NewsroomRecenzje

„Mam szczęście”– ale czy to znaczy, że jest się szczęśliwym? Recenzja albumu Dawida Tyszkowskiego

Od premiery debiutanckiego albumu Dawida Tyszkowskiego nie minęło wiele czasu. Mój kot zaginął i już raczej nie wróci spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem, a mimo intensywnego koncertowania artysta znalazł przestrzeń na stworzenie kolejnej płyty. Mam szczęście powstało we współpracy z Kamilem Paterem i Kubą Staruszkiewiczem, a proces twórczy odbył się w malowniczym, leśnym zaciszu.

Pierwsze przesłuchanie tego albumu zaskakuje. Choć dotąd muzyka Dawida Tyszkowskiego kojarzyła mi się ze smutkiem, tym razem melancholia przybiera inną formę. Surowe brzmienie, oszczędność środków i niezwykle osobiste teksty sprawiają, że Mam szczęście to płyta wymagająca, ale warta każdego odsłuchu. Momentami miałam wrażenie, jakbym podsłuchiwała czyjeś najskrytsze myśli – tak intymne są emocje zawarte w tych utworach. I właśnie za tę autentyczność najbardziej podziwiam Dawida. Tytuł może sugerować pogodny przekaz, ale czy „mieć szczęście” oznacza bycie szczęśliwym? Niekoniecznie. Można dostrzegać piękno i dobro wokół siebie, a jednocześnie czuć pustkę. Właśnie tak odczytuję emocje, które artysta zawarł na tym albumie.

Utwór Proste emocje, otwierający album, brzmi jak wersja demo, momentami sprawiając wrażenie nagrania dyktafonowego. Ten zabieg doskonale skraca dystans między artystą a słuchaczem, tworząc wrażenie bliskości i autentyczności. W połączeniu z intymnym tekstem Tyszkowski kreuje przejmujący wstęp, który subtelnie wprowadza w klimat całej płyty. Podobnie intensywne emocje towarzyszą mi przy Nadmorskich drzewach. To najbardziej rozbudowany muzycznie utwór na albumie, a zarazem najdłuższy – trwa niemal sześć minut. Choć bardzo go cenię, muszę przyznać, że wywołuje we mnie spore napięcie. Tekst jest poruszający i pełen ciężaru, jednak to właśnie muzyka w tej kompozycji budzi we mnie najsilniejsze emocje.

Podobnie silne emocje pojawiają się w Ktoś – utworze, który zaczyna się tajemniczo, niemal powściągliwie, by po chwili uderzyć mocnym wejściem wokalu Dawida. Jego głos niesie w sobie irytację, może nawet gniew, który jeszcze mocniej podkreśla wydźwięk tekstu. Można go interpretować na wiele sposobów, ale jedno jest pewne – to utwór pełen złości na bezsilność. Po tym intensywnym uderzeniu następuje pewne ukojenie w spokojniejszej melodii Wieloryby. Choć nadal jest to utwór bardzo smutny, jego ton zmienia się – teraz smutek staje się bardziej wyciszony, a nie pełen gniewu. Myślę, że ta lżejsza forma była potrzebna, by dać chwilę wytchnienia w tej emocjonalnej intensywności albumu. Wstyd zaczyna się delikatnie i spokojnie, stopniowo budując narastającą intensywność, aż w końcu eksploduje gwałtownym krzykiem. Dawid Tyszkowski mistrzowsko oddaje metaforę wstydu – uczucia, które cicho narasta w człowieku, prowadząc do nieprzewidywalnych zachowań. Utwór zamyka dynamiczny finał, w którym energiczne instrumenty podkreślają pełnię emocji.

Na palcach – jeden z najmocniejszych utworów na albumie buduje atmosferę napięcia i niepokoju, jakbyśmy byli świadkami czegoś, o czym na co dzień się nie mówi. Słowa o „szklanym wrzasku bitych szyb” i „cichym chodzie na palcach” przywołują obraz kogoś, kto próbuje uniknąć konfrontacji, kto żyje w ciągłym napięciu. Czy to historia o przemocy? Możliwe, ale równie dobrze może być metaforą destrukcyjnej relacji lub wewnętrznej walki. To, co zostaje po wysłuchaniu, to uczucie bezsilności, potęgowane przez muzykę, która podkreśla emocjonalny ciężar utworu. Chciałbym z tobą stworzyć dom to mój ulubiony singiel promujący to wydawnictwo. Utwór opowiada o poddaniu się, splecionym z rozpaczliwym uczuciem, które zdaje się nie mieć końca. Pamiętam, jak pierwszy raz go usłyszałam – wzruszył mnie ponad wszelkie oczekiwania. Jego intensywność i rozrywający charakter sprawiają, że trudno znaleźć słowa, które oddałyby całą głębię emocji tego przejmującego utworu. Słowa Chciałbym z tobą stworzyć dom/Ale nie ma mnie nie jestem stąd” uderzyły we mnie szczególnie dobitnie. Podobnie mocne odczucia wywołała we mnie Ćma, wydaje mi się, że te dwa utwory są ze sobą głęboko połączone. Warto też wspomnieć o teledysku do Ćmy, który uważam za najlepszy wideoklip do piosenki Tyszkowskiego. Jego biało-czarna, klimatyczna estetyka doskonale współgra z atmosferą utworu, dopełniając przekaz i wzmacniając emocje, które płyną z samej muzyki.

Słuchając utworu tytułowego — Mam szczęście, który zamyka album, od razu przypomniał mi się fragment z poprzedniej płyty – konkretnie z utworu Smutne dziecko: „Dzieci bywają smutne, kiedy ciche ich rodziny/Tylko do zdjęcia daj uśmiech, a całą resztę przemilczymy.” Artysta zdaje się wyznawać, że już zrozumiał swoje dzieciństwo, widzi wpływ, jaki miało na jego życie, i potrafi otwarcie o nim rozmawiać. Jest świadomy czynników, które go ukształtowały, a jednocześnie podkreśla, że „powstał całkiem inny człowiek” . Takie refleksje, wyrażone w tak młodym wieku, są zdecydowanie bezcenne i stanowią niezwykle dojrzałe zakończenie albumu.

Przy tym albumie nie ma owijania w bawełnę – jest podany w prostej, minimalistycznej formie, która zmusza do pełnej uwagi. Słuchając go, nasze skupienie koncentruje się niemal wyłącznie na tekście, na przekazie. W tych utworach trudno doszukać się optymizmu, a tym bardziej nadziei. To zdecydowanie album z trudnym ładunkiem emocjonalnym, który wymagał ogromnej odwagi, by wypuścić go w świat i podzielić się tak intymnymi emocjami. Na pewno nie jest to płyta do słuchania „przy okazji”. To album, który całkowicie pochłania uwagę i przyciąga swoją intensywnością. Wiedziałam, że będzie smutny, ale nie spodziewałam się, że aż tak mocno mnie poruszy. Ten album jest bardzo dobry, ale ciężko mi się z niego cieszyć, zdając sobie sprawę, ile trudnych emocji kryje się w artyście. Skoro napisał tak smutne opowieści, trudno nie poczuć współczucia i zrozumienia dla tego, co musiał przejść, by móc je wyrazić.