Fot. Materiały Redakcyjne
Julia Wieniawa to jedna z tych artystek, która o wiele bardziej niż inni musiała zapracować na to, by zdobyć grono słuchaczy i grać zamknięte koncerty. Ciężko zdjąć z siebie łatkę, która została nam przyczepiona – i tak właśnie było w przypadku jej osoby. Julia zrobiła już naprawdę wiele, by udowodnić, że nie jest wyłącznie aktorką, lecz coraz chętniej skłania się ku muzyce i byciu pełnoprawną wokalistką. Tym sposobem po wielu zapowiedziach (naprawdę wielu) udało jej się wydać swój debiutancki album “OMAMY”, z którym wyruszyła na klubowy tour po Polsce.
Zarówno dobre, jak i złe wieści szybko się rozchodzą. W ten sposób nie musiałam długo czekać, by usłyszeć od koleżanek z branży, że “OMAMY” to jedna z tych tras koncertowych, na które warto się wybrać. Z zaciekawieniem i ogromnymi oczekiwaniami wybrałam się z zaśnieżonej Warszawy na Julię Wieniawę w Poznaniu.
Pociągi niestety lubią płatać figle, dlatego nie opowiem Wam o tym, w jaki sposób artystka rozpoczęła swój ponad godzinny koncert, ale za to chętnie przejdę do tego, co udało się moim uszom usłyszeć, a oczom zobaczyć chwilę po jego starcie.
Julia zadbała o to, by jej kilka koncertów posiadało jak najlepszą scenografię, w czego skład wchodzi efektowne oświetlenie, i pisząc efektowne mam tutaj na myśli światło dające naprawdę efekt WOW. Było one tak intensywnie ostre i wpadające w tłum, że publika mogła odnieść wrażenie, że znajduje się na scenie, co było swojego rodzaju atrakcją. Oczywiście warto wspomnieć także o ekranach, które nie każdy artysta ze sobą zabiera na klubowe koncerty, lecz Julia Wieniawa postanowiła to zrobić i był to naprawdę świetny wybór.
Tutaj możesz kupić album “OMAMY”
Widząc przed sobą nie tylko dobrze brzmiącą wokalistkę, czy świetni przygotowaną scenografię, zauważyłam jeszcze jeden ważny szczegół – umiejętności taneczne artystki. Julia nie tylko genialnie śpiewa, ale również przez większość swoich utworów, wraz z dwoma Paniami u boku, prezentowała swoje umiejętności taneczne. Co ważne, artyści często zapraszają tancerzy na swoje show, ale niewielu z nich pragnie także całym sobą wcielić się w rolę tancerze, a Julia to zrobiła. Patrząc na jej młodą osobę, dającą tak genialne show, powiedziałam sama do siebie: to jest tak dobre, że 20-letnia Britney Spears chętnie przybiłaby jej piątkę.
Klub B17 zgromadził publiczność, która nie przyszła po prostu zobaczyć Julię Wieniawę, jako dziewczyny z popularnego serialu, ale przede wszystkim przyszli po to, by usłyszeć na żywo jej debiut. Dowodem na tego typu sytuacje są po prostu ludzie, którzy nie stoją jak tzw. “kołki”, lecz wyśpiewują całym sobą każdy z utworów, a na ich twarzach maluje się przy tym uśmiech od ucha do ucha. Co najbardziej mnie zaskoczyło – Julia Wieniawa na tyle przekonała do siebie słuchaczy, że nieważne, jaki utwór prezentowała, czy to balladę, czy mieszankę dance/techno, każdy z nich był odbierany z odpowiednią energią tłumu.
Ciesze się, że po tylu latach Julia Wieniawa w końcu wydała swoją debiutancką płytę, z którą nie musi nieśmiało podróżować po małych miastach, wciąż zabiegając o odbiorców, lecz mogła wykonać odważny ruch, którym były zamknięte, klubowe koncerty i co najważniejsze – udowodniła, że są ludzie, którzy z przyjemnością przyjdą jej posłuchać.
Kibicowałam artystce już od usłyszenia jej na deskach showcasowego festiwalu Spring Break, więc tym bardziej cieszę się, że inni w końcu widzą to, co ja zobaczyłam wtedy, kiedy za rogiem nawet nie czaił się jeszcze jej studyjny debiut. “OMAMY” to obiecujące show, a jako pierwsze w dorobku Wieniawy jest genialnym zwiastunem tego, że najlepsze jeszcze przed nami.