NewsroomWywiady

Hania Rani w rozmowie z WLKM.pl: Wolność, wysiłek i plan na przekór

Fot. Aleksandra Zborowska

Od kiedy tylko pojawiła się na scenie jest jedną z najbardziej zapracowanych polskich artystek. W czerwcu wydała album z utworami skomponowanymi do filmów i sztuk teatralnych (Music for Film and Theatre), niedawno zakończyła trasę koncertową z solowym materiałem po Polsce, a już na dobre zaangażowana jest w promocję albumu, który nagrała wspólnie z wiolonczelistką Dobrawą Czocher (płyta Inner Symphonies ukaże się jesienią pod szyldem renomowanej wytwórni Deutsche Grammophon). Połączyliśmy się z Hanią Rani, żeby porozmawiać o jej drodze, urokach wyjątkowego sukcesu oraz planach na przyszłość.

Hania Rani to pianistka, kompozytorka, wokalistka, absolwentka Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Przed rozpoczęciem solowej kariery zaangażowana była w wiele projektów oraz współprac z zaprzyjaźnionymi muzykami. W 2019 roku wydała pierwszy solowy album „Esja” z ramienia cenionej brytyjskiej wytwórni Gondwana Records. Płyta z gatunku modern classic została entuzjastycznie przyjęta przez odbiorców i krytyków w Polsce oraz za granicą. Zainteresowanie słuchaczy podtrzymały jej dwa kolejne krążki: „Home” (2020) oraz „Music for Film and Theatre” (2021). Jest zdobywczynią 5 Fryderyków. W 2020 roku otrzymała nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za muzykę do filmu Piotra Domalewskiego „Jak najdalej stąd”.

W ciągu dwóch lat, od kiedy wydałaś pierwszą solową płytę, twój pseudonim stał się rozpoznawalną, solidną marką na polskiej scenie muzycznej. Dostarczasz nam, odbiorcom swojej twórczości – słuchaczom, dziennikarzom, branży – bardzo często niemałej podniety. Ekscytujemy się, że wydajesz albumy w takiej, a nie innej wytwórni, premiera twojego utworu ma miejsce w prestiżowym radiu, a z koncertami pojawiasz się na światowych scenach. Zastanawiam się na ile taki bieg zdarzeń można sobie po prostu zaplanować i za sprawą konsekwencji dojść do miejsca, w którym jesteś teraz. 

Hania Rani: Mam za sobą plakat, na którym jest napisane „Efforts don’t count as much as you think”. Narysowano na nim, że elementy składające się na tzw. sukces to talent, ciężka praca, ale też szczęście. Powiesiłam go sobie bezwiednie wiele lat temu nad pianinem. Mam wrażenie, że to jest wytłumaczenie nie tylko mojej ścieżki kariery, ale też wielu innych artystów. Oprócz planu, ciężkiej pracy, potencjału i talentu trzeba mieć też dużo szczęścia. Trzeba przyciągać do siebie nie tylko publiczność, ale również ludzi, którzy we właściwym momencie pokierują tobą, popchną cię i dadzą dodatkowe plecy. Jeśli chodzi o plan, to w moim przypadku był on wynikiem ciekawości czy uda mi się zrealizować ścieżkę w inny sposób niż moim kolegom z branży. Aczkolwiek ja nigdy nie czułam się jej częścią, bo pochodzę z zupełnie innego środowiska. Jedyne co znałam to świat muzyki klasycznej, a poza nim, zamiast branży polskiej, interesowała mnie ta zagraniczna, za względu na to, że mieszkając przez 3 lata w Berlinie, mogłam jej odrobinę liznąć. Więc z ciekawości chciałam zobaczyć czy mi się powiedzie, może była to pewna naiwność. Zadziałało szczęście – niektóre rzeczy mi się udały, ktoś uznał, że warto we mnie zainwestować i pomóc mi zrealizować mój plan. Ten był już bardzo konkretnie określony w głowie – że wytwórnia musi być taka, a nie inna, że chcę prezentować muzykę w taki, a nie inny sposób, w takich, a nie innych salach koncertowych. Nie chodziło nigdy o masowość, sukces jako taki i pewnie dla wielu moja droga nie wydaje się właściwym wyborem z komercyjnego punktu widzenia. Pamiętam jak wiele lat temu postanowiłam sobie, że jakkolwiek daleko nie zajdę, chcę mieć wolność do robienia również małych rzeczy, interesujących tylko dla mnie. Sprawia mi to ogromną radość.

