NewsroomWywiady

Ania Karwan w rozmowie z WLKM.pl: „Dojrzałam do życia w spokoju i szaleję już tylko w twórczości”

Ania Karwan kilka tygodni temu wydała album pt. “Swobodnie” – to druga płyta w jej dyskografii. Przy okazji premiery porozmawiałyśmy o wielu aspektach jej twórczości i nie tylko. Co inspirowało ją przy tworzeniu albumu? Na czym polegają zmiany w jej twórczości i co je wywołało? Dlaczego kupuje swoje własne płyty i jakie napisała na nich dedykacje? To tylko kilka wątków, które poruszyłyśmy w ramach tego wywiadu. Zaparzcie sobie herbatę, usiądźcie “swobodnie” i przeczytajcie!

Fot. Materiały prasowe

Co właściwie dla Ciebie oznacza czuć się „swobodnie”? Jaka jest Twoja prywatna definicja tego pojęcia?

Utwór „Swobodnie” jest o tym, żeby pozostawiać za sobą wszystkie ciężary i skłaniać się w stronę życia w zgodzie ze sobą. Zależało mi na tym, żeby dać sobie swobodną zgodę, żeby bez urazy i niepotrzebnych emocji pójść w swoją stronę wtedy, gdy z czymś, kimś lub jakimś wydarzeniem nie jest nam w życiu po drodze. Choć domyślałam się, że publiczność będzie interpretowała ten utwór w kontekście jakiejś konkretnej relacji.

Zapowiadając tę płytę, mówiłaś, że szykuje się transformacja. I ona rzeczywiście jest zauważalna i słyszalna – jednak wyobrażałam sobie, że to będzie drastyczna zmiana, a zachodzi raczej stopniowo. Jak to wygląda z Twojego punktu widzenia?

W życiu wszystko się zmienia i to też było powodem tej transformacji, która zaszła zarówno w muzyce, jak i wizerunku. Od wydania pierwszej płyty żyłam w ogromnym pędzie i pokazywałam się w różnych kulturalnych sytuacjach. W pewnym momencie miałam wrażenie, że więcej mnie w tych wydarzeniach niż w muzyce. Pandemia w drastyczny sposób pokazała mi, że przede wszystkim chcę śpiewać, chcę być artystką. Wykorzystałam ten czas na spotkanie z samą sobą i dowiedziałam się, kim w ogóle jestem w tym całym chaosie. Na pewno nie chciałabym być celebrytką, która jest znana z tego, że jest znana. Nie chcę, by życie osoby publicznej wygrywało z najważniejszym, za czym biegłam od 15 roku życia – już wtedy marzyłam, żeby śpiewać.

Pierwsze słowa, które padają na tej płycie, brzmią: „biegnę, biegnę, zerwałam się ze złego snu”. Zastanawiam się, czy to też można odnieść do tego wszystkiego, o czym wspomniałaś.

Jak najbardziej. Ten utwór powstał jako pierwszy i był to czas, kiedy ta refleksja zaczęła mnie dopadać. Wiedziałam, że ta zmiana we mnie już nastąpiła, tylko nie wiedziałam, jaki ostatecznie będzie miała kształt i wymiar. Wtedy jeszcze nie umiałam zrozumieć wszystkiego, co czułam, ale pisałam o tym w tekstach piosenek. Robiłam to, żeby spróbować uporządkować swoje myśli. Od dziecka pisałam pamiętniki i notatniki – to była dla mnie forma terapii. Teraz, kiedy wiedziałam o tym, że nie piszę na czas i na pokaz to znów wypływały ze mnie kolejne myśli, które potem układałam we frazy, refreny i zwrotki. Wtedy stawały się piosenkami, a jednocześnie pozwoliły mi uporządkować myśli. Piosenka „Biegnę, biegnę” była początkiem tej mojej transformacji, ale też formą wołania do siebie i zadawania pytań o to, w jakim miejscu chcę być jako artystka.

Autorką tekstów na debiutancką płytę była Karolina Kozak, a teraz napisałaś wszystkie sama. Co Cię skłoniło do tego odważniejszego kroku w karierze?

Zawsze chciałam pisać własne teksty. Pierwszą piosenkę napisałam, kiedy dostałam gitarę od świętej pamięci wujka. Miałam wtedy 11 lub 12 lat i napisałam około 10 tekstów piosenek. Niestety, zeszyt z tymi tekstami się zgubił, więc niewiele z tego pamiętam. Następne próby pisania tekstów wydarzyły się, kiedy miałam lat około 16 lat. Pamiętam melodię tej piosenki do dzisiaj, nawet mam ją gdzieś na komputerze. Potem przez lata śpiewałam w zespołach innych artystów, a rzeczy pisane przeze mnie nie oglądały światła dziennego. Później, kiedy pisaliśmy płytę z Mateo, pisałam autorskie piosenki, ale płyta się nie ukazała. Po The Voice of Poland pisałam teksty i one zaistniały, choćby w singlu „Mam Was”. Potem podjęłam współpracę z Bogdanem Kondrackim, której warunkiem było to, że Karolina Kozak napisze teksty, a my z Bogdanem i z Tomkiem Świerkiem napiszemy muzykę. Oczywiście chciałabym podkreślić, że byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa, że zostałam obdarowana przez los współpracą z taką osobą i możliwością nauki od niej. Dzięki temu mam w dorobku artystycznym takie perełki jak „Czarny świt” czy „Słucham Cię w radiu co tydzień”. Jednak teraz już jestem gotowa na to, żeby pisać sama, ponieważ czuję się w najlepszym momencie swojej twórczości.

