Bardzo często mówi się o stereotypie drugiej płyty, a sprawa jeszcze bardziej dotyka tych twórców, którzy odnieśli niemały sukces przy debiucie. Nie ulega wątpliwości, że właśnie taki sukces odniósł duet Kwiat Jabłoni – zebrali imponującą ilość wyróżnień, zgromadzili rzeszę fanów, a co najważniejsze zagrali wiele koncertów, w tym na największych scenach festiwalowych! Czy nowy album będzie w stanie powtórzyć to pasmo sukcesów? Tego nie wiem, choć mam nieodparte wrażenie, że wiele na to wskazuje. Zatem, przyjrzyjmy się dokładniej tej płycie.
Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że Kasia i Jacek Sienkiewiczowie wypracowali sobie bardzo charakterystyczny styl – bo w końcu niewiele twórców na stałe korzysta z brzmienia mandoliny, prawda? To niewątpliwie jedna z ich cech rozpoznawczych, ale nie jedyna. Odnoszę wrażenie, że wystarczy kilka dźwięków, by rozpoznać, że to ich utwór, co mówię oczywiście w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Chciałabym również zwrócić uwagę, że mimo tej rozpoznawalności wciąż szukają nowych rozwiązań, nadając swojej muzyce pewien rodzaj świeżości. Myślę, że tym razem objawiło się to m.in. zaproszeniem do współpracy Wojtka Urbańskiego, który zazwyczaj jest kojarzony z muzyką elektroniczną (np. za sprawą projektu Rysy).
Odnoszę wrażenie, że charakterystycznym elementem twórczości Kwiatu Jabłoni jest też melancholia w warstwie tekstowej, którą równoważą melodyjne, chwytliwe dźwięki. To nadaje pewnego rodzaju balans i jest ciekawym rozwiązaniem. Jeśli chodzi o samą warstwę tekstową to zazwyczaj ich utwory niosą za sobą przekazy budzące refleksje. Tak było m.in. w pierwszym singlu zapowiadającym płytę, czyli tytułowym „Mogło być nic”, które zwraca uwagę, by bardziej doceniać to, co mamy, bo przecież „chociaż wczoraj zaszło słońce, to nie musi jutro wstać”. Dlatego należy pamiętać, że “to zapiera dech, że jest coś a nie nic”. Po usłyszeniu tej piosenki, byłam już niemal pewna, że duet szykuje ciekawe nowości i prawdopodobnie powtórzy sukces poprzedniego albumu. Jednym z moich ulubionych, i również szczególnie refleksyjnych, utworów jest „Kometa”. Pamiętam, że jeszcze przed premierą płyty miałam okazję usłyszeć to na kilku koncertach i zawsze byłam tak samo zachwycona. Zawiera bardzo prosty, lecz poruszający przekaz, mówiący o tym, jak kruche i krótkie jest nasze życie, co doskonale oddaje fragment: „Trudno zrozumieć to, lecz takie życie już jest. Dziś jesteś, a jutro nie, to trochę dobrze i źle. Jak kometa na niebie miga nam świat, żyjemy tak mało lat i trochę Ciebie mi brak”.
Całość jest bardzo spójna, lecz jest jednak utwór, który różni się od pozostałych. Mam tutaj na myśli „Przezroczysty świat”, w którym pozwolili sobie na więcej elektroniki, co sprawia, że brzmi zupełnie inaczej – być może to efekt pośredniej inspiracji nową wersją utworu „Wzięli zamknęli mi klub”, która ukazała się kilka miesięcy temu. W każdym razie ten utwór jest pewnego rodzaju zaskoczeniem tej płyty, co bardzo mi się podoba. Dodatkowo, chciałabym zauważyć, że podobny zabieg wykorzystali przy debiutanckim albumie – ostatni utwór pt. „Turysta” również nieco różnił się od całości. Warto także przyjrzeć się przekazowi utworu „Przezroczysty świat”, ponieważ zawiera bardzo trafne komentarze dotyczące tej naszej, czasem dziwnej, rzeczywistości. Opowiada o tym, że staliśmy się nieczuli na to, co nas otacza. „Nic nas nie ziębi, nic nas nie patrzy”, bo obserwujemy świat przez przezroczysty ekran telefonu, który każdego dnia serwuje nam nadmiar wszelakich informacji.
Jest jeszcze jeden aspekt, na który warto zwrócić uwagę! Jak sami przyznają, przy tworzeniu tej płyty w pewnym sensie inspirowały ich poglądy związane z aspektami ekologicznymi. Objawia się to w niektórych tekstach, okładce, ale nie tylko. W zasadzie ostatnio nakłanianie do dbania o planetę stało się bardzo modne – wielu artystów głosi takie teorie, ale oni pokazali, że sami podążają tą drogą. Zrobili to, na przykład rezygnując z folii nabłyszczającej okładki płyt, a także zupełnie niepotrzebnej folii ochronnej. Dodatkowo patronem albumu jest instytucja GREENPEACE, a 1% dochodu ze sprzedaży zostanie przekazany na rzecz stowarzyszenia Otwarte Klatki.
W jednym z utworów z debiutanckiej płyty pada stwierdzenie “niemożliwe nam się dostało”, lecz jeśli chodzi o ich sukces to na pewno nie jest żaden szczęśliwy dar od losu, tylko efekt przygotowania dobrej muzyki, a “Mogło być nic” jest tego najlepszym potwierdzeniem. Myślę, że ten album w zasadzie jest płynnym przejściem z poprzedniego – styl zachowali ten sam, lecz w nieco odświeżonej wersji. Coś mi się wydaje, że tym razem również czeka ich wiele sukcesów!