W twoim przypadku wyjątkowe jest to, że grasz muzykę o delikatnym brzmieniu, którego wcześniej nikt chyba nie starał się windować w Polsce do mainstreamu. Poza tym liczna publiczność i branża doceniła instrumentalistkę – najlepszym tego dowodem są zdominowane przez ciebie zeszłoroczne Fryderyki, na których zdobyłaś największą ilość nagród.

To jest ciekawe, że polski rynek otworzył się na taką muzykę i bardzo wdzięcznie ją przyjął. To dla mnie duże zaskoczenie i w ogóle się tego nie spodziewałam. Mam wrażenie, że może to utorować drogę kolejnym artystom, którzy mają jakieś inne pomysły, tworzą bardziej niszową muzykę albo z pogranicza różnych gatunków. Cieszę się. Mam nadzieję, że mój przypadek to nie był jednorazowy wyskok i coś ciekawego wydarzy się też w przyszłości, chociażby na Fryderykach. 

W związku ze swoją popularnością miewasz już sytuacje, w których odczuwasz dysonans albo dyskomfort?

Tak, zdecydowanie. Dlatego wiele rzeczy odpuszczam, odrzucam. Nawet jeżeli one są przez moment bardzo interesujące. Wychowałam się w Polsce, więc pewne koncerty czy wydarzenia są ewidentnie oznaką jakiejś rangi czy prestiżu. Ale otaczam się bardzo fajnymi ludźmi. Przede wszystkim moja reżyserka dźwięku, Agata, zawsze mówi: „Hania, wyobraź sobie, że grasz swoją muzykę na takiej scenie… To w ogóle nie będzie miało sensu, będziesz się tylko wkurzać, że nikt tego nie słucha w taki sposób jakbyś chciała”. Otaczam się ludźmi, którzy potrafią przypomnieć mi, o co naprawdę walczę, jeśli chodzi o przeżycia, sytuacje koncertowe, żeby ta cała otoczka też się zgadzała. Nie zawsze udaje mi się uzyskać zamierzony cel, ale często. Ocieram się o sytuacje, w których pewnie nigdy nie czułabym się komfortowo, a i tak co jakiś czas przekraczam tę swoją granicę, bo są rzeczy, które np. wiążą się z promocją albumów itd. Ale staram się przede wszystkim pozostać w zgodzie ze sobą. Myślę, że wtedy wynik jest dużo lepszy. Jeżeli będę robić coś, co wprowadza mnie w dysonans, to zawsze będzie to w jakimś stopniu nieszczere. Mam wrażenie, że wtedy ten rezultat nie będzie dla słuchacza satysfakcjonujący.

Nawiążę teraz do innego dużego nazwiska. Monika Brodka promując swój nowy album powiedziała, że traktuje siebie bardzo poważnie, z przymrużeniem oka dodała, że chyba czasami zbyt poważnie. Łatwo zauważyć u niej pewien powtarzający się schemat – wychodzi płyta, pojawia się wokół niej nowy anturaż, wszystko utrzymane jest w podobnej stylistyce aż do kolejnej płyty. Nie chcę odmawiać tobie poważnego podejścia, ale zauważam u ciebie pewien rodzaj luzu, który nie pozwoliłby ci chyba zamknąć się na dłużej w jakichś ramach. Widać to chociażby w tempie, w jakim wydajesz płyty czy w tym, że zdarza ci się uciekać w różne stylistyki.

