NewsroomRecenzje

Recenzja: Bitamina – Kwiaty i Korzenie

Bitamina ostatnimi czasy nie przestaje zaskakiwać, a ich kariera rozwija się w zawrotnym tempie. Wyprzedane koncerty, tłumy fanów, a nawet koncert na głównej scenie Open’era – tak, to wszystko wskazuje na niemały sukces! W dużym skrócie „bez nich wszystko jest na pół”.

Kilka tygodni temu, a dokładnie 28 czerwca, powiększyli swoją dyskografię o kolejne dzieło, które nosi tytuł „Kwiaty i Korzenie”. Większość osób myśli, że to ich drugi album, a tak naprawdę to już piąty! Wszystko jest spowodowane tym, że większy rozgłos przyniosła im dopiero „Kawalerka”. Nie da się ukryć, że dzięki tej płycie ich kariera nabrała takiego rozpędu. Czy jest tutaj chociaż jedna osoba, która nie słyszała ich przeboju pt. „Dom”? Myślę, że jeśli już to jakieś ewentualne wyjątki, bo przecież ta piosenka odniosła ogromny sukces.

Tak jak już wspomniałam na samym początku – Bitamina obecnie przeżywa bardzo dobry czas w swojej karierze. Wreszcie zostali zauważeni nie tylko przez świat fonograficzny, ale i niemałe grono słuchaczy. Zaczynają wyrastać na jeden z bardziej cenionych polskich zespołów. Jedną z cech charakterystycznych jest to, że ich twórczości nie da się zaszufladkować w ramach żadnego z gatunków. Po prostu tworzą to, co w danej chwili im w duszy gra, zarazem będąc przy tym konsekwentnym w swoich poczynaniach. Nieodłącznym elementem ich muzyki jest pewien dualizm, czego najlepszym dowodem jest intrygujące i niecodzienne połączenie wierszy Piotra Sibińskiego z piosenkami Mateusza Dopieralskiego.

Skoro już mówimy o dualizmie to chyba warto też wspomnieć o przenośni, którą być może niesie za sobą już sam tytuł albumu. „Kwiaty i Korzenie” – co to może oznaczać? Prawdopodobnie właśnie ten dualizm, który zwykle im towarzyszy. Kwiaty i korzenie to połączenie dwóch zupełnie różnych części roślin, które bez siebie nie mogą funkcjonować. Tak samo jest z tym, co oni proponują swoim słuchaczom. Muzyka i poezja w ich wydaniu jest niczym spójna całość. Niby to, co proponują Piotr i Mateusz diametralnie od siebie odbiega – różni się ich dobór słów i środków przekazu – a jednak świetnie się sprawdza w połączeniu. Odmianą w nowym materiale jest to, że po raz pierwszy słychać ich obu w kilku piosenkach.

W jednym utworze pada stwierdzenie „Przeboje złote – raz w modzie, raz nie”, a oni nie sugerują się modą i zawsze podążają swoją starannie zaplanowaną drogą. Kontynuując swój pomysł, ich piosenki nadal są mocno charakterystyczne pod względem tekstowym, co oczywiście jest ogromnym plusem. Recytowane czy też śpiewane wersy zawsze są dalekie od banałów. Dość sprytnie połączone ze sobą słowa często mogą mieć drugie dno. Tym razem chwilami zahaczają także o tematy ważne społecznie jak np. polityka czy wiara. Całość także zmusza odbiorcę do poszukiwania przenośni poukrywanych między wierszami.

Niewątpliwie nowy materiał ma spory potencjał i jestem przekonana, że tak samo świetnie będzie się sprawdzał podczas koncertów. Nie piszę tego w ciemno, ponieważ kilka dni temu miałam już okazję posłuchać nowości na żywo – na Open’erze. Panowie otworzyli sobotnie koncerty na głównej scenie i muszę przyznać, że zgromadzili wcale niemałe tłumy pod sceną (co było dodatkowo utrudnione, ze względu na niesprzyjającą pogodę). Powiem tylko, że „bez nich wszystko byłoby na pół”, bo tego dnia to właśnie ich występ należał do tych, które najbardziej przypadły mi do gustu.

Najlepszym podsumowaniem tych wywodów będzie wers prosto  z piosenki pt. „Secy za Wałem”, który mówi, że po przesłuchaniu tej płyty „nogi me jak korzeń wbite są w podłogę”. Krótko mówiąc, album jest bardzo ciekawy zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zaznajomić się z nowym materiałem to gorąco polecam nadrobić zaległości.