NewsroomWywiady

Chłopak, który pokochał małe światy, wieś i spokój – Kuba Dąbrowski w rozmowie z WLKM.pl

Kuba Dąbrowski to producent muzyczny, kompozytor i autor tekstów. Przez wiele lat poszukiwał swojej drogi studiując przeróżne kierunki, przeprowadzając się co chwile do nowych miast, gdzie nie odnajdywał swojej drogi i sensu. Odnalazł go w 2019 roku, poznając Kubę Galińskiego, który wprowadził go do świata produkcji muzycznej. Od tamtej pory Kuba pracował między innymi z sanah („Czesława”), Jakubem Skorupą („Zeszyt Pierwszy”), Darią ze Śląska, Sarsą czy Marceliną. W swojej muzyce, Kuba łączy indie pop, alternatywny rock i nowe popowe brzmienia, a w tekstach wspomina swoje miłosne podboje i straty, szuka pogodzenia się z samym sobą i próbuje redefiniować pojęcie męskości, porusza tematykę zdrowia psychicznego.


Kuba Dąbrowski w wywiadzie dla WLKM.pl

Dominika Tarka: Słuchałam Twojego najnowszego singla – nie da się ukryć, że jest bardzo… energiczny. O czym on opowiada?

Kuba Dąbrowski: Cóż… Ja ten numer napisałem już jakiś czas temu – myślę, że to mogło być nawet jakieś dwa lata temu… i on tak sobie leżał w szufladzie i czekał. To było po randce z Tindera, gdzie zakochałem się błyskawicznie, ale po jakimś czasie okazało się, że niekoniecznie będzie to relacja odwzajemniona. Poleciałem, więc na noc do studia i tak oto powstały Kosmosy. To było bardzo dużo emocji, pisałem pod wpływem chwili. Dla mnie to piosenka o gonieniu za czymś, co jest totalnie nie do złapania, nie do osiągnięcia a mimo tego, cały czas się w to brnie i nie można się zatrzymać – stąd chyba też ta energia w tym utworze, ona potrzebowała takiego wydźwięku, takiego wybuchu.

Rozumiem, aczkolwiek kłóci mi się to z tym, co przeczytałam o Tobie w czeluściach Internetu. Pisałeś o sobie chłopak, który lubi pisać smutne piosenki. Zatem, czy to nadal aktualne? Bo nagle mamy te dwa najnowsze single, czyli Mały Świat i Kosmosy, które – poza nielicznymi wyjątkami, z tego co słuchałam – są właśnie takim dosyć odwrotnym kursem, do tego co mogliśmy u Ciebie dotychczas usłyszeć.

No tak, aktualne, jak najbardziej! Może z zewnątrz tego nie widać, ale naprawdę tak jest. Ten nadchodzący album będzie totalną skrajnością. Wydaje mi się, że tytuł poprzedniej EP-ki Na razie muszę odpocząć, to jest taki chwilowy odpoczynek, ale nie od samej muzyki, tylko od tego smutku, który gdzieś tam w sobie nosiłem za długo, zdecydowanie za długo… Robię sobie teraz taką przerwę na powiew świeżości, ale to nie znaczy, że na albumie będzie tylko tak wesoło. Nadal trzymam się tego, że najbardziej lubię smutasy.

Okej…, czyli wkrótce możemy spodziewać się ballady?

Może nawet nie ballady, bardziej jakiejś takiej – ja bym to nazwał – smutnej agresji. Te numery, które teraz powstają, one nie są smutne na zasadzie takiej… depresji, żeby się położyć i nie wstawać pół nocy, tylko staram się jakąś taką złość i te negatywne emocje, które w sobie mam uwalniać. Będzie różnie.

Powiedz mi – co jest Twoim Małym Światem? Co było inspiracją do napisania tego utworu?

To też była kwestia chwili. To był numer, który nigdy miał nie pojawić się na świecie. Myślę, że moim małym światem mogę nazwać moje studio i chyba to właśnie ono trochę mnie zainspirowało. Zobaczyłem, że ja naprawdę od czterech lat praktycznie 24 na dobę siedzę w studiu. I to niekoniecznie nawet w swoim! Zdarzało się, że gdzieś pomieszkiwałem w takowych albo w jakichś piwnicach (śmiech), żeby po prostu robić muzę. Także myślę, że przestrzeń w której tworzę mogę zdecydowanie nazwać swoim małym światem.

