NewsroomWywiady

Greg Strangler w rozmowie z WLKM.pl – Lubię zderzanie tego, co trywialne z tym, co wzniosłe

fot.: Łukasz Sokół

Greg Strangler wkracza na polską scenę muzyczną. Jak przyznał, tworzy nie od dziś. Ubrany w kontrasty i kolorowy sweterek, chłopak z mandoliną prezentuje utwory zawieszone na granicy dream popu i indie-folku. Na koncie ma owocną współpracę z Czesławem Mozilem, a niedawno wydał „Sejsmografy”, drugi singiel, którym zapowiada debiutancki album. Czym są tytułowe sejsmografy? Dlaczego eksperymentowanie i szukanie własnego głosu to kręta droga? I wreszcie – czy kanapa z piosenki „Puk Puk Puk” to metafora świata? Odpowiedzi znajdziecie w poniższej rozmowie.

Przeczytałam, że po dziesięciu latach pracy w branży muzycznej zdecydowałeś się na działalność artystyczną pod pseudonimem. Czym się zajmowałeś, zanim poświęciłeś się solowej twórczości jako Greg Strangler?

W tym czasie przewinęło się parę projektów muzycznych: zawsze była to albo awangarda, albo jazz, albo inne „choroby”, na które cierpią młodzi artyści. Pod pojęciem tym rozumiem spełnienie swoich ambicji, eksperymentowanie „po omacku”, badanie. Wieczne łechtanie się po ego, ewentualnie klepanie się ze swoimi kolegami-muzykami nawzajem po plecach i mówienie „jesteśmy świetni, bo umiemy robić dziwne, pokręcone rzeczy”. Zaczynałem od jazzowo-poetyckich piosenek, które – prawdę mówiąc – nie mają racji bytu w muzyce. Śmiałem się z kolegami, że ludzie, którzy uprawiają poezję śpiewaną, nie znoszą jazzu, a ludzie, którzy uprawiają jazz, nie znoszą poezji śpiewanej. My szliśmy pod prąd, wybraliśmy wiersze Leśmiana i zaaranżowaliśmy je na jazzowo. Próba pogodzenia tych dwóch światów przyniosła efekt odwrotny od zamierzonego: doprowadziła do odcięcia się i od słuchaczy jazzowych, i od tych, którzy lubią poezję. 

Piosenka ma ramy, strukturę, a jazz przeważnie opiera się na improwizacji – jedną frazę można rozwijać bardzo długo.

Trochę tak, rozmowa na temat tego, czym jest jazz, to temat na kolejne 50 lat życia. W tej chwili słuchacze jazzu są bardziej nastawieni na eksperymentowanie, w związku z tym forma piosenkowa często jest dla nich zbyt mało ciekawa muzycznie. 

A Ty, jaki masz stosunek do muzycznych eksperymentów?

Eksperymentowanie i odkrywanie nowych dróg muzycznego wyrazu to dobra szkoła na wczesnym etapie życia artystycznego. Zwłaszcza w czasach szkolnych – wtedy jesteś w „inkubatorze”, rynek bezwzględnie cię nie weryfikuje, możesz testować. Tak zaczynali Grzeczni Chłopcy, czyli mój projekt, który zaczął się w czasach szkolnych i trwa do dzisiaj. 

Byłeś również pomysłodawcą projektu Grześ Wyżykowski i Undecymet, który opierał się na muzyce jazzowej i był inspirowany ludowymi pieśniami Kolberga – XIX wiecznego etnografa i folklorysty. Brzmi świetnie! Skąd pomysł na takie przedsięwzięcie?

W dyplomach szkolnych znalazłem sposób na to, żeby zrealizować projekty, o których myślałem od dawna. Jednym z nich był wspomniany projekt z wierszami Leśmiana, z którym kończyłem wydział wokalno-estradowy, drugim właśnie Kolberg – mój dyplom zwieńczający policealne, dwuletnie studium jazzu. Otaczałem się wtedy innymi muzykami, którzy zagrali ze mną na dyplomie, co było przemiłe! Niemniej, Kolberg był projektem jeszcze bardziej ambitnym, jeszcze mniej przystępnym i jeszcze trudniejszym w realizacji niż Leśmian. Brała w nim udział większa ilość osób, do tego doszły względy rynkowe – muzyka, którą graliśmy była zbyt awangardowa, a ona z wiadomych względów nie jest nośna. 

