fot.: Brajan Osiecki
Soboń to zespół pochodzący z Gdańska. W swojej twórczości członkowie grupy łączą inspiracje wywodzące się z różnych gatunków muzycznych takich jak pop czy folk. We wrześniu ukazał się debiutancki album zespołu o wymownym, wieloznacznym tytule „Wszechświat nas tańczy”. Jarosław Soboń, tekściarz i wokalista zespołu, w rozmowie z nami opowiedział o tym, co kryje się pod hasłem „wymarzania” marzeń i dlaczego zaufanie sile przypadku w trakcie procesu twórczego okazało się trafnym posunięciem.
Niedawno wydaliście debiutancki album „Wszechświat nas tańczy”. Skąd pomysł na tak wielowymiarowy, metaforyczny tytuł?
Interesuje mnie, skąd pochodzimy jako ludzkość i żywe istoty. Od tak zwanego Wielkiego Wybuchu wszechświat nieustannie się rozszerza i zmienia tak samo, jak wybory, których codziennie dokonujemy. Pewnego dnia obudziłem się z tymi przemyśleniami i stwierdziłem „muszę o tym napisać, muszę o tym śpiewać”.
Przeczytałam, że „Wszechświat nas tańczy” to album koncepcyjny. Co wyznacza jego główną oś?
Na pewno teksty pisane przez emocje, to był główny zamysł. Nie ma co ukrywać, że nie do każdego odbiorcy którykolwiek z tekstów może trafić. Znajdują się oczywiście słuchacze, co mnie bardzo cieszy i jestem z tego powodu bardzo dumny. Pisząc teksty zawsze miałem przeświadczenie, że to nie do końca ja je piszę, tylko tytułowy wszechświat czy energia, która przeze mnie przepływa. To, co usłyszałem i to, co mnie zainspirowało, przelałem na papier. Nie chciałem, żeby utwory na płycie wpisywały się w ramy typowe dla piosenek, w których dominuje układ „zwrotka, refren, zwrotka, refren”. Dzieje się w nich naprawdę dużo i myślę, że udało mi się przełamać ten schemat.
fot.: materiały prasowe
Z drugiej strony, w trakcie pracy nad waszym albumem waszym głównym założeniem było „piękno przypadku”.
Dokładnie tak. Pisząc tekst ufałem sam sobie albo tej sile, która kierowała mną w trakcie tego procesu, później zaczynałem go analizować i rozumieć. Tym jest właśnie piękno przypadku, o którym mówisz. Jeśli chodzi o muzykę, to jeżdżąc do mojego producenta Pawła Cieślaka do Łodzi, przyświecał mi koncept, aby muzycy nie znali piosenek, które będziemy nagrywać. Znał je tylko producent i ja. Liczyłem na to, że muzycy, czyli basista, kontrabasista i gitarzysta, którzy nomen-omen są moimi dobrymi przyjaciółmi, nie będąc przygotowanymi od A do Z, zrobią coś niepowtarzalnego. Dlatego nie prezentowałem im żadnej z demówek, które nagrałem. Wydaje mi się, że się nam udało.
Zatem w jaki sposób pracowaliście nad muzyką?
Pracowaliśmy „na gorąco” i wiem, że dość ciekawe podejście, szczególnie w momencie, w którym tworzy się pierwszy album. Ufałem Pawłowi Cieślakowi, z którym połączyło nas wspomniane myślenie o przypadku. Przygoda z Soboniem jako całym, pełnoprawnym składem, zaczęła się ode mnie, nie ma co ukrywać (śmiech). Wymyśliłem utwory, napisałem teksty, nagrałem gitary i przygotowałem demówki – pierwowzory tego, jak mają w zamyśle brzmieć utwory. Zajęło mi to około dwóch tygodni. Zaszyłem się w tym czasie garażu na wsi i pod wpływem energetycznego rzutu tworzyłem. Napisałem kilkanaście utworów, z których na początku wybrałem osiem najlepszych. Następnie sukcesywnie jeździłem do Łodzi do Pawła z muzykami i wspólnie działaliśmy.
I dopiero w trakcie wspólnej pracy nad utworami dodawaliście do nich „muzyczne smaczki”, na przykład harmonijkę?