Tu masz rację. Jestem wielką fanką Brodki, szczególnie tego jaką ona jest perfekcjonistką w swoich wizjach. To, co ja robię jest zupełnie inne, ale podobnie jak Brodka, chcę mieć tę spontaniczność. Jak dobrze wyczułeś, mój management robi wszystko, żebym miała tę wolność i czasami to jest trudne. Zazwyczaj pisząc muzykę do filmu, chcę mieć wszystkie prawa do niej, chcę móc ją potem wydawać, w sposób który mi się podoba, a nie w sposób, który odpowiada przypadkowemu producentowi filmu. Lubię mieć wolność, a muzyka jest dla mnie obszarem wolności. Bardzo mi się podoba, że z moją wytwórnią możemy wydawać często, rzeczy bardzo ekskluzywne, ładnie wyprodukowane, nie w gigantycznych nakładach i takie, które są obrazem nie tylko mojej solowej kariery. Robię bardzo dużo najróżniejszej muzyki, również do obrazu i cieszę się, że mogę ją prezentować. Podążam śladami moich idoli, którzy w taki sposób działają – publikują różne rzeczy, realizują w międzyczasie szalone projekty np. filmy, współpracują z najróżniejszym artystami, przez rzeźbiarzy po choreografów. Taki styl pracy bardzo mnie fascynuje. Jest to droga ciekawa, bo odbija się od typowego schematu singiel – teledysk – płyta – trasa. To interesująca, kreatywna opcja dla artysty. Oczywiście jest też bardzo wymagająca i pracochłonna, ale skutkuje ciekawym i szerokim spektrum twórczości.

Myślę, że Brodka zaczęła zajmować się teledyskami, bo jest niezwykle kreatywną osobą, a w muzyce potraktowanej w sztampowy sposób brakuje środków wyrazu. Wydaje mi się, że ona genialnie włączyła się w ten świat wizualny z powodu jakiejś tęsknoty za kolejnym sposobem wyrażenia swoich różnych pomysłów. To jest świetny przykład na polskim rynku takiej osoby, która rzeczywiście nie tylko myśli o sobie poważnie, myśli też poważnie o swoich odbiorcach, bo przygotowanie tak bardzo spójnej płyty wizualnie i muzycznie, jest przede wszystkim wielkim ukłonem w stronę odbiorców. To się wiąże z tysiącami małych decyzji, nie mówiąc o scenografii koncertów, strojach… to jest wszystko wysiłek. Brodka na początku miała wielki wpływ na moją karierę, od lat ją obserwuję i bardzo podziwiam.

Twoje ostatnie wydawnictwo to album „Music for Film and Theatre”, który jest kompilacją utworów napisanych przez ciebie do filmów i sztuk teatralnych. Zapytam prowokacyjnie: czy nie miałaś myśli, żeby poczekać jeszcze z taką płytą? Tego rodzaju wydawnictwo może kojarzyć się z pewną laurką, którą stawia się artyście, poza tym cały czas tworzysz muzykę do obrazu, pewnie za chwilę będziemy mogli usłyszeć nowe rzeczy.  