Przychodząc do rozmowy o twojej obecnej twórczości – w kwietniu tego roku ukazał się singiel „Puk Puk Puk”, w którym możemy usłyszeć Czesława Mozila. W jaki sposób wasze drogi się przecięły? 

Myślę, że spotkanie z Czesławem było jednym ze szczęśliwszych zwrotów w akcji w moim życiu. Gdybym spotkał kogoś innego, ta współpraca mogłaby się zwyczajnie nie udać. W Grzecznych Chłopcach gram z moim przyjacielem Piotrem Iwańskim – bardzo dobrym pianistą. Pewnego dnia ktoś podrzucił mu ofertę pracy w reklamie. Piotr zaakceptował ofertę, na zlecenie producenta zaaranżował numer „Yes Sir, I can boogie”, który wykonał wspólnie z Asią Kulig. Ktoś zapyta: „Okej, ale o co chodzi z tą reklamą? Przecież miałeś mówić o Czesławie”. Na planie oprócz Piotra, producenta i innych osób, krzątał się człowiek, który znał się z Czesławem Mozilem. Czesław pracował wówczas nad nową płytą „Czesław Mozil i Grajkowie Przyszłości” i szukał aranżerów. Gość z reklamy polecił mu Piotra, a później Piotr polecił Czesławowi mnie. Napisałem dla niego dwa aranże na tę płytę. Lubię się śmiać, że Czesław to dla mnie idealny klient, bo nigdy nie usłyszałem od niego jakiejkolwiek uwagi – słyszałem zawsze, że jest świetnie. Chciałbym, żeby każdy klient był jak Czesław Mozil (śmiech). Żartuję, wiadomo. Dobrze mieć uwagi, to jest bardzo ważny wkład w pracę twórczą. Mniej więcej w momencie, w którym robiłem aranże dla Czesława, nagrywałem w studio numer „Puk puk puk” – nie planowałem zapraszać nikogo na feat, ale z uwagi na pomyślną współpracę pomyślałem, że Czesław pasowałby do tego kawałka.

Pod względem wokalnym?

Pod względem wokalnym i pod względem treściowym. Wprawdzie w piosence akordeonu nie ma (śmiech), ale jest nastrój, który pasuje do jego sposobu interpretacji piosenek.  Jeśli ktoś zna Czesława nie tylko z bycia jurorem w Mam Talent, ale też posłuchał jego piosenek to wie, że jego podejście do muzyki jest inne, wyróżnia się na tle tego, co obecnie hula w polskim mainstreamie.

„Puk puk puk” to bardzo urokliwy, zabawny singiel. Szczególnie w pamięci zapadł mi wers: „żeby stać się jednością ze światem zmienię się w twoją kanapę”. Skąd pomysł na ten numer?

Ten numer napisałem w momencie lockdownu, kiedy wszyscy byliśmy zamknięci w domach. Siedzieliśmy na spotkaniach online w ładnych koszulach i dresach, a nasze mieszkania wyglądały podobnie do tego, które opisałem w piosence. Początkowo piosenka „Puk puk puk” miała być o internetowych hejterach. Napisałem zwrotki, o wersach „Nie wiesz, jak żyć. Ból istnienia już nie daje jeść i pić. Jak ameba się przelewasz, w kuchni pleśń dojrzewa” nie myślałem tak pozytywnie, jak myślę obecnie. Trafiłem na blokadę, odłożyłem temat na bok, po czasie napisałem refren i okazało się, że powstaje piosenka o miłości.

greg strangler

fot.: Łukasz Sokół

Ciekawy zbieg okoliczności – od miłości do nienawiści jest bardzo blisko.

