Wielki powrót Seleny Gomez – emocjonalna podróż na ‘I Said I Love You First’ [recenzja]

fot. Materiały Prasowe
Selena Gomez od zawsze podkreślała, że czuje się bardziej aktorką niż piosenkarką. W jej karierze nie brakowało momentów, gdy całkowicie żegnała się z muzyką, wybierając film i telewizję, a także chwil, w których nie wytrzymywała presji związanej z byciem wokalistką. Fani nieraz doświadczali przykrych niespodzianek w postaci odwołanych koncertów czy tras. Jednak w jej życiu pojawiła się nowa miłość – ceniony producent Benny Blanco – i to właśnie on sprawił, że Selena nabrała wiatru w żagle, podejmując się kolejnego romansu z muzyką.
Nieśmiało, ale z przekonaniem stwierdzam: to jej najlepszy album od naprawdę dawna. Czego się po nim spodziewać? Wszystkiego. “I Said I Love You First” to szczery do bólu zapis emocji, pełen tekstów, które sugerują, komu mogą być poświęcone. Ale to nie tylko zbiór intymnych ballad – Gomez znalazła na nim także przestrzeń na nowoczesne brzmienia w stylu Charli XCX. Nie zapomina też o swoich korzeniach, wplatając w album klimatyczne latynoskie wstawki.
Album otwiera “I Said I Love You First” – utwór, w którym Selena, z wyraźnie łamiącym się głosem, nie śpiewa, lecz opowiada. Już od pierwszych sekund wiadomo, że to będzie intymna podróż – muzyczny pamiętnik pełen emocji, które długo w sobie skrywała, a teraz postanowiła wreszcie uwolnić i podzielić się nimi ze światem.
Choć płyta jest alternatywna i zaskakująco różnorodna, nie zabrakło na niej tzw. “bangerów”. Najlepszym tego przykładem jest singiel “Call Me When You Break Up”, nagrany w duecie z uwielbianą przez młode pokolenie Gracie Abrams. Utwór, dzięki swojemu mainstreamowemu brzmieniu, natychmiast trafił do radia i stał się najlepszą promocją albumu.
Następnie przechodzimy do “Ojos Tristes” – utworu, który subtelnie przypomina słuchaczom o latynoskich korzeniach Seleny. Nie jest to jednak nachalna, wyrwana z kontekstu hiszpańskojęzyczna wstawka burząca spójność albumu. Wręcz przeciwnie – stanowi doskonały element większej całości, jaką jest autobiograficzna historia opowiedziana na tej płycie.
Uwielbiam fakt, że Selena po prostu świetnie bawiła się podczas tworzenia tego albumu. “Sunset Blvd”, który szybko zdobył uznanie słuchaczy, to dla mnie czysta zabawa. W teledysku widzimy Selenę i Benny’ego, a sam dwuznaczny tekst maluje uśmiech na twarzy. Ale czy wszystko trzeba brać na serio? Ten lekki, żartobliwy akcent dodaje albumowi jeszcze więcej charakteru.
Największym zaskoczeniem na tym albumie jest bez wątpienia “Bluest Flame” – utwór, który brzmi jak żywcem wyjęty z katalogu Charli XCX. Czy to źle? Oczywiście, że nie! Uwielbiam momenty, w których artyści inspirują się swoimi kolegami z branży. W końcu nie bez powodu Kesha zdecydowała się wrócić do electro-popu po latach prób odklejenia od siebie etykietki #partygirl. Czasem warto po prostu zaakceptować aktualne trendy i pobawić się brzmieniem, którego pragną słuchacze.
Tak przy okazji – “Bluest Flame” to jedna z moich ulubionych piosenek Seleny na tym albumie. A największym plot twistem byłaby dodatkowa wersja… w duecie z Charli XCX.
Jedną z największych kontrowersji wywołał utwór “How Does It Feel To Be Forgotten”. Selena nigdy tak naprawdę nie miała prywatnego życia – jej historia była zawsze na wyciągnięcie ręki dla mediów. Właśnie dlatego odbiorcy doszukują się drugiego dna w tym utworze, zwłaszcza w kontekście jej byłego partnera i jego zachowań w mediach społecznościowych. Trudno uwierzyć, że “How Does It Feel To Be Forgotten” nie jest związany z ich wspólną historią.
Kontynuacją tej narracji jest “You Said You Were Sorry”, poruszający utwór, w którym artystka opowiada o śnie, w którym osoba z przeszłości przeprosiła ją za wszystko. Niestety, to tylko fantazja. Dolewając oliwy do ognia, mamy “Don’t Take It Personally” – utwór pełen emocji, który, jak się okazuje, zawiera słowa, które pewna osoba kiedyś powiedziała do niej… Typowa #meangirl, prawda? Ciężko uwierzyć, że te trzy utwory to nie jedna, ta sama historia, tylko opowiedziana z różnych perspektyw.
Mimo że album dopiero co się ukazał, już zyskał wersję rozszerzoną, na której znalazł się hit “Call Me When You Break Up” – zarówno w akustycznej, jak i rozszerzonej wersji z Gracie Abrams. Prezentem dla fanów, którzy całkowicie pokochali ten krążek, jest zupełna nowość – “Stained”. To swoista kropka nad i, utwór, który nie powinien kurzyć się w szufladzie, i cieszy, że został wydany.
Z przykrością przyjęłam kilka lat temu wiadomość o zawieszeniu przez Selenę Gomez kariery muzycznej. Mówiąc szczerze, nie wierzyłam, że kiedykolwiek wyda nową muzykę, a co dopiero tak dobrą. Jestem wdzięczna, że nawiązała współpracę z Bennym Blanco i wspólnie stworzyli absolutnie fenomenalny album. Jedyną rzeczą, której brakuje temu wydawnictwu, jest trasa koncertowa, która pozwoliłaby fanom poczuć go na własnej skórze.