Bo też piszesz i tworzysz nie tylko swoje piosenki, ale miałeś okazję produkować dla różnych artystów.

Tak, przez większość czasu głównie się tym zajmowałem. Do dzisiaj to jest moje główne zadanie życiowe – produkować dla innych. Ale przyszedł czas, że potrzebowałem takiego powiewu świeżości i też te swoje rzeczy powypuszczać.

Dla mnie to też taka piosenka o szukaniu swojego miejsca na świecie. Mamy takie małe światy, w który się dobrze odnajdujemy, może jakieś pasje – tak jak u Ciebie studio… Znalazłeś już to swoje miejsce na ziemi? „Swoje” w cudzysłowie.

Nie… jeszcze nie. Rzeczywiście dobrze zauważyłaś – miałem taki moment w swoim życiu, gdzie zdałem sobie sprawę, że ja trochę uciekałem od tego swojego świata przez długi czas. Starałem się robić wszystko, żeby w nim nie być – uciekać do znajomych, do innych ludzi, nie spędzać czasu z samym sobą. Swojego świata jeszcze nie mam, ale na pewno wiem, że to będzie wieś. Też doświadczyłem tego przez ostatni rok bycia na wsi – zakochałem się w tym, więc zdecydowanie uciekam tam, jak tylko będzie się dało.

Robię sobie teraz taką przerwę na powiew świeżości, ale to nie znaczy, że na albumie będzie tylko tak wesoło. Nadal trzymam się tego, że najbardziej lubię smutasy.

Pochodzisz z jakiejś małej wsi czy miejscowości? Ciągnie Cię do korzeni czy to bardziej nowa zajawka?

Nie, ja pochodzę z Wałbrzycha. Ta wieś, w której teraz mieszkałem jest bardzo blisko tego miasta. Wcześniej mieszkałem w Poznaniu, tam miałem swoje studio, wydawało mi się, że to tam właśnie ułożę sobie życie. Dostałem jednak propozycję, że mogę sobie uciec na rok do takiej starej chaty, praktycznie odciętej od cywilizacji i nagle… mam dziewięć kotów, gdzie nigdy nie miałem zwierząt – oj, tęsknię za nimi strasznie! Całą zimę spędziłem na odludziu dosypując węgiel do pieca, niejako dbając o przetrwanie w kontraście do mieszkania w wygodnym, ciepłym mieszkaniu, w dużym mieście i sporo się we mnie zmieniło. Odkryłem, że to tam jestem szczęśliwy, że bycie samemu ze sobą jest super i potrzebuję natury.

A to ciekawe, bo wydaje mi się, że całkiem sporo osób pochodzących z mniejszych miast czy wsi ma wręcz odwrotnie – marzy o wyrwaniu się do większych aglomeracji takich, jak właśnie Warszawa czy Poznań. A u Ciebie jednak kierunek: wieś.

Tak, ale odkryłem to niedawno, bo cały czas uciekałem, zmieniałem swoje kierunki studiów i miasta – byłem już w Krakowie, Poznaniu, Warszawie i we Wrocławiu też. Wydawało mi się, że mnie ciągnie do tych dużych miejsc, tu się można spełniać, tu się dużo dzieje… a jednak ten spokój i cisza, ciemność w nocy jest najwspanialsza. Wiadomo, to się też wiąże z tym, że nie można tak często do kina pójść czy do restauracji a do sklepu trzeba jechać 20 minut autem, ale jest tyle innych plusów, że jednak przeważa to szalę.

Czyli sercem małomiasteczkowy jesteś?

Tak, tak tutaj Podsiadło dobrze zainspirował (śmiech).

Całą zimę spędziłem na odludziu dosypując węgiel do pieca, niejako dbając o przetrwanie w kontraście do mieszkania w wygodnym, ciepłym mieszkaniu, w dużym mieście i sporo się we mnie zmieniło.

~ Kuba o swojej przygodzie i zamieszkaniu na wsi

A jeśli miałbyś wybrać jedno miejsce na Ziemi – dowolnie jakie, nie musi być to Polska – masz jakiś kraj lub region, w którym chciałbyś spędzić resztę życia, który szczególnie uwielbiasz?