Na początku był pomysł, żeby wydać typowy, pełny soundtrack do filmu „xABo: Ksiądz Boniecki” czy „Jak najdalej stąd”. To pewnie nie wzbudziłoby żadnego poruszenia, w kontekście, o którym mówisz, że jest to jakaś laurka, the best of i podsumowanie pewnego etapu kariery. Ale pomyślałam sobie, że żal mi niektórych świetnych utworów, których nie chcę dołączać do moich kolejnych solowych płyt. Postanowiłam dać im życie w kompilacji muzyczno-teatralnej. Kilku artystów, których bardzo lubię i podziwiam wydało takie kompilacje w ciągu swojej kariery i bardzo mi się podobało, że było to coś pomiędzy ich solowymi albumami. „Music for Film i Theatre” jest moją prywatną selekcją utworów, wyrazem tego, co sądzę o części mojej twórczości, jaką jest pisanie dla kogoś na zamówienie. Bo to nie są utwory w pełni komponowane tylko przeze mnie, ale „kierowane” też w jakimś sensie ręką reżysera, producenta. Tej muzyki powstało już dużo, a ja rzadko o niej mówiłam, dlatego że ona nie potrzebowała promocji z mojej strony. Album jest więc prezentem dla moich fanów, ciekawostką, wypełnieniem czasu pomiędzy. Na pewno ze względu na pandemię wiele moich projektów się spiętrzyło, niektóre z nich zaliczyły opóźnienie i może się wydawać, że te płyty pojawiają się jak w fabryce. Ale plany musiały zostać podporządkowane Covidowi, przesunięciom i trudnościom. W każdym razie, traktuję to jako osobiste podsumowanie moich ostatnich 4 lat w zakresie twórczości filmowo-teatralnej. Bardzo bym chciała wydać w przyszłości po prostu soundtrack do jednego filmu i myślę, że taka rzecz się wydarzy, przy okazji filmu dokumentalnego o Wenecji, nad którym niedawno zakończyłam pracę. Powstało przy tej okazji naprawdę sporo muzyki, która świetnie zamknęłaby się w wydaniu płytowym.

Pracujesz też nad filmem, w którym główną rolę będzie odgrywał dźwięk. Możesz powiedzieć o nim coś więcej?

Tak, ale jeszcze długa droga przed nami zanim ten projekt się sfinalizuje. Jesteśmy teraz na etapie montażu i postprodukcji, a więc największego chaosu i bałaganu. To jest pomysł, który wyniknął trochę z dodatkowych pokładów wolnego czasu, które pojawiły się dzięki różnym odwołanym wydarzeniom – nie tylko moich, ale też ludzi, z którymi często pracuję, czyli reżysera Mateusza Miszczyńskiego i reżyserki dźwięku Agaty Dankowskiej. Po prostu pojawiło się miejsce w głowie, żeby pomyśleć o takiej formie wyrazu – o czymś poetyckim i nieco wariackim. Ja od dawna myślałam o nagraniu live sesji w bardzo dzikim pod względem natury miejscu, żeby wziąć tam cały mój zespół i zrobić świetne wideo. Potem stwierdziłam, że taka sesja zawsze wiąże się z wielkimi nakładami pieniędzy, czasu, przygotowaniami itd., a jest bardzo krótką formą, w moim rozumieniu, trochę bez kontekstu. Pomyślałam, czy nie zbudować by szerszej narracji, skoro mam tak świetnych, zdolnych ludzi koło siebie, którzy chcą działać i którzy nie boją się wyzwań oraz stawiania pytań. Spróbowaliśmy więc podjąć temat, który zawsze był mi bliski – postawiliśmy pytanie gdzie zaczyna się dźwięk, gdzie zaczyna się myśl muzyczna i co się takiego dzieje w różnych miejscach, sytuacjach, że one nas unoszą, pchają i motywują do stworzenia czegoś nowego albo podzielenia się tym z innymi ludźmi. Udaliśmy się w podróż, która trwała wiele miesięcy. Na początku myśleliśmy, że zamknie się w dwóch, trzech tygodniach, ale to było niemożliwe z wielu względów, również przez pandemię i trudności w przemieszczaniu się. Jeździliśmy razem dużym busem z pianinem i bagażnikiem pełnym sprzętu audio-video. Ja jestem w zasadzie cichym bohaterem tego filmu, bardziej obecna jest w nim moja muzyka, ale przede wszystkim opowiadamy historie innych ludzi, występują tam też moi przyjaciele-muzycy, również amatorzy i oczywiście sama natura. Moja muzyka stała się kluczem do wielu z tych niesamowitych miejsc, w wielu z nich występuję – prywatnie albo kameralnie, w ramach podziękowania za pobyt, rozmowę i wspólnie spędzony czas. W ten sposób zaczyna się pewien dialog i zaczynają się dziać rzeczy, na które najbardziej liczymy pod względem filmowym. Chcemy je pokazać innym ludziom. Bardzo chcielibyśmy, żeby film miał premierę jesienią, zimą lub na początku roku, w te zimne miesiące, żeby wiosną i latem pokazywać go już na żywo, może nawet na jakiś niewielkich festiwalach.

