NewsroomWywiady

Patrick The Pan w rozmowie z WLKM.pl: „Nie umiem tworzyć, kiedy nie jest źle”

Fot. Izabela Olczyk

Patrick The Pan w ostatnim czasie wydał nowy, już czwarty, album. “Miło wszystko” ukazuje zupełnie inne oblicze artysty niż to, do którego zdążył przyzwyczaić swoich obiorców za pomocą trzech poprzednich płyt. Tym razem postawił na prostotę oraz pozytywne emocje zawarte w tekstach. Co wpłynęło na tę zmianę? Między innymi o tym dowiecie w poniższym wywiadzie. Miłej lektury!

To może na początku „porozmawiajmy o emocjach”. Jakie myśli towarzyszą Ci, kiedy już trzymasz w rękach nowy, już czwarty, album?

Towarzyszy mi tylko i wyłącznie radość, co jest dla mnie trochę nowością. Jak wspominam premiery wszystkich poprzednich płyt to zawsze był to stres i zmęczenie – na przykład w przypadku płyty „trzy.zero” miałem dość tego materiału już na etapie premiery. A tym razem, mimo różnych przeszkód, czuję wielką radość i wiarę w tę płytę.

A czujesz, że na tę zmianę mogła wpłynąć pandemia? Odnoszę wrażenie, że to był twórczy czas dla wielu artystów, bo ukazuje się coraz więcej nowości.

Myślę, że każdy aktywny artysta na pewno coś nagrał, bo co robić innego w tym czasie, jeśli nie właśnie nagrywać. Natomiast ja jeszcze przed pandemią wchodziłem w dosyć fajny czas w swoim życiu. Po prostu się zakochałem, dlatego myślę, że nawet bez pandemii ta płyta by taka była.

Odnoszę też wrażenie, że przez pandemię wszyscy bardziej doceniamy przyziemne sprawy. Myślisz, że mogło to wpłynąć na to, że sięgasz po bardziej codzienne tematy w tekstach utworów?

Myślę, że na pewno. Ogólnie słowo „przyziemne” wydaje mi się dobrym określeniem tej płyty, bo śpiewam o związkach, o miłości, o jakichś detalach takich jak sukienka, w której moja dziewczyna poszła z psem na spacer. Faktycznie, pandemia pozwoliła wszystkim zwolnić i skupić się na tym, co jest tu i teraz. Więc tak, zacząłem zwracać większą uwagę na sprawy przyziemne i rzeczy „zwykłe”.

Słuchając nowych piosenek, pomyślałam sobie, że czasem nawet w muzyce w prostocie jest siła. Być może czasem łatwiej dotrzeć do słuchacza za pomocą ciekawego tekstu z przesłaniem niż muzycznymi kombinacjami. Czy ten zamysł towarzyszył Ci przy tworzeniu, czy to wyszło przypadkiem?

Kiedy zastanawiałem się, jaka ta płyta powinna być to „prostota” była słowem-kluczem. Na taką decyzję wpłynęły trzy rzeczy. Po pierwsze, poprzednia płyta była bardzo złożona, przekombinowana i przez to bardzo długo powstawała. To mnie zmęczyło i już wtedy obiecałem sobie, że kolejna płyta taka nie będzie, bo ja po prostu wtedy nie mam przyjemności z tworzenia – za dużo czasu mi to zajmuje i mnie wyczerpuje. Po drugie, od pewnego czasu sporo pracuję jako producent i zacząłem zadawać sobie pytanie: „dlatego potrafię z kimś pracować nad piosenką dwa/trzy dni i efekt finalny mi się podoba, a kiedy przychodzi czas na tworzenie moich rzeczy to niekoniecznie tak to wygląda?”. Wiadomo, że o swoje rzeczy będę starał się o ten jeden punkcik bardziej, bo to jednak jest moje, ale wciąż różnica wkładu nie jest aż tak duża. I po prostu chciałem przełożyć tę przyjemność i szybkość na swoją płaszczyznę. A po trzecie, współpracuję z Dawidem Podsiadłą i  materiał, który gramy wspólnie składa się z naprawdę prostych piosenek. Tam nie ma niesamowicie skomplikowanych zabiegów, jeśli chodzi o formę, melodię, czy kompozycję – to są proste, ale świetne rzeczy, które możesz zagrać na gitarze tu i teraz. Obcowanie z tą materią przez parę lat dało mi mocno do myślenia. Będąc przy procesie aranżowania tego na koncerty i później granie tego pokazało mi, że w prostocie siła. I na maksa uwierzyłem w prostotę, a przede wszystkim zacząłem z niej czerpać przyjemność. Warte wspomnienia jest też chyba to, że próbując leczyć swoje niedoskonałości i kompleksy tego, że nie jestem wykształconym muzykiem, próbowałem zatuszować to złożonymi formami i zabiegami kompozytorskimi, które miały nie wiadomo komu zaimponować. A teraz skutecznie i na stałe się z tego wyleczyłem.