Dokładnie tak. Nie wiedzieliśmy, w jakim kierunku potoczy się proces twórczy i „szyliśmy” z tego, co mieliśmy pod ręką. Przykładowo, w ręce wpadło mi banjo, które pożyczył mi kolega, więc zdecydowałem, że wezmę je do Łodzi. Nie jestem mistrzem gry na banjo, nie znałem też żadnego człowieka, który byłby mistrzem świata w grze na tym instrumencie, ale mam w zespole wybitnego gitarzystę, który dograł na nim kilka dźwięków. Z kolei Bartosz Popiołek, który jest bardzo dobrym muzykiem, grał na harmonijkach. W trakcie nagrywek okazało się, że dźwięki z jednej harmonijki do siebie nie pasują pod względem tonacji. Dlatego jedną frazę składającą się z kilku dźwięków grał na dwóch harmonijkach. Kolejną ciekawostką jest budzik iPhone’a, który włączył się, gdy nagrywałem refreny do utworu „Idę spać”. Przetworzyliśmy go w procesie produkcji i zostawiliśmy (śmiech). Na tym albumie pojawia się szereg rzeczy, których się nie spodziewaliśmy, a wyszły świetnie. Także to sobie chwalę.
Przychodząc do rozmowy o konkretnych utworach – „Wymarzenia” to jeden z singli promujących waszą płytę. Czy dobrze słyszę, że to utwór o tym, by nie tracić w sobie iskry marzyciela – szczególnie wtedy, gdy codzienność bywa trudna?
Oczywiście, na pewno o tym traktuje świat przedstawiony tego utworu. Jest przede wszystkim o relacji damsko-męskiej, w której brakuje ciepłych spojrzeń posyłanych w swoją stronę i pojawiają się „ciche dni”. Głównym przesłaniem piosenki jest to, aby nie tylko marzyć, ale też „wymarzać” marzenia. Sprawdzałem, takie słowo nie istnieje, także może je stworzyłem (śmiech). Ważnym jest, by nieustannie pytać samych siebie, czego chcemy i czego potrzebujemy. Przyjąć postawę aktywną, potraktować marzenie jako proces dziejący się „tu i teraz”. Marzyć trzeba jak dziecko przez całe życie, wtedy wszystko się układa i jesteśmy uśmiechnięci.
Z kolei w singlu otwierającym płytę śpiewasz „Wszechświat nas tańczy, my w butach z betonu, wszechświat nas tańczy, my głodni wyboru”. Masz na myśli poddawanie się temu, co podsuwa nam życie?
Dokładnie tak, choć każdy, kto posłucha tego utworu, może interpretować go na swój sposób, tego nie można nikomu zabrać. Moje podejście klaruje się następująco: z jednej strony nosimy „betonowe buty” – trzymamy się kurczowo jednej pracy, mimo tego, że czujemy się w niej źle. Albo tkwimy w związku, który nas męczy, studiujemy coś, co nie do końca się nam podoba, jesteśmy uzależnieni, ale z jakiegoś powodu nie chcemy odpuścić. Z drugiej strony – jeśli odpuścimy, to może się okazać, że świat przygotował dla nas naprawdę fajne rzeczy. Nie raz każdy na swojej drodze trafia na szanse, które może wykorzystać, jeśli nie podda się strachowi przed wyjściem ze strefy komfortu. Wtedy należy zdjąć, tylko na pozór wygodne, buty z betonu.
Skoro o tekstach mowa – wprawnie operujesz słowem. Piosenki odznaczają się poetyckim sznytem. W czym znajdujesz inspirację do tworzenia?
Od dziecka byłem obserwatorem i nadal jestem. Lubię pisać historie, które są trochę niedopowiedziane. Nie podaję czytelnikowi czy słuchaczowi wszystkiego na tacy, a zostawiam miejsce na to, by pozastanawiał się nad tekstem. Dlatego często używam ciekawych metafor albo słów. Największą inspiracją są dla mnie emocje i przemyślenia wynikające z obserwacji rzeczywistości. Najpierw ubrałem je w słowo pisane, a później śpiewane. Tam jest bardzo dużo rzeczy, które zrobiły na mnie wrażenie.
Na płycie brzmienia popowe spotykają się z motywami folkowymi, wokalem zanurzonym w muzyce tradycyjnej. Skąd pomysł na połączenie tych dwóch światów?
Ich połączenie to również efekt przypadku. Całe życie szukałem swojego głosu. Nie jestem początkującym wokalistą, trochę już śpiewam, aczkolwiek dopiero pięć czy sześć lat temu odkryłem w sobie smykałkę do słowiańskiego zaśpiewu.
Wydaje mi się, że wynika to z tego, że moja mama śpiewała w chórze sopranem. I ja, jako cztero- czy pięcioletnie dziecko, często stałem między chórzystami i słuchałem, jak śpiewają. Myślę, że to doświadczenie otworzyło mi drogę do folkowości.
fot.: Brajan Osiecki