Wydajesz albumy na nośnikach fizycznych, publikujesz też książki z zapisami nutowymi twoich utworów. Sama preferujesz odbiór muzyki czy innych tekstów kultury w analogowy sposób?

W tym momencie, jeżeli słucham muzyki, to bardzo często są to płyty winylowe. Często słucham też radia, ostatnimi czasy najczęściej Dwójki i to sprawia mi dużą przyjemność. Ale tej muzyki nie jest niestety tak dużo, jak kiedyś, głównie ze względu na ilość pracy. Kiedyś często korzystałam ze Spotfiy, teraz nie mam na to już tyle czasu. Muszę też utrzymywać higienę słuchu, potrzebuję trochę ciszy w ciągu dnia, aby nie zwariować. Sięgam po winyle, szczególnie kiedy spotykam się ze znajomymi lub coś sobie robię, pracuję. Zbieram je, kolekcjonuję, często też będąc za granicą, w antykwariatach, znajduję ciekawostki, co bardzo mnie cieszy. Lubię ten świat analogowy – może już się starzeję. Mam wrażenie, że dostarcza mi on doświadczeń, które bardzo zapamiętuje moja głowa, które łączą się w szczególny sposób z ośrodkami mojej pamięci. Ja jestem człowiekiem, który wychował się na dotykaniu świata rękami i palcami, więc te wszystkie zmysły są dla mnie istotne i pozwalają mi pewne rzeczy bardziej przeżyć i zapamiętać. Bardzo się cieszę, że mogę, wydając książki czy płyty, dbać o to, żeby one były miłe w dotyku, ciekawe pod względem tekstury, papieru i tych wszystkich małych detali. Mam wrażenie, że to jest coś bardzo wartościowego, co trochę nam umyka w masowości, szczególnie produkcji książek czy ubrań. Ona nie pozwala na docenienie detali, dopracowanie ich. Cieszę się, że pracując na małej skali mogę sobie na to pozwolić. Trochę mam nawet wrażenie, że może jest to jakaś edukacja, widzę to na przykładzie moich rodziców, którzy oglądając moje wydawnictwa mówią: „to takie się książki kiedyś wydawało” albo „to tak teraz można?”. I to jest fajne, bo można. Są świetne miejsca, gdzie są możliwość, żeby takie rzeczy drukować, są świetni projektanci książek, najróżniejszych przedmiotów, jest ich mnóstwo. I można z tego korzystać. Tylko trzeba po prostu zaglądać do różnych kątów. Bardzo mnie to cieszy i chcę się tym dzielić.  

Zauważyłam, że dzięki gramofonowi słucha się płyty częściej w całości. To jest ciekawe, takie słuchanie rządzi się zupełnie innymi prawami. Oczywiście digital też jest ciekawy, dzięki niemu, mogliśmy odkryć tyle nowej muzyki, poprzez algorytmy poznać rzeczy, na które nigdy byśmy nie wpadli. Kiedyś to się po prostu szło do sklepu i brało jakąkolwiek płytę, oceniając ją właściwie po okładce, bo nie było jak jej przesłuchać. Ale dzisiaj też są ciekawe czasy. Myślę, że warto po prostu zachować umiar we wszystkim.