To prawda. Lubię myśleć, że nie jestem świeży w songwritingu i przeszedłem jakąś drogę. Gdy piszę wspólnie z młodymi twórcami teksty do ich piosenek, często spotykam się z tym, że są nastawieni na jak najwierniejsze przełożenie swojej wizji na tekst. Problem polega na tym, że historii, które wymyślili, albo nie da się oddać w skuteczny, piosenkowy sposób, albo jest to bardzo trudno zrobić. Jeżeli ktoś chce zrobić piosenkę, która będzie jednocześnie skuteczna, dobrze brzmiąca, z tekstem „o czymś”, trzeba umieć chodzić na kompromisy i zaufać procesowi twórczemu – tak samo, jak w malarstwie. Nie zaczynasz od razu od gotowego obrazu – najpierw przygotowujesz podkład, dobierasz odpowiednią technikę i narzędzia. Prawdopodobnie wiesz, co chcesz uzyskać, zwłaszcza jak jesteś doświadczona. W zamyśle malujesz twarz, z czasem okazuje się, że jest to coś innego, więc ją zamalowujesz i skręcasz w inną stronę. Przekładając to na muzykę – nawet, jeżeli odlecisz w inną stronę, niż planowałaś, to wcale nie znaczy, że twoja piosenka jest mniej szczera. Jest po prostu inna.

Tworząc singiel „Puk Puk Puk” z Czesławem czułeś, że poddajesz się temu procesowi?

Tę piosenkę napisałem w całości sam, Czesław miał w niej swój udział interpretacyjny. Praca nad każdym z utworów to proces, który lubię przeprowadzać samodzielnie. Tak mam. Oczywiście, kształt ostatecznego brzmienia dopracowuje robię wraz z kolegą producentem, bo zawsze dobrze mieć „drugie ucho”. Nauczyłem się przyjmować sugestie w taki sposób, żeby i tak opracowywać je samemu.

Pytanie przewrotne, odwołujące się bezpośrednio do tekstu – czy kanapa to metafora świata?

Myślę, że przywilejem słuchacza bądź czytelnika jest to, by interpretował rzeczy na swój sposób, dokładnie tak, jak mu się podoba. Więc jeżeli znajdziesz w mojej piosence jakieś dno, którego ja nie znalazłem, przykładowo kanapę-świat, to będę przeszczęśliwy. Pamiętaj tylko, że później jesteś odpowiedzialna za tę interpretację. Jeżeli w mojej piosence wyczytasz, że masz zrobić coś złego, to jest to twoja odpowiedzialność (śmiech). Wracając, nie myślałem o tym fragmencie w ten sposób. Zależało mi na uchwyceniu komizmu, zderzeniu czegoś trywialnego, tu kanapy, z czymś wzniosłym, jak świat. A moją jednością ze światem w pandemii było spanko na kanapie.

Niedawno wydałeś również „Sejsmografy”, drugi singiel zapowiadający twój debiutancki album. Jak rozumiesz tytułowe sejsmografy?

Dosłownie sejsmograf to urządzenie, które wykrywa zmiany w płytach tektonicznych i informuje o nadchodzącym trzęsienie ziemi. Natomiast my, jako ludzie, jesteśmy wyposażeni w takie mechanizmy na poziomie podświadomym – czujemy, że zaraz coś się stanie złego.

Prowadzi nas własny, sejsmograficzny radar?

Tak, dokładnie. Wydaje mi się, że ten numer jest dość uniwersalny. Gdy nad nim pracowałem, przyświecała mi myśl: „chciałbym, by ten tekst i konkretne obrazy uruchomiły w słuchaczu wspomnienia związane z sytuacjami, w których czuł się podobnie niepewnie”. Dla jednego nadchodzącym zagrożeniem i ciężarem może być choroba, dla innego będzie nim rozstanie. Sejsmografy to wewnętrzne radary, które spowalniają czas i nakazują nam zastygnąć w bezruchu na moment przed katastrofą – jak wtedy, gdy zaraz ma wjechać w ciebie samochód, a zdarzenie – mimo że trwa pół sekundy – zdaje się ciągnąć kilka dobrych minut.

Czy już wiesz, kiedy możemy się spodziewać twojego debiutanckiego albumu?

Współczesny rynek muzyczny niestety wymaga singlowania co miesiąc-dwa, więc ten album nie ukaże się zbyt szybko. Premiera zaplanowana jest na wiosnę 2025. W międzyczasie będę coś publikował, na pewno nie będzie nudy.

