krajach. Zaczynała się w Katowicach i stąd ten PKP Wars z Katowic do Warszawy. Nie namawiam ludzi do tego, żeby rzucali wszystko i zostawiali swoje źródło utrzymania. Ja bardziej sobie odpowiadałem na pytanie, co jest dla mnie istotne i czego tak naprawdę chcę.

Chciałabym się też odnieść do piosenki „Pamiętnik z okresu dojrzewania”, bo tam śpiewasz, że słuchasz „Kazika, Nirvany, The Doors”. Rzeczywiście na tych piosenkach się wychowywałeś?

Tak, w dużej mierze wychowywałem się na grunge’u, czyli Nirvana, Pearl Jam. Z kolei Kazik był jednym z bliskich mi artystów polskiej sceny. A The Doors to wiadomo – klasyka. Wydaje mi się, że jak byłem nastolatkiem to bardzo chłonąłem te rzeczy. One mnie kształtowały i pewnie teraz nie byłoby mnie muzycznie, gdyby nie tamten czas i tamte inspiracje. Oczywiście ten czas już jest dawno za mną i do tych artystów wracam raczej sporadycznie…oprócz Nirvany, bo w płycie „Nevermind” jest coś magnetycznego. Dzisiaj słucham przeróżnej muzyki, ale wiem, że o wiele trudniej znaleźć coś, co tak bardzo wsiąknie do środka jak to, czego słuchałem, będąc nastolatkiem.

Zapytałam o to, ponieważ w pewnym sensie ta muzyka jest dość oddalona od rapu, ale może te inspiracje podświadomie stały wyróżnikiem Twojego stylu. Jestem też ciekawa, jakiej muzyki słuchasz teraz.

Słucham dużo zagranicznej muzyki. Arctic Monkeys to jest mój numer jeden, jeśli chodzi o muzykę rockową przez ostatnie, no w zasadzie już ponad 10 lat. Kojarzę ich jeszcze z czasów serwisu MySpace, dzięki któremu wypłynęli. Po za tym jest cały przekrój – od Toma Mischa, przez Jorję Smith, po Glass Animals. Lubię odkrywać też polski rap i muzę takich ludzi jak Szczyl. Jaram tym, że w Polsce młodzi ludzie tworzą takie rzeczy.

Chciałam się zatrzymać przy duecie z Patrykiem The Panem, bo wydaje mi się, że to dość nieoczywiste połączenie. Skąd ten wybór? Jak wspominasz tę współpracę?

Niby nieoczywiste, ale dla mnie w pewnym momencie stało się bardzo oczywiste. Kiedy mieliśmy płytę w zasadzie na finiszu, Patrick był na naszym koncercie w Krakowie. Wtedy zorientowałem się, że jedna piosenka idealnie do niego pasuje – takim swoim trochę patrickowym bitem i przymrużeniem oka. I parę dni po tym koncercie zagadałem do niego, czy może przemyślałby temat. On powiedział: „stary, no jasne, zróbmy to”. I powiedział też, że wystąpi w klipie, jeśli będzie trzeba. Dla mnie to było wspaniałe, z jaką otwartością podszedł do młodszego stażem kolegi. Do tej pory staramy się trzymać kontakt pomimo tego, że mieszkamy w różnych miastach. Dobrze mieć takiego miłego ziomka jak Patrick.

Zmierzając już do końca, chciałabym się skupić na idei przyświecającej naszej redakcji. Jesteśmy trochę oldschoolowi i w czasach, w których rządzą serwisy streamingowe, wciąż zachęcamy do kupowania fizycznych nośników muzyki. Wierzymy, że to dobra forma wspierania artystów. A Ty, jako artysta co uważasz na ten temat?

Może najpierw powiem jak to u mnie jest od strony słuchacza, bo też jestem w dużej mierze słuchaczem. Jakiś czas temu zorientowałem się, że zacząłem konsumować muzykę w przedziwny sposób, który nie do końca mi odpowiada.Poprzez streamingi zacząłem słuchać w tak zwanym tle, czyli włączałem coś i potem to aplikacja decydowała o tym, czego słucham. Czasem, dzięki temu, udało mi się odkryć kilku artystów, co jest ekstra. Ale szukałem sposobu na nawiązanie bliższego kontaktu z muzyką i słuchania płyt bardziej świadomie i jakiś czas temu troszeczkę wkręciłem się w winyle – to wymaga czasu i skupienia. Co jakiś czas kupuję albo dostaję płyty i  staram się znajdować chwilę, żeby nie robiąc nic innego, słuchać w świadomy sposób. Natomiast Jako artysta… to trudno mi powiedzieć, bo to jest dla mnie nowy temat. Oczywiście się mega jaram, kiedy ludzie kupują fizyczne płyty. Niektórzy nawet kupują je pomimo tego, że nie mają, na czym ich odtwarzać. W każdym razie, mam nadzieję, że to muzyka na fizykach nie zniknie, a wręcz będzie coraz wyraźniej wracać.