Często słyszy się, że artyści piszą piosenki, kiedy znajdują się w trudnych sytuacjach albo takich, które ich dotknęły emocjonalnie, a Ty w najnowszym singlu pt. „Toronto” śpiewasz, że jest u Ciebie lepiej niż kiedykolwiek. Rzeczywiście trudniej jest inspirować się pozytywnymi emocjami?

Tak, przynajmniej ja tak mam. To był dla mnie największy problem na tej płycie, bo faktycznie „nie umiem tworzyć, kiedy nie jest źle”. I rzeczywiście cierpienie, ból, niedoskonałość  i szeroko pojęty problem jest bardzo plastycznym budulcem. Łatwiej się śpiewa i mówi o negatywnych rzeczach, tymczasem radość wydaje się głupia i płytka, nawet jeśli jest przyjemniejsza w doświadczaniu. Miałem problem, jak ugryźć płytę pod kątem tekstowym skoro na chwilę obecną nie mam większych problemów. Musiałem od nowa nauczyć się pisać piosenki i stworzyć nowy sposób śpiewania. Teraz, kiedy oceniam już gotowy materiał, zauważam, że cały czas śpiewam o tym, że było źle i na tym się skupiam albo, że jest dobrze, ale jeszcze nie umiem o tym mówić.

W singlu pt.  „Toronto”  wykorzystałeś ciekawy zabieg – połączenie melancholijnej melodii z pozytywnym przekazem. Wielu artystów robi dokładnie odwrotnie. Zastanawiam się, czy to był taki sposób na zachowanie tej melancholii.

Wydaje mi się, że tak. Myślę, że gdybym ten tekst podał w wesołej formie muzycznej to by się już zrobił cringe, ale ja też niespecjalnie to planuję. Już kiedyś ktoś mnie zapytał o ten kontrast i wtedy odpowiadając, uświadomiłem sobie, że to wychodzi podświadomie. Chyba automatycznie wkładam wesoły tekst do smutnej muzyki albo trudny tekst do muzyki pełnej nadziei. Nawet ktoś kiedyś powiedział mi, że to jest moja cecha rozpoznawcza – nie wiem, nie mnie to oceniać, ale to zawsze wychodzi naturalnie. Chyba to zmysł, który nie pozwala mi przeciążać piosenki ani zbyt pozytywnie ani negatywnie.

Zostając jeszcze na chwilę przy tej samej piosence, chciałabym zapytać o chórki, które się tam pojawiają. Można usłyszeć bardzo różne osoby – od profesjonalistów po rodzinę. Skąd taki pomysł? I przede wszystkim jestem ciekawa, jak babcia zareagowała na to, że stanie się częścią twojej piosenki.

