NewsroomRecenzje

Patrząc inaczej – Recenzja Mitski „The Land Is Inhospitable and So Are We”

Kochająca kreatorka powraca po roku, serwując fanom rozpustę nowych utworów. Siódme wydawnictwo w karierze japońsko-amerykańskiej artystki Mitski to jedenaście składowych opowieści „The Land Is Inhospitable and So Are We”. Znając i podziwiając wcześniejsze prace artystki, miałam już gotową impresję tego, czego mogę doświadczyć. Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy obycie ustąpiło miejsca zalęknieniu. Drapieżny ląd może być zgubny dla nieuważnych słuchaczy. Nieprzyjazny dla tych, którzy nie poddadzą się jego magii.

Fot. Ebru Yildiz

Bliskość to fundament, na którym Mitski stawia swój pałac brzmień. Blisko osadzone niskie tony otwierają nam utwór „Bug Like an Angel”, kołyszą w trakcie chóralnego refrenu i zatrzymują w chwilach, gdy pozostaje pusta przestrzeń i cztery akordy gitary. Urzeka mnie oszczędność wznoszenia tej budowli. Jest monumentalna, a zarazem lekka jak głos samej artystki.

To głos zachłyśnięty powietrzem, za którym niezwykle szybko się tęskni. Spogląda z góry na całokształt obrazka i dyktuje jego ekspansję, prowadząc w miejsca magiczne. Nie brakuje tu jednak emocjonalnego ciężaru i próby uniesienia go z gracją nad tworzonym krajobrazem. Właśnie te momenty fascynowały mnie najsilniej. Niepokój, jakim operuje Mitski udziela się słuchającemu. Kiedy traci kontrolę nad głosem, kiedy nagle milknie, to znowu wraca w innej emocji. Właśnie wtedy czuję, że ten album prawdziwie żyje i ma do opowiedzenia coś więcej niż zdradza plan pierwszy.

Artystka z zabójczą skutecznością realizuje zasadę zamykania rozdziału inną atmosferą niż w trakcie jego inicjacji. Lekkość „Heaven” ściera się z brudem „Bufallo Replaced”. Potem parne „My Love Mine All Mine” stygnie w objęciach „The Frost” i zamarza w ciemności „Star”. Piękne gry kontrastów, ku mojemu zaskoczeniu splatają się w spójną całość gdy ostatni szum “I Love Me After You” urywa się gwałtownie i zostawia wyrwę w sercu słuchającego. Za każdym razem tak samo pustą i smutną.

Moon, tell me if I could 
Send up my heart to you
So when I die, which I must do 
Could it shine down here with you

Fot. Ebru Yildiz

W tę pustkę wkrada się jednak rodzaj jakieś niewysłowionej nostalgii i zrozumienia. Na nieznanej mi dotąd płaszczyźnie utożsamiam się z tekstem “I Don’t Like My Mind” i nasty raz wsłuchuję się w ten album z myślą:

Nie zostawiajcie mnie samej w jego towarzystwie. Zaczynam dochodzić do niewygodnych wniosków.

Niewygoda to w ogóle dobre słowo do opisania tego wydawnictwa. Niby wszystko tu jest takie oswojone, znane i kochane, a jednak gdy przyjrzeć się uważniej, coś wzbudza niepokój. „The Land Is Inhospitable and So Are We” trenuje czujność odbiorcy. Z potrzeby skupienia rodzi się też podejrzliwość, a ta najlepiej osadzi nas w historii opowiadanej przez Mitski.

Można by naturalnie zarzucić temu krążkowi przesadną eklektyczność, jednak mam wrażenie, że ona zyskuje przy bliższym poznaniu. Duszność, zmysłowość i bliskość kompozycji jest równie ważna, co ich zdystansowanie i wrogość. Szczególnie że tematem przewodnim całości jest miłość, a ta do jednoznacznych zagadnień bynajmniej nie należy.

I’m sorry I’m the one you love 
No one will ever love me like you again 
So when you leave me I should die 
I deserve it, don’t I

Fot. Ebru Yildiz

Siódma płyta Mitski to niezwykle satysfakcjonujące dobicie do ziemi. Jest w tym doświadczeniu coś nowatorskiego, wprawiającego w dyskomfort za pomocą bardzo komfortowych środków. Nagle patrzę na artystkę inaczej, zmieniam kąt widzenia tej samej sceny. Mitski nie jest już tą samą kobietą w czerwieni z albumu „Lauren Hell”. Przyjęła tylko pozę tamtej kobiety. Teraz jej umysł kryje coś znacznie cenniejszego.