Skoro mówimy o współpracach to zatrzymajmy się przy duecie z Leszkiem Możdżerem. Początkowo mogłoby się wydawać, że to dwa różne muzyczne światy, a okazało się, że to tylko pozory i wyszło z tego ciekawe połączenie. Jaka jest historia tego duetu?

Faktycznie, mogłoby się wydawać, że to niespotykane połączenie. Leszek jest ze świata jazzu i improwizacji, a ja z kojarzyłam się raczej z popkulturą. Cieszę się, że gatunki muzyczne zaczynają się przenikać – w końcu muzyka ma nas łączyć, a nie dzielić. Pierwszym naszym spotkaniem było poznanie się i sprawdzenie, kim jesteśmy i czy się polubimy. Wszystko działo się prędko i od pierwszej chwili mieliśmy wiele tematów do rozmów – od muzyki po energię wszechświata. Poczuliśmy, że możemy stworzyć niezwykłe połączenie, a kiedy weszliśmy do studia miałam wrażenie, jakbyśmy grali ze sobą całe życie. Kiedy patrzyłam, jak Leszek przeżywa ten tekst, byłam niezwykle dumna z nas wszystkich. Przede wszystkim byłam dumna z tego, że tak wspaniały człowiek jest zatopiony w utworze, do którego napisałam zarówno warstwę muzyczną, jak i tekstową. To naprawdę było dla mnie wyjątkowe wydarzenie.

Druga wersja tej piosenki w tytule zawiera dopisek „Już się nie boję” i jest zakończeniem płyty. Zakładam, że to nie było przypadkowe. Czy rzeczywiście tak jest, że ta płyta oznacza dla Ciebie wewnętrzną zmianę?

W moim przypadku wszystko musi popłynąć z serca – być autentyczne i szczere. Kiedy w połowie produkcji tej płyty pojawił się Leszek, wszyscy troszeczkę się zatrzymaliśmy. Nagraliśmy ten utwór, a potem potrzebowałam chwili, żeby zastanowić się nad tym, co chcę dalej zrobić. W trakcie pracy nad płytą pojawiła się niepewność, po wypuszczeniu „Kiedy mrugam” poczułam nieprawdopodobną wolność, odwagę i spokój. Poczułam, że jestem dumna z tych piosenek i szczęśliwa, że mam takich ludzi dookoła siebie. Wiedziałam, że wspólnie tworzymy tą piękną muzykę, a ja jestem zakochana w tej płycie. Wtedy ruszyliśmy z kopyta i skończyliśmy bardzo prędko. Natomiast chciałam pokazać moim słuchaczom pierwotną wersję piosenki „Kiedy mrugam”, która powstała znacznie wcześniej. W podtytule wpisałam „Już się nie boję”, bo wcześniej (z wielu różnych powodów) bałam się tej wersji. I kiedy poczułam odwagę, spokój i miłość do tych wszystkich utworów, zrozumiałam, że nie boję się już niczego. Jestem na scenie od lat i przyszedł najwyższy czas, żeby przestać się bać mówić własnym głosem. W muzyce nie boję się przełamywać konwenansów i nie boję się ryzykować.

Mówi się, że druga płyta często jest wyzwaniem dla artysty, postrzeganym jako swego rodzaju egzamin. Czy tworząc ten album, odczuwałaś tę presję?

Na początku tak. Kiedy skończyły się pytania o pierwszą płytę, natychmiast zaczęły się pytania o drugą. To trochę jak przy zakładaniu rodziny – mamy taką tendencję, że najpierw pytamy kiedy ślub, potem kiedy dziecko, potem kiedy drugie dziecko i tak dalej. Czułam też presję ze względu na to, że poprzeczka była postawiona wysoko. Pierwsza płyta jest genialna, czego najlepszym dowodem jest choćby nominacja do Fryderyka za „Debiut Roku”, Złota Płyta czy ilość zagranych koncertów. Odczuwałam to aż do momentu, kiedy zdałam sobie sprawę, że jeśli będę się poddawała oczekiwaniom to nigdy nie zrobię kroku w przód. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie będzie się coś podobało albo powie, że można było zrobić to lepiej. A ja po prostu raduję się tym, że umiem pisać i śpiewać. Chcę to robić i nie marnować czasu na zbędne analizy. Całą energię chcę poświęcić na muzykę, a ocena będzie tak czy inaczej. Teraz mam spokój, który mi bardzo służy i odpowiada. Jestem zatopiona w życie rodzinne, w domu potrzebuję wyciszenia i szaleję tylko w twórczości. Wyżywam się na scenie, na próbach i w studio.