Babcia się uśmiechnęła i powiedziała: „jasne Piotrusiu”. Natomiast od tego momentu do rzeczywistego nagrania minęło około 4 miesięcy – była pandemia, a babcia ma 85 lat, więc nie było łatwo. Kiedy babcia przyjechała do studia, okazało się, że nauczyła się złej partii i musieliśmy ją nauczyć. Babcia nigdy wcześniej nie śpiewała przy mikrofonie, w studiu, ze słuchawkami, więc było dużo przeszkód. Finalnie, poza drobnymi przesunięciami, nie musiałem tego za bardzo edytować. Poradziła sobie doskonale. Zależało mi, żeby te chórki były wymieszane z profesjonalistami typu Dawid Podsiadło, Misia Furtak, czy Kamil Kowalski. Chciałem troszkę je „uniedoskonalić”, żeby to nie było zbyt piękne, ale bardzo swojskie. Gdybym mógł cofnąć się w czasie to zaprosiłbym jeszcze więcej osób, które nie śpiewają na co dzień, żeby to było jeszcze bardziej takie ogniskowo-obiadowo-rodzinne niż studyjno-estradowe. Ale finalnie jestem bardzo zadowolony z tego efektu, a głównie babcia wnosi ten walor, o który mi chodziło. Jestem z tego pomysłu bardzo dumny i uważam, że to była jedna z odważniejszych i zarazem najfajniejszych decyzji na tej płycie.

Pozostając jeszcze w temacie gości, do duetu zaprosiłeś gościa specjalnego, którym jest Meek, Oh Why?. On reprezentuje zupełnie inny gatunek muzyczny niż Ty, dlatego zastanawiam się, skąd pomysł na taki duet.

Jak tylko powstał zalążek piosenki pt. „Zmiany, zmiany”, uświadomiłem sobie, że nie jestem w stanie fajnie zaśpiewać do tego podkładu, który stworzyłem – u mnie zawsze najpierw powstaje muzyka, a później tekst. Po drugie to wcale nie powinno być śpiewane, tylko powinien być jakoś gęsto położony tekst, więc dość szybko podjąłem decyzję, że to musi być raper. Wtedy automatycznie zdecydowałem, że to będzie Meek, Oh Why?. Nie słucham dużo rapu, nie znam się też z raperami a od zawsze byłem fanem Mikołaja – od pierwszej płyty jego twórczość bardzo do mnie trafiała, więc nie zastanawiałem się długo i zadzwoniłem, bo znamy się prywatnie jeszcze z czasów, kiedy mieszkał w Krakowie. Zaproponowałem mu to, a on oczywiście powiedział, że musi posłuchać. No i się zgodził. Potem zaczęły się schody, bo, mówiąc dyplomatycznie, Meek Oh Why? jest bardzo zwariowany i troszkę to trwało – finalnie około 10 miesięcy. Po drodze były różne przeszkody – od wytwórni po dystans geograficzny (bo on mieszka pod Częstochową) i tak dalej. Było to bardzo burzliwe, w którymś momencie wręcz przestałem wierzyć, że to się uda.  Ostatecznie zmobilizowaliśmy się oboje i nagrał zwrotkę, a nawet zagrał na trąbce. Wprowadził też bardzo dużo zmian na etapie kompozycyjnym. Ta piosenka pierwotnie miała zupełnie inny refren, a on przyjechał i powiedział, że można byłoby to zrobić lepiej. Wtedy oczywiście zapaliła mi się czerwona lampka i pomyślałem „co Ty mi będziesz tutaj mówił” (śmiech), ale finalnie melodia, którą zaproponował faktycznie jest genialna. Mogę śmiało powiedzieć, że ta piosenka pomimo wielu skrajnych emocji towarzyszących podczas długiego procesu tworzenia, jest dla mnie jedną z najmocniejszych stron tej płyty.

Zmieniając temat, tak jak wspomniałeś już na początku, twoja twórczość trochę przecina się z twórczością Dawida Podsiadły. Kiedyś nagraliście duet „Niedopowieści”, a teraz jesteś częścią jego zespołu. Chciałam zapytać o koncert na Stadionie Narodowym, bo zakładam, że dla Ciebie jako muzyka to również było duże przeżycie. Jakie emocje towarzyszą w chwili, kiedy stoisz na scenie i grasz dla kilkudziesięciotysięcznego tłumu ludzi?