Hm… na pewno chciałbym wrócić do Stanów, bo mieszkałem tam przez jakiś czas, kiedy skończyłem 18 lat. Uciekłem do Nowego Meksyku i tęsknię za tym miejscem, chyba najbardziej – miałem tam wspaniałych znajomych i przyjaciół. Pracowałem jako ogrodnik od rana do nocy, chociaż ciężko to nazwać ogrodnictwem, bo tam raczej więcej jest pustyni niż zieleni… Funfact: rzeczywiście te kłęby, które widuje się na filmach przelatujące po drodze to prawda, to się dzieje, to nie fantazja. Tam to było na porządku dziennym (śmiech). Tam była energia super – nie wiem, jak jest teraz, bo każde miejsce zmienia się trochę, a to było już kilka lat temu, ale gdybym miał gdzieś wrócić na dłużej to byłoby to miejsce, głównie ze względu na ludzi.

Gdy wracasz do małych miast, do swojej wsi, gdzie się teraz zaszywałeś, to tam łapiesz inspirację czy jednak więcej bodźców trafia Cię tutaj, w wielkim mieście?

Kiedy mieszkałem tam na wsi, to musiałem sobie co jakiś czas jechać do miasta poobserwować ludzi. Rzeczywiście miałem tam takie odczucie, że potrzebuję zobaczyć i chłonąć ruch, bo u mnie w chatce było za cicho. Domek to super miejsce, żeby zebrać w jedno te wszystkie rzeczy, które doświadczyłem i je zwerbalizować, ale jeśli chodzi o inspirację to raczej miasto, choć niekoniecznie to duże. Miasto jest niesamowite, w Warszawie dużo się dzieje… (śmiech)

Dużo się dzieje, choć niekoniecznie tych dobrych rzeczy (śmiech).

Tak, tak… tu jest ogromna skrajność – niesamowite jak bogaci i biedni razem żyją… to jest aż niszczące banię, szczerze mówiąc…

Ostatnio podpisałeś kontrakt z Universal Music Polska – gratuluję bardzo. Te dwa single promują Twój nadchodzący album. A gdybyś miał opisać go w trzech słowach – jaki on będzie?

Dziękuję bardzo. Trzy słowa? Skrajność… niepewność i… odnalezienie zguby.

Ooo, okej. Dobra – zatrzymam to i sprawdzimy, jak album ujrzy światło dzienne. Zweryfikujemy sobie razem ze słuchaczami (śmiech).

O nie, ale się wkopałem! (śmiech)

A jak u Ciebie jest z ciężkimi tematami? W poprzednich piosenkach odniosłam wrażenie, że nie boisz się takowych poruszać tak, jak na przykład w Borderline. Pewnie ciężko jest napisać tak trudny i emocjonalny tekst, a później przekuć go w piosenkę?

No… właśnie nie! I to akurat jest totalnie śmieszne, bo akurat przy Bordeline historia jest taka, że oglądałem TikToka i wyskoczył mi taki filmik profesora, który uczy songwritingu na którejś uczelni w Stanach. Powiedział wówczas, że pod koniec semestru robi swoim studentom taki test – każe im napisać najgłupszy i najprostszy tekst, wszystko, co im przyjdzie na myśl, z automatu. I zazwyczaj to jest najlepsza piosenka jaką napiszą. Taki wyrzut. I rzeczywiście, pisanie Bordeline przyszło mi bardzo szybko, o dziwo, bo zazwyczaj łatwość to mam bardziej w pisaniu muzy, a z tekstami często się kopię, bawię i męczę, bo mam problem z dobraniem słów, a nie samym pisaniem o trudnych rzeczach. A tutaj przyszło mi to bardzo naturalnie, aż sam byłem w szoku. Myślę, że wpływ na to ma też fakt, że moi rodzice nauczyli mnie mówić o emocjach i rozmawialiśmy o nich często.

To super, bardzo świetna postawa. To bardzo ważne. Ale wróćmy na chwilę do inspiracji – ostatnio po skoku z bungee, trzeba przyznać – przyszła ona dość nieoczekiwanie. Czy masz jakieś inne nietypowe sytuacje, które natchnęły Cię do napisania utworu? Ale takie totalne odklejki, szalone, coś w typie tego skoku na bungee.

Skok na bungee był na pewno najbardziej hardcorową odklejką, jaką zrobiłem (śmiech).

Jak to się w ogóle stało?