Skoro mówimy o ocenach to przed wywiadem przejrzałam recenzje. I wydaje mi się, że ta płyta zbiera same bardzo pozytywne. Zauważyłaś to?

Oczywiście! Jestem bardzo zaskoczona, bo wszystkie recenzje, które przeczytałam są piękne. To niezwykle budujące, że są tak pozytywne i nam sprzyjają. Wszystkie wyrażają to, co chciałam zawrzeć na tej płycie, czyli dojrzałość, prawdę, autentyczność, miłość do sztuki i moją potrzebę odnalezienia szczęścia w trudnych czasach. Myślę, że znów nie są najłatwiejsze – za rogiem jest wojna i żyjemy w czasach pospandemicznych. Wszyscy musimy się w tym odnaleźć. O ile ja mając 37 lat, coś już pewnie wiem o życiu, o tyle współczuję młodym ludziom, którzy są karmieni brutalnymi informacjami i czują się w tym zagubieni. Ta płyta powstała po to, żeby pokazać, że odnalazłam spokój i radość życia nawet w kryzysie samotności spowodowanym pandemią. Teraz marzę o tym, żeby tą płytą zarażać. Brakuje nam radości. Uważam, że trzeba po prostu włączyć sobie piosenkę „Lew”, potańczyć w pokoju, wyżyć się i wyłączyć serwis informacyjny.

Wydaje mi się też, że ta płyta może otworzyć Ci drzwi na nowych odbiorców. Dla dotychczasowych fanów może być lekkim zaskoczeniem, ale jednak w pewnym sensie jest kontynuacją obranej przez Ciebie drogi. Może też pozwolić pozyskać szersze grono słuchaczy np. takich, którzy na co dzień słuchają bardziej alternatywnego popu.

Będę bardzo szczęśliwa, jeżeli sprawdzi się to, co mówisz. Zapraszamy tych słuchaczy do siebie. Chętnie dowiem się, co myślą. Często rozmawiam ze swoimi fanami bo potrzebuję takiego kontaktu z nimi. Teraz też otwieramy się na zupełnie nowe sceny. Od bardzo dawna w naszych marzeniach jest zapisanych kilka ważnych polskich festiwali. Mamy nadzieję, że właśnie tam się spotkamy.

Może to banalne pytanie, ale w pewien sposób podsumowujące to, o czym rozmawiałyśmy. Co właściwie jest dla Ciebie najważniejsze w muzyce – zarówno tej, którą tworzysz, jak i tej, którą słuchasz?

Muszę usłyszeć i czuć szczerość. Nie jestem w stanie zostać przy piosence, jeśli nie czuję emocji i prawdy. Można zrobić piosenkę od początku do końca na komputerze, nie używając ani jednego żywego instrumentu, jednak osoba, która to tworzyła, zawsze ma jakieś intencje. Myślę, że to, czym kieruję się najmocniej jest właśnie intencja, a ona dotyczy szczerości, prawdy i autentyczności.

Zmierzając już do końca, chciałabym się skupić na idei przyświecającej naszej redakcji. Jesteśmy trochę oldschoolowi i w czasach, w których rządzą serwisy streamingowe, wciąż zachęcamy do kupowania fizycznych nośników muzyki. Wierzymy, że to dobra forma wspierania artystów. A Ty, jako artystka co uważasz na ten temat?

Idea kupowania płyt w dalszym ciągu jest mi bardzo bliska. Oprócz tego, że kupuję płyty kolegów i koleżanek to także artystów, których nie znam, ale cenię. Kupuję również swoje płyty, żeby uhonorować własną pracę. Obdarowuję również moją rodzinę i bliskich. Mam wielką nadzieję, że mimo opinii niektórych osób, płyty fizyczne nie znikną ze sklepów. Moim zdaniem posiadanie muzyki w materialnej postaci zawsze było, jest i będzie atrakcją, ponieważ jako ludzie jesteśmy gadżeciarzami. Płyta w formie fizycznej jest nie tylko miłym gestem dla siebie samego, ale też wspaniałym prezentem i ukłonem w kierunku artysty. Mam wykupione abonamenty w streamingach cyfrowych, ale nie przeszkadza mi to w kupowaniu płyt. Widzę, że nasi słuchacze robią podobnie. Zdarzają się tacy, którzy kupują płytę w Internecie, potem w sklepie, a na koniec po koncercie – i na wszystkich trzech zbierają autografy, by zostawić je sobie albo rozdać znajomym. Dla artystów i twórców to jest niezwykle ważne.

Zgadzam się w pełni ze wszystkim, co powiedziałaś. Jednak bardzo zaskoczyłaś mnie tym, że sama sobie kupiłaś płytę z dedykacją!

Tak. W dedykacji na pierwszej płycie dziękuję sobie za wytrwałość, a na drugiej napisałam: „Dziękuję za to, że jesteś. Jestem z Ciebie dumna”.