Będę szczery. Była radość i podekscytowanie przez jakieś pierwsze 15 minut koncertu, natomiast później dosyć szybko oswoiłem się z tą sytuacją. Dla mnie to nie był lot na mocnej adrenalinie. Oczywiście nigdy nie zapomnę tego widoku i fajnie jest stać przed 60 tysiącami ludzi, ale być to może to już kwestia przyzwyczajenia do tego, że już graliśmy z Dawidem na halach i arenach np. na krakowskiej Tauron Arenie, która mieści 20 tysięcy ludzi. I jakkolwiek gwiazdorsko by to nie zabrzmiało śmiem twierdzić, że w pewnym momencie to już przestaje robić różnicę, czy przed Tobą jest 8 tysięcy czy 60 tysięcy. Po drugie jest świadomość, że stoisz z tyłu i jesteś jednym z wielu muzyków i że to trochę nie o Ciebie w tej całej zabawie chodzi,  ale muszę to podkreślić, że nie mówię tego z żalem czy wyrzutem. Po prostu to jest to świadomość, którą miałem o wiele wcześniej. Koncert na stadionie był po dwóch trasach koncertowych, podczas których już się oswoiłem z tym, gdzie jest moje miejsce w szeregu. Dlatego granie nieswoich koncertów, tylko jako muzyk to są zupełnie inne emocje i o wiele bardziej lżejsze podejście niż na swoim koncercie. I to nieważne, że gram u Dawida dla 60 tysięcy, a swój koncert dla stu osób. Chodzi o to, że te parę metrów różnicy na scenie robi bardzo dużą różnicę w emocjach.

Skoro mówimy o koncertach, a branża powoli zaczyna wracać do funkcjonowania to chciałabym zapytać o to, jakie masz plany muzyczne na wakacyjny sezon koncertowy.

Najbliższy koncert odbędzie się 9 lipca na wrocławskim Stay Wild Festival. Później, 21 lipca, będę grał w Hippisówce w Bieszczadach. Dzień później w Łodzi – Poleski Ośrodek Kultury, 23 lipca to Edison Festivalu w Baranowie, pod Poznaniem. I do Poznania wracamy też 15 sierpnia do pasażu Promienista. A 22 sierpnia Kraków Forty Kleparz. To jest lista koncertów, które się szykują na chwilę obecną, ale wierzę, że będzie ich tylko więcej. 

Zmierzając już do końca, z uwagi na tematykę naszej redakcji, chciałabym zapytać Cię o legalne kupowanie muzyki. Jak to postrzegasz jako artysta? Zauważasz problem nielegalnego korzystania z muzyki?

Nie, bo streaming wszystko zmienił. I wydaje mi się, że ogólnie ten wszechobecny system abonamentów w świecie filmu, muzyki, gier komputerowych sprawia, że ludzie zaczynają inaczej podchodzić do tego tematu piractwa. Nagle za nieduże pieniądze mogą mieć dostęp do szeroko pojętej kultury i lubią to. Natomiast wciąż uważam, że ten system jest mocno niedoskonały, bo my jako artyści mamy ze streamingów stanowczo za małe przychody. Lepiej w tę stronę niż piracenie, ale wydaje mi się, że ten system pozostawia jeszcze wiele do życzenia.

A Ty z jakich nośników korzystasz najczęściej?

Ja też przykładam do tego cegiełkę, bo sam korzystam ze streamingów. Miałem taki okres w życiu, kiedy kupowałem bardzo dużo płyt, tylko po to, żeby je mieć. Miałem też czas, w którym kupowałem winyle, też niekoniecznie po to, żeby ich słuchać. Finalnie przeszło mi to i porozdawałem część z tych płyt. Przerzuciłem się tylko i wyłącznie na streaming. Natomiast ostatnio byłem u znajomego, który bardzo zainwestował w sprzęt muzyczny – w zasadzie zainwestował w wzmacniacz za 30 tysięcy i głośniki za 7 tysięcy. I puścił mi płytę nawet ze Spotify, no i oszalałem! Więc tak jakby zbieram obecnie (śmiech).