Opis na twoim profilu na spotify mówi, że „bazujesz na kontraście, absurdzie i sweterkach”. Czy to elementy składające się na myśl przewodnią albumu?

Myśl przewodnia przyświecająca całości to zderzanie poważnego z trywialnym. Kryją się pod tym właśnie „absurdy, kontrasty i sweterki”, czyli niezbyt poważne patrzenie na poważne rzeczy albo poważne patrzenie na niepoważne rzeczy. Nie mam jednej, wyraźnej koncepcji brzmieniowej czy tematycznej. Album będzie dość życiowy.

fot.: Łukasz Sokół

Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką folkową i indie-popową? Podczas studium próbowałeś swoich sił w jazzie. 

Zainteresowanie popem i folkiem wynikło z frustracji związanej z tym, że nie znalazłem odbiorców mojej dotychczasowej muzyki. Dopóki człowiek jest w szkole, często uparcie dąży do celu. Później przychodzi rzeczywistość i otrzeźwienie. Okazuje się, że bardzo trudno wejść na rynek z czymś, czego rynek albo nie potrzebuje, albo nie chce. Następnie człowiek uświadamia sobie, że robienie muzyki dla siebie i kolegów jest niewystarczające i chciałby, by jego muzyka mogła być wysłuchana. To naturalna potrzeba, z którą nie warto walczyć. 

Skupiłem się na indie folku i popie próbując znaleźć pomost między mną a resztą świata. Uznałem, że stylistyka folkowo-indie-popowa pozwoli mi znaleźć wspólny język z potencjalnym słuchaczem. Ja będę się poruszał w nim w sposób autentyczny, a jednocześnie zostanę zrozumiany. Gdybym próbował mówić językiem współczesnego rapu, to w przedbiegach by mnie wyśmiano i wypadłbym nieautentycznie (śmiech).

Czyli autentyczność w muzyce jest dla Ciebie ważna? 

Tak. Czuję, że jest ona ważna dla większości artystów z czysto praktycznego punktu widzenia. A propos wiecznych dyskusji o jazzie, ciągle żywe są dyskusje o tym, co w piosence jest najważniejsze. Czy treść, czy przekaz, czy może dobry bit, czy intuicja, czy jednak technika. Moim zdaniem intuicja, prawda i autentyczność nie stoją w sprzeczności z techniką – są jej nieodłącznymi elementami. Umiejętność oddawania emocji w muzyce i tekstach w szczery sposób to jeden z elementów techniki. Słychać, że ktoś tworzy muzykę z potrzeby serca, a nie jedynie z pobudek finansowych. Jeżeli w piosence nie słychać szczerości artysty, istnieje duża szansa, że na niej nie zarobi. Słuchacz zawsze wyczuje fałsz i nie będzie chciał tego słuchać. Dlatego warto być autentycznym. Dzięki temu wszyscy są zdrowsi i spokojniejsi (śmiech).

Na portalu WLKM.pl promujemy wspieranie pracy artystów poprzez kupowanie nośników fizycznych, chodzenie na koncerty czy kupowanie merchu. Wierzymy, że w czasach, w których 80% odbiorców słucha muzyki poprzez platformy streamingowe, to wciąż dobra opcja popularyzacji muzyki. A ty, jako artysta, jak się na to zapatrujesz?

To bardzo ważne. Trzeba to robić. Fajnie, że wspomniałaś o merchu. Niszowi artyści nie zarabiają na płytach. Jeśli ktoś wydaje fizycznie płytę, to raczej po to, żeby mieć pamiątkę, rozdać kolegom, ewentualnie dziennikarzom. Mimo wszystko – kupujcie płyty i kupujcie merch. W praktyce branża muzyczna stoi merchem i reklamami. Natomiast kwestia streamingów ma dwie strony medalu. Niektórzy na nie narzekają, inni je chwalą. Dzięki nim mój utwór „Sejsmografy” miał szansę znaleźć się w większych playlistach i dotarł do szerszego grona odbiorców. Moje zdjęcie widniało na jednej z okładek, co również stanowi jedną z opcji pozyskania słuchaczy – ktoś zainteresowany sprawdzi z czystej ciekawości, kim jest Greg Strangler (śmiech).