
fot. Jakub Ziółek
28 lutego Ofelia wystąpiła w warszawskiej Hydrozagadce w ramach trasy koncertowej “MOŻNA SIĘ SKALECZYĆ” promującej najnowsze wydawnictwo “CRUSH”. Koncert w Warszawie był jednym z sześciu przystanków na trasie i zdecydowanie najbardziej kameralnym spotkaniem z twórczością Ofelii, w jakim miałem okazję brać udział. Do artystki na scenie dołączyli Wiktoria Jakubowska na bębnach oraz gitarzyści Kamil Holden Kryszak i Hubert Woźniakowski.
Klimat i wielkość klubu stworzyły intymną atmosferę i pozwoliły na bliski kontakt piosenkarki z fanami. Ofelia zebrała pod niewielką sceną najbardziej oddanych słuchaczy, którzy z pewnością są doskonale zapoznani z jej repertuarem. Tym razem jednak artystka przygotowała dla nich wiele niespodzianek, ponieważ gros setlisty stanowiły całkiem nowe, jeszcze niewydane piosenki, a wykonanie każdej z nich poprzedzone zostało krótką historią o genezie powstania.
Publiczność miała okazję przedpremierowo usłyszeć utwory, które znajdą się najpewniej na zapowiadanej przez artystkę kontynuacji historii przedstawionej na “CRUSH”. Już na początku koncertu, Ofelia zaprezentowała jeden z niewydanych utworów zatytułowany “Przez chłopców”, skupiając całą uwagę publiczności, by następnie przejść do dobrze znanego już fanom “ch*jowego filmu”, który otworzył drzwi do świata “CRUSH”.
Występ zdecydowanie zdominowały piosenki z wydanej pod koniec zeszłego roku EPki. Usłyszeliśmy między innymi utwór “JSD” (Jebać Starych Dziadów), w którego refrenie Ofelia mogła liczyć na wsparcie fanów i “TINDER” opowiadający o złych stronach aplikacji randkowych. Nie zabrakło “MOUNT” inspirowanego wakacjami na Teneryfie oraz “RIVER” wzbogaconego o rozbudowane gitarowe outro, które było jednym z moich ulubionych momentów koncertu. Do takich należało również wykonanie bardzo emocjonalnego utworu “Czas”, który w mojej opinii pod kątem lirycznym należy do najlepszych dokonań w całej dyskografii artystki. Jak skwitowała Ofelia, występuje on zawsze w parze z piosenką “NIGDY NIE ZAKOCHAM SIĘ”, której słowa zostały wyśpiewane przez słuchaczy chyba najgłośniej. Nie zabrakło też jednego z moich faworytów z “CRUSH”, którym są “ALERTY RCB” zagrane przez zespół w nieco odmienionej, grungowej wersji. Ofelia doszła do wniosku, że tak ciepłe przyjęcie i energia publiczności w Warszawie sprawiają, że wcale nie chce stąd “WYJECHAĆ”.
Zagranie tak dużej liczby jeszcze niewydanych piosenek uważam za dość odważny ruch ze strony artystki. Choć publiczność oddała się nowym utworom w pełni, to jej zaangażowanie wzrastało jednak podczas wykonywania znanych już piosenek. Spośród przedpremierowo zaprezentowanych utworów w pamięci najbardziej pozostały mi “Simsy”, “Materac” oraz “Pyszny” – utwór o jednym z siedmiu grzechów głównych. Nie ukrywam, że lekki niedosyt pozostawił we mnie brak utworów z pierwszego albumu oraz jedynie dwie kompozycje z drugiej płyty “8” – “Ariwederczi (Samanta)” w wersji znacznie różniącej się od studyjnego oryginału oraz zagrany na bis i uwielbiany przez fanów “Samuraj (Helena)”, również w innym, znanym mi z poprzednich koncertów, pozbawionym syntezatorów wydaniu.
Po zagraniu “Samuraja” Ofelia w ramach podziękowania za tłumne przybycie postanowiła dać nam coś jeszcze i zaśpiewać ponownie jeden z wybranych z setu. Po głosowaniu publiczności, które polegało na “zmierzeniu” natężenia hałasu owacji, padło na “NIGDY NIE ZAKOCHAM SIĘ”, które jak się okazuje jest bezkompromisowym faworytem wśród fanów.
Z każdym koncertem coraz bardziej doceniam nie tylko możliwości wokalne Ofelii, ale przede wszystkim imponującą mnogość pomysłów na nowe aranżacje utworów i różnorodność muzyczną widoczną na przestrzeni trzech dotychczasowych projektów – od melancholijnego i nostalgicznego debiutu przez elektronikę i inspirację disco na drugim albumie po żywe gitary i indie rockowe klimaty na ostatniej EPce, która jest trochę powrotem artystki do korzeni i bardziej organicznych dźwięków. Warszawski koncert obfitował w mocne gitarowe brzmienia, od których rzeczywiście można było się skaleczyć. Wszystkie rany miłosne zostały jednak czule opatrzone, a warszawska publiczność wyszła z klubu ukojona.