To było tak, że ja wtedy w ogóle Wiktora Waligóry – z którym napisaliśmy potem ten numer – nie znałem. Jego ziomek, a obecnie menadżer zapytał mnie, czy chcę z nimi wybrać się taki 5-cio dniowy camp u Wiktora w domu. I tego trzeciego czy czwartego dnia mieliśmy już totalny zjazd, nic nie szło, nic do głowy nie przychodziło. I wydaje mi się, że to on właśnie walnął „10 minut stąd jest bungee, chodźmy skoczyć”, a my na to: „no, lets go!” I tak to poszło (śmiech). To się skończyło nie najlepiej dla menadżera Karola, który musiał ten wybryk mocno odchorować, ale później dostał weny i zagrał pewną melodię na gitarze, która stała się bazą pod utwór. A cały numer poprzez to nabuzowanie powstał chyba w całości w tamten jeden wieczór. Innych szalonych historii nie posiadam. Zawsze robi się ciekawie, kiedy wchodzę z jakimś artystą we współpracę produkcyjną. Takie miłe zaskoczenie, na przykład, gdy pojechaliśmy nagrać feata dla Jakuba Skorupy i nagle poczuliśmy totalną energię w stylu: „zróbmy to razem, zróbmy całą płytę”. Podobnie wyszło z zespołem LOR czy z shamą – spotkaliśmy przypadkowo na festiwalu, a teraz jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. A poza tym to siedzę w studiu i przynudzam (śmiech).

Czyli bungee to jest TOP. To teraz tylko skok ze spadochronem w teledysku?

A czyli zrobiłaś dobry research (śmiech). No tak, tylko ciągle coś tu się przekłada i przekłada więc czekamy, czekamy. Może kiedyś pyknie.

(…) pisanie Bordeline przyszło mi bardzo szybko, o dziwo, bo zazwyczaj łatwość to mam bardziej w pisaniu muzy, a z tekstami często się kopię, bawię i męczę, bo mam problem z dobraniem słów, a nie samym pisaniem o trudnych rzeczach. A tutaj przyszło mi to bardzo naturalnie, aż sam byłem w szoku. Myślę, że wpływ na to ma też fakt, że moi rodzice nauczyli mnie mówić o emocjach i rozmawialiśmy o nich często.

To jest zagęszczenie emocji, więc powiedz mi tak z innej beczki – jak się lubisz odstresować i odetchnąć w czasie, kiedy zdarzają się przestoje w produkcji – poza uciekaniem na wieś?

Dużo oglądam filmów. Był moment, kiedy pochłaniałem filmy i seriale w ogromnej ilości i od rana do nocy potrafiłem tak odpoczywać. Lubię też gdzieś jechać, uciec przed siebie. Zdarzało mi się, gdy mieszkałem w Poznaniu, wsiąść w auto bez włączania nawigacji, za to z ustawionym minutnikiem i po prostu jechać przed siebie… sprawdzić, gdzie mnie poniesie. O, i słuchanie winyli. Kładę się na ziemię, jest celebracja… i leci cały album od początku do końca, nie ma przeproś, żadne playlisty czy składanki.

Tak, to jest zdecydowanie najlepsze – trzeba się skupić od początku do końca, nie wypada przewijać i przerywać tego seansu… Wtedy się docenia ten cały album.

Tak, w czasach, kiedy tak gonimy to jest nieocenione.

A czy przed koncertami grasz w simsy? (śmiech)

Nie… to była moja pierwsza próba w życiu, moja dziewczyna mnie namówiła, ale niestety, nie ma szans, nie mój vibe. Nie udało się.

Na filmiku, na którym się przedstawiasz, wspominasz, że produkowałeś dla Sarsy, sanah, Jakuba Skorupy… która z tych współprac była najbardziej nieoczekiwana?

Zdecydowanie sanah. Kosmos jakiś. To był moment, kiedy ja dopiero zaczynałem produkcję, mieszkałem wówczas w takiej baardzo ciężkiej kawalerce na Pradze… oj, było ciekawie. Na przykład w kuchni miałem prysznic, o. I tam sanah właśnie przyszła do mnie, do tego mieszkania. Ja miałem totalnie byle jaki sprzęt, mało co ogarniałem, prześcieradłami zasłoniłem ściany próbując zrobić takie domowe studio… choć ciężko to nazwać było studiem. To był hardcore i wstyd – jak sobie tak teraz o tym pomyślę. Ona posiedziała sobie 4 godziny, nagraliśmy takie krótkie demo Czesławy i przepadliśmy. Autentycznie, nie rozmawialiśmy chyba z rok i nagle – dzwoni telefon od jej menadżera, że za tydzień musi być gotowy ten numer. A wiesz, po roku różne rzeczy się dzieją w komputerze, czasami coś znika, więc to była gorąca i szybka akcja. W zasadzie, musiałem zacząć wszystko od początku, musiałem napisać całą partię dla kwartetu, nagrać to… to było wyzwanie.

