IGNACY zaprasza na muzyczną podróż do “Central Parku”. Niewątpliwie nie raz słyszeliście w radiu jeden z singli zapowiadających album, czyli “Czekam na znak”. Sukces tej piosenki też był znakiem wskazującym na to, że szykuje się obiecujący debiut. Zatem, zachęcam do rzucenia okiem na kilka słów o tej płycie.
Fot. Materiały prasowe
“Central Park” jest zbiorem piosenek opowiadających o różnych emocjach, które autor przeżywał w czasie ostatnich pięciu lat. Można znaleźć tutaj wachlarz emocji: odrobinę melancholii, niepewności, ale także radości. Wszystko to podane jest w towarzystwie melodyjnych, wpadających w ucho dźwięków.
IGNACY swoje pierwsze poważne kroki w karierze muzycznej stawiał w programie The Voice of Poland. Pamiętam to doskonale, ponieważ uważnie śledziłam 11. edycję. Kilka lat później jego kariera nabrała wręcz błyskawicznego tempa – pojawiał się na radiowych listach przebojów, występował jako support na jubileuszowej trasie zespołu LemON, otrzymał nominację do Fryderyka za utwór “Czekam na znak”. Teraz wydał debiutancki album, co prawdopodobnie jest najbardziej przełomowym momentem na muzycznej drodze każdego artysty. W jednym z utworów śpiewa: “niepewność, strach. Nieważne to, co dalej. Chcę spróbować, czym jest pewność”. I myślę, że ten album był zdecydowanym krokiem w pewność.
Najbardziej trafił do mnie utwór o przewrotnym tytule “Frankenstein”. Sugerując się tylko tym hasłem, można pomyśleć, że czeka nas coś ciężkiego albo przynajmniej melancholijnego. Tymczasem to bardzo ciepła, melodyjna piosenka mająca niezwykle urokliwy klimat. I prawdę mówiąc, jestem zaskoczona, że nie została singlem zapowiadającym album. To zdecydowanie mój ulubiony moment tej płyty.
Należy również zwrócić uwagę na duety – to nieczęsto się zdarza w przypadku debiutów. W “Central Parku można usłyszeć Zalię i Paulinę Przybysz. Atutem jest to, że obie piosenki w pewien sposób oddają muzyczny charakter artystek, co w szczególności odczuwam w duecie z Pauliną Przybysz. To bardzo urocza piosenka, a delikatne, aksamitne brzmienie przynosi mi na myśl “Nie chcę psa” Paticka The Pana.
Liczyłam jednak na więcej nowości. Album składa się z 11 utworów, z czego jeden jest krótszym instrumentalnym przerywnikiem, a przed premierą ukazało się sześć, czyli ponad połowa. Oczywiście zauważam, że obecnie wielu artystów wybiera tę drogę i jak najbardziej rozumiem, że na debiutanckim albumie warto zawrzeć dotychczasowe single – dlatego nie mogę do końca określić tego zastrzeżeniem, a raczej obserwacją trendów panujących na rynku muzycznym.
IGNACY w wywiadzie zdradził, że tytułowy “Central Park” jest dla niego definicją azylu, w którym może odciąć się od otaczającego zgiełku miasta. I rzeczywiście ten album można określić w ten sposób. Ma bardzo przyjemne, wpadające w ucho, brzmienie. Po sukcesie singla “Czekam na znak” poprzeczka została postawiona wysoko, co oznacza, że oczekiwania także były wysokie. Wydaje mi się, że (zgodnie z jednym z tytułów) mógł pozostać pewien “niedosyt”, choć to również może być zaletą.
Przeczytaj nasz wywiad:
IGNACY w rozmowie z WLKM: “Czekam na znak”