
Fot. Materiały Prasowe / Universal Music Polska
“Revamped” to album, którego zdecydowanie wielu z nas absolutnie się nie spodziewało. Swoją drogą, zastanawiam się, z czego to wynika, przecież Demi Lovato to główna twarz serii filmów “Camp Rock”, którego otoczką była właśnie gitarowa muzyka i to w tym czasie pop-punk miało swoje odrodzenie. Mimo wszystko w kolejnych latach kariery artystka przyzwyczaiła nas do mocno klubowego brzmienia, przez co łatka rockowej duszy został od niej oderwana, a wręcz zapomniano o jej korzeniach. Nadszedł jednak czas odrodzenia, a jest z nim wydawnictwo “Revamped”, które urzeka i pokazuje, że warto było tyle czekać i przede wszystkim pozwolić Demi przypomnieć nam skąd tak naprawdę pochodzi jej brzmienie.
Muzyka ma już to do siebie, że pomimo swojej wieczności często jest zapominana. Tym bardziej cieszę się, że powstało “Revamped”, które jest nie tylko “Demi’s Version” w rockowych aranżacjach, ale przede wszystkim ta płyta oddaje należyty hołd utworom, które osiągnęły największy sukces w karierze Lovato.
Chciałabym się przyczepić i napisać, że “Heart Attack” świetnie jej wyszło, ale “Skyscraper” to pomyłka, jednak nie mogę tego zrobić, bo byłoby to kłamstwem. Ten album jest kompletny i wyprodukowany w sposób przemyślany. Co więcej, mam wrażenie, że Lovato w końcu odkryła siebie i zdała sobie sprawę z tego, co w tworzeniu muzyki daje jej największą frajdę. Te utwory brzmią lepiej i raczej nie wynika to ze zwykłego daniu im drugiego życia, ale z radości, która towarzyszyła tworzeniu. To nie jest wydawnictwo, które powstało pod presją kolejnej płyty – to wizja artystki, która chciała swoje życie sceniczne przenieść na płytę i pokazać, w jaki sposób teraz gra na koncertach i też ujawnić co w jej duszy się kryje.
Pewniaki
Wiedziałam bez żadnych wątpliwości, że single “Heart Attack”, “Confident”, czy “Sorry Not Sorry” zasługują na drugą szansę przypomnienia o siebie i przez ani sekundę nie zawahałam się, myśląc o tym, czy wypadną one dobrze w rockowych aranżacjach, ba! Muszę rzec, że brzmią one jeszcze lepiej, głębiej, mocnej – o wiele chętnie śpiewam je wspólnie z Demi.
Zaskoczenia
Nie spodziewałam się, że na tapet Lovato postanowi wziąć także “Tell Me You Love Me”, czy “Skyscraper”. Przy tych dwóch utworach pomyślałam – ale po co? Przecież to dość wolne utwory, w których nie ma miejsca na mocniejsze brzmienie. Och jak bardzo byłam w błędzie. Demi przemyślała, w którym momencie dolać oliwy do ognia tak, by on po prostu wystrzelił i oczarował słuchacza. Przy tych dwóch pozycjach wiedziałam – ten album jest po prostu genialny, tutaj nie ma nieprzemyślanych ruchów.
Faworyci
“Revamped” skrywa w sobie oczywiście także utwory, które ciężko jakkolwiek opisać, bo tak bardzo one do mnie trafiły, że zapomniałam, jak brzmią w oryginale, a mowa o “Cool for the summer” oraz “Neon Lights”. Ten drugi utwór powstał w duecie z The Maine i co ciekawe, Lovato również wskazuje go jako ulubiony z nowego krążka.
Podróż w czasie
Nie przypuszczałam, że miejsce na tym albumie znajdą także utworu, które same w sobie od zawsze miały rockowego ducha, czyli “La La Land” oraz “Don’t Forget”. Analizując całościowo ten album, sądzę, że Demi chciała w jakiś sposób podsumować nim swoją karierę, a jeśli o czymś takim mówimy, to nie mogło zabraknąć tych dwóch kawałków. Oczywiście, żebyście nie mieli wątpliwości, one zyskały nowe aranżacje, a sama Demi zadbała oto, by wybrzmiały jeszcze mocniej i zadziorniej niż dotychczas.
Pisząc recenzję albumu “HOLY FVCK” marzyłam o tym, by ten album nie był ostatnim w rockowej odsłonie. Wszystko wskazuje na to, że wymarzyłam sobie “Revamped”, ale co gorsza, po tych dwóch krążkach mam jeszcze większą ochotę na więcej i wciąż liczę na to, że to nie jest przelotni romans z cięższym brzmieniem, a pewne zobowiązanie co najmniej na najbliższe lata. A może wywróżę nam coś jeszcze – co powiecie na “Demi’s Version” wszystkich płyt w rockowych aranżacjach?