NewsroomWywiady

Mikołaj Macioszczyk w rozmowie z WLKM.pl: “Kto nie ryzykuje, nie pije szampana”

Mikołaj Macioszczyk dwa tygodnie temu wydał nowy singiel pt. “Longer Days”, który został nagrany w formie live sesji. To coś zupełnie nowego w jego dotychczasowej dyskografii. Premierowa piosenka była dobrą okazją do powtórzenia wywiadu – poprzedni odbył się w 2020 roku, krótko po jego udziale w programie The Voice of Poland.

Fot. Magdalena Markowska

Poprzedni wywiad przeprowadziliśmy krótko po The Voice of Poland. Minęły prawie trzy lata. Na początek powiedz, co się u Ciebie zmieniło od tego czasu?

Wtedy miałem małe pojęcie o branży muzycznej, a dziś jest ono dużo bardziej wyraźne. Zaskoczyło (i nadal zaskakuje) mnie wiele rzeczy. Dowiedziałem się, w jakim kierunku chciałbym iść. Ugruntowałem swoją pozycję w muzyce jako indywidualna jednostka. Skonkretyzowałem to, co chcę tworzyć, chociaż widzę, że to wciąż ewaluuje.

I bardzo dobrym dowodem na to jest niedawno wydana piosenka “Longer Days”. Wyróżnia się na tle Twojej dotychczasowej twórczości.

Na pewno odbiega od mojego dotychczasowego materiału. I właściwie nikt się nie spodziewał takiej piosenki – nawet ja (śmiech). Cieszę się, że wszystkie osoby, które zaprosiłem do współpracy wyraziły chęć udziału. To było naprawdę miłe, że po takim czasie chcieli się zaangażować.

Skoro już poruszyłeś ten temat to chciałabym zapytać o kwartet smyczkowy, który zaprosiłeś do współpracy. Jak wpadłeś na ten pomysł? Miałeś już to w głowie podczas tworzenia piosenki?

Nie pamiętam dokładnie, w jakim momencie, ale pamiętam, że pojawił mi się pomysł, że chciałbym w tym numerze wybrzmieć z kwartetem smyczkowym – a nawet w dwóch numerach, co okaże się być może niebawem (śmiech). Cieszę się, że lokalny, bydgoski kwartet Virtuoso zgodził się wziąć udział. Powiedziałem lokalny, ale myślę, że ich umiejętności są totalnie na poziomie światowym. Trzeba szczerze przyznać, że dzięki nim ta piosenka zyskuje zupełnie inne brzmienie, a poziom emocjonalności i wzruszenia jest zdecydowanie wyższy. Są genialni i w połączeniu z moim skromnym wokalnym udziałem tworzą coś, co pozwala płynąć tej piosence dużo bardziej niż się tego spodziewałem.

Wiem, że ten projekt traktowałeś jako spełnienie swojego małego marzenia. Mam na myśli nakręcenie teledysku techniką mastershot. Opowiedz coś więcej na ten temat – dlaczego tak to sobie wymarzyłeś?

Wydaje mi się, że mastershot jest sprawdzianem dla artysty, który podkreśla jego wartość. To jest od początku do końca zaśpiewany numer jednym ciągiem. Oglądając teledyski, bardzo mi się podobała dynamika np. “Początku” Męskiego Grania – zupełnie inaczej się tego słucha, patrząc na klip, w którym kamera idzie za artystą. Zauważyłem, że to buduje tę piosenkę. Nie ukrywam, że ten utwór był dla mnie trudny zarówno pod kątem emocjonalnym, jak i muzycznym. Wymagało to ode mnie przygotowania, dlatego cieszę się, że odbiór jest pozytywny, co widać po komentarzach i wiadomościach od fanów. 

To była Twoja pierwsza live sesja. Jest coś, co Cię zaskoczyło albo było dla Ciebie wyzwaniem?

Po nagraniu trzeba było posprzątać te kukurydze, to było wyzwanie. Musiałem kilka razy wchodzić i schodzić po schodach, to było męczące (śmiech). Tak naprawdę największym wyzwaniem było przygotowanie i logistyka tego przedsięwzięcia – mimo, że w porównaniu do Męskiego Grania to jest nic (śmiech). Zaplanowanie spotkań, próby, nagranie w studio (do wersji opublikowanej na streamingach), znalezienie lokalizacji, przygotowanie dekoracji, stroje, transport, wyniesienie mebli z mieszkania – jest mnóstwo takich rzeczy, o których ludzie nie wiedzą, patrząc tylko na efekt końcowy. Tutaj ukłony dla ludzi, którzy spięli to do kupy i stanęli na wysokości zadania, bo dzięki nim mogłem to wszystko realizować. 

Dobrze, że masz osoby, które nad tym czuwały (śmiech). To też jest Twoja pierwsza anglojęzyczna piosenka. Wiem, że masz ich kilka, ale ta jako pierwsza została wydana. To trochę wbrew obecnym trendom. Dlaczego zdecydowałeś się na taki krok?

I don’t understand (śmiech). Mogę tylko powiedzieć, że nie jest to ostatnia piosenka po angielsku. Na pewno kiedyś przygotuję coś więcej dla osób, które nie rozumieją naszego ojczystego języka. Plany są – mam nadzieję, że starczy czasu i funduszy, żeby to zrealizować. Póki co, cieszę się z tej premiery. Pewnie trochę ryzykowałem, wypuszczając piosenkę po angielsku i to jeszcze w formie live sesji. Pomyślałem sobie: “kto nie ryzykuje, nie pije szampana”, choć nie przepadam za szampanem (śmiech). Po prostu nie miałem wielkich oczekiwań względem tej piosenki. 