Wcześniej na jakiś czas wyjechałeś z Polski, wróciłeś, wystąpiłeś w The Voice of Poland, zacząłeś nagrywać własne piosenki. Piosenki w języku polskim. Co sprawiło, że postawiłeś na nasz rodzimy język?

Naturalnie to przyszło. Nigdy nie miałem po angielsku wielu prób, może ze dwie… trzy… a język polski lubię. Zawsze mnie jakoś tak ciągnęło w te humanistyczne klimaty, lubiłem czytać, słuchać ludzi jak opowiadają. Pojawiła się też Agata Trafalską, która mnie mocno przycisnęła do nauczenia się pisania tych tekstów. Tak, to przyszło naturalnie, nie ciągnęło mnie do angielskiego, nigdy nie chciałem być drugim Edem Sheeranem.  

Czyli póki co nie zamierzasz tworzyć po angielsku?

Może będzie jeden utwór na tej płycie, ale będę walczył, żeby go przetłumaczyć na polski. Nie jestem fanem, żeby na płycie były mieszane języki.

Na koniec chwilę o koncertach. Jako początkujący artysta, jakie masz podejście do śpiewania coverów na swoich występach?

Nie jestem fanem szczerze mówiąc. Po pierwsze, nie każdy może sobie na to pozwolić wokalnie, a po drugie trochę myślę, że to jest takie wypełnianie tej setlisty na siłę, kompletnie nie mój świat.

Czyli wolisz zagrać krótszy set, ale w całości z Twoich piosenek?

Oczywiście, bo to jest takie odtwarzanie czegoś, a ja tego nie lubię. Zawsze starałem się szukać czegoś co będzie oryginalne, żeby osoba, której produkuje czuła, że to jest jej. Chociaż w dzisiejszych czasach przy takiej ilości utworów ciężko, żeby powstało coś oryginalnego, więc to też nie jest takie łatwe zadanie.

Ja zbieram różne opinie na ten temat. Większości się to podoba, bo często jest tak, że gdy słuchają młodego artysty to nie znają jego piosenek, a popularny cover to jest większa szansa na zaskarbienie sobie w ten sposób sympatii. W moim przypadku chyba wolę iść i zaznajomić się z materiałem nowego artysty, niż słuchać faktycznie odtwórstwa, ale to też zależy jak bardzo ten cover oddaje i jego wykonanie. Tym bardziej, że występy na festiwalach są dosyć krótkie, więc fajnie zapełnić go swoim materiałem.

Ja z coverem mam pierwsze skojarzenie takie, że to jest pokazanie jak potrafisz śpiewać. Mnie The Voice przeorał na tyle, że to jest tylko patrzenie na to czy Ty zaśpiewasz wyraźnie i czysto…, a dla mnie jest o wiele więcej elementów tej układanki, że ten cover totalnie usuwa resztę.

Zawsze mnie jakoś tak ciągnęło w te humanistyczne klimaty, lubiłem czytać, słuchać ludzi jak opowiadają. Pojawiła się też Agata Trafalska, która mnie mocno przycisnęła do nauczenia się pisania tych tekstów. Tak, to przyszło naturalnie, nie ciągnęło mnie do angielskiego, nigdy nie chciałem być drugim Edem Sheeranem.  

~ Kuba o pisaniu w języku polskim

Ostatnie pytanie – czy masz jakiegoś artystę, polskiego lub/i zagranicznego, który jest dla Ciebie inspiracją i chciałbyś z nim kiedyś zaśpiewać bądź napisać piosenkę.

Największym marzeniem byłby Damien Rice, od zawsze w moim sercu. Marzy mi się, żeby go spotkać, poznać, porozmawiać. Uważam, że jego teksty i wrażliwość jest ponad wszystko. A jeśli chodzi o polskich artystów… marzy mi się z Kasią Lins coś zrobić, ale myślę, że nasze światy są trochę różne (śmiech). Chociaż… kto wie?

Dziękuję Ci bardzo za rozmowę i trzymam kciuki za nowy materiał!