W poprzednim wywiadzie powiedziałeś mi, że nie ma gatunku muzycznego, którego zaśpiewania byś się nie podjął. Ta piosenka jest pewnym dowodem na potwierdzenie tego. Czy jest jakiś gatunek, z którym chciałbyś się zmierzyć albo odwrotnie – na pewno byś nie chciał?

Na pewno chciałbym spróbować jazz. Chciałbym też kiedyś spróbować coś eksperymentalnego, totalnie odklejonego. Uznajmy, że to jest exclusive wywiad (śmiech), dlatego zdradzę, że w przyszłym roku znów planuję zaskoczyć czymś zupełnie innym.

Zauważyłam pewną ciągłość w Twoich piosenkach. W “7,5” śpiewasz o tym, że Twoje dni się nieustannie wydłużają, a kolejny utwór nosi tytuł “Longer Days”. Wiem, że przekaz jest zupełnie inny, ale jestem ciekawa, czy ten wątek zakłamywania czasoprzestrzeni pojawia się celowo?

To nie było planowane! “7,5” opowiada o moim lenistwie i prokrastynacji – i wiem, że jest to też problem wielu młodych ludzi. W “Longer Days” z kolei mówię o rozterkach osobistych. Zaskoczyłaś mnie tym pytaniem, ale to ciekawe spostrzeżenie i może mógłbym to pociągnąć dalej w kolejnych piosenkach (śmiech).

Co jest dla Ciebie najważniejsze w tworzeniu muzyki?

Najważniejsze w muzyce jest uchwycenie momentu, pojawienie się iskry, zalążka numeru. Czasami zdarza się tak, że pewne utwory leżą i nie są dokończone. Trudno mi powiedzieć, od czego to zależy. Bardzo często piszę o swoim doświadczeniu, ale pewnie jestem trochę fatalistycznym podmiotem lirycznym albo narratorem. Tak było np. w przypadku “Longer Days”, ale też “Fali”. Nie będę ukrywał, że ważne jest doświadczenie i emocje, ale najważniejszy jest po prostu moment. Poczuję coś i siadam do tworzenia – to jest trudne do opisania. Dosłownie dzisiaj, jadąc tutaj, myślałem sobie, że tak naprawdę to, co robię właściwie nie ma większego znaczenia – ci ludzie jadący w innych samochodach robią coś naprawdę, zarabiają prawdziwe pieniądze, a ja tylko piszę piosenki. Czasem zastanawiam się, co mi daje ta muzyka, ale kiedy piszę piosenkę, czuję, że powstaje coś wyjątkowego – coś, czego inni nie mogą zrobić. Dlatego wydaje mi się, że w tworzeniu muzyki ważna jest też radość.

Myślisz, że byłbyś w stanie nagle postanowić sobie, że napiszesz dziś piosenkę i to zrobić czy wolisz czekać na ten szczególny moment? 

Nie lubię czekać na ten moment, bo on czasem długo nie nadchodzi. Teraz mam przerwę w pisaniu, bo się skupiam na premierach. Może kiedyś też będę tak jak Ed Sheeran i będę pracował w studio od 9:00 do 17:00. Mam nadzieję, że kiedyś będę na takim poziomie, że artyści będą do mnie przychodzili, mówiąc: “słuchaj, napiszmy razem piosenkę”, a ja będę to traktował jako pracę. Słyszałem też, jak Ed mówił: “codziennie pisz piosenki i zobaczysz, jak progresujesz”. To tak samo jak ze sportem i chodzeniem na siłownię – jak codziennie coś robisz to idziesz małymi kroczkami do przodu. 

Jakie jest Twoje największe muzyczne marzenie? 

Zagrać swój autorski koncert na stadionie! Nie będę ukrywał, że to jest moje największe marzenie (śmiech). W przeciągu ostatnich kilku miesięcy odkryłem też, że chciałbym, żeby moja twórczość potrafiła komuś pomóc i zmienić czyjeś życie. Chciałbym robić charytatywne rzeczy i mieć realny wpływ na pomoc ludziom. Kiedyś zagrałem koncert na onkologii dziecięcej z Kamilem Bednarkiem i innymi uczestnikami The Voice i widziałem, że te dzieciaki się rzeczywiście cieszyły. Chciałbym tak pomagać, ale na jeszcze większą skalę.

Zmierzając już do końca, skupmy się na temacie legalnego kupowania muzyki. Jesteś jedynym artystą, który powiedział mi, że nawet jeśli ktoś ściągnął sobie Twoją piosenkę to wcale Ci to nie przeszkadza. Jestem ciekawa, czy to się zmieniło wraz z częstszym wydawaniem autorskiej muzyki. 

Dopóki nie wydam płyty, pewnie tak będę myślał (śmiech). Wydaje mi się, że nie można patrzeć tak wąsko. Jeśli stajesz się rozpoznawalny i grasz coraz większe koncerty to niech sobie słuchają tych piosenek tak, jak chcą. Oczywiście nie popieram piractwa. Streamingi są właściwie darmowe, a za wersję premium płaci się niewielkie pieniądze, a w ramach tych groszowych spraw jest dostęp do prawie całej dyskografii świata. Dziś już się chyba nawet nie opłaca ściągać muzyki – i nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze to robi. W każdym razie… słuchajcie muzy, wspierajcie lokalnych artystów, bo dobro wraca! 


Przeczytaj nasz poprzedni wywiad z Mikołajem:

Mikołaj Macioszczyk w rozmowie z WLKM.pl: “Teraz wiem, czego chcę”