“Dominika Daniela” album przypadku czy przeznaczenia? – recenzja debiutu Dominiki Płonki
Czy zastanawialiście się czasami co by było gdyby? Pewnie nie raz, nie dwa też chcielibyście zmienić przyszłość. Efekt motyla i myślenie o nim potrafi być przytłaczające (wcale nie grałam niedawno w Life Is Strange, wcale). Przy debiucie Dominiki Płonki też można pokusić się o stwierdzenie o… co by było gdyby? Gdyby jej brat nie poprosił jej o udzielenie wokalu? Jak czytamy w opisie jej Spotify “zaczęłam robić muzykę z moim bratem bo on zaczął produkować i nie miał nikogo na wokal a ja byłam drzwi obok i tak jakoś wyszło”. No właśnie, to co wyszło z tego zaiste ciekawego przypadku?
Album zawierający 12 utworów, daje nam nieco ponad 30 minut słuchania. Muszę przyznać na początku, że nieco zaczyna irytować mnie ta tendencja spadkowa co do ilości czy długości utworów na nowo pojawiających sie albumach. Oczywiście, nie jest to tylko odosobniony przypadek Dominiki, po prostu głośno zastanawiam się skąd ten nowy trend i dlaczego? Dlaczego przyzwyczajamy słuchaczy do coraz to szybszego przesłuchiwania i gonienia? Trochę tęskno mi za albumami, które faktycznie zasługiwały na miano “długogrających” czy “pełnowymiarowych” a nie szybciochów co obskoczysz je w 30 minut niczym dawniej zwykłą EP-kę. Czy tylko mi się ten dziwny trend nie podoba? A może najzwyczajniej w świecie czegoś tu nie rozumiem, bywa i tak.
Wracając jednak do sedna – Dominika Płonka wydaje debiutancki album, prawie self-titled. Wydawnictwo promują utwory takie jak nie mam czasu na sb, PRZYJEDŹ – wraz z Dziarmą, jak to jest? POP i własnym. To co przyciąga odbiorców, to zaskakujące wstawki rap, delikatne beaty low-fi oraz w typie chill oraz szczerość tekstów. Płyta jest swoistą muzyczną opowieścią o poszukiwaniu siebie, mierzeniu się z emocjami i próbach odnalezienia harmonii w świecie chaosu. Spokojnie, nie jest to kolejny album w typie teen drama. Każdy utwór wydaje się być dokładny przemyślany – zarówno pod względem muzycznym, jak i lirycznym. Teksty, choć osobiste, są na tyle uniwersalne, że słuchacze mogą w nich znaleźć własne historie i emocje.
Dominika eksperymentuje z gatunkami muzycznymi, co sprawia, że Dominika Daniela to album choć krótki, to zaskakujący. Bardzo dużo dzieje się w ciągu tych 30 minut, które są nam dane na wspólne przebywanie. Najciekawsze pozycje dla mnie to nie mam czasu na sb, PRZYJEDŹ, house od DOMI i puzel. Produkcja albumu, za którą odpowiedzialny jest jej brat Dawid, stoi na bardzo wysokim poziomie – aranżacje są bogate, ale jednocześnie nie przytłaczają. Poza Dziarmą, możemy spotkać tu też Kachę z Coals, w numerze otwierającym album księżniczka type beat. Dobór współprac uważam za udane, bo obywa utwory świetnie dopełniają się z wokalami koleżanek z branży. Nic nie jest tu na siłę wciśnięte, płynnie przechodzi i współpracuje.
Czy album jest czymś odkrywczym i mocno przyciągającym? Ciężko powiedzieć, bo tak naprawdę większość piosenek skleja się w jedną, płynną całość. Na pewno jest on albumem przyjemnym i wolno płynącym, przy którym możecie się zrelaksować. Są też oczywiście chwile, przy których można potupać nóżką oraz momenty ciekawe tekstowo i intrygujące opowieści. Wszystko to ubrane w ciekawy płaszczyk pamiętnika z tworzenia i z życia. Niestety, nie do końca jest to na tyle przyciągające, żeby zapamiętać na dłużej. Dla mnie to DOBRY album, który ma zalążek wstępu do ciekawych projektów na przyszłość, ale liczyłam na coś ciut więcej, więcej zaskoczenia niż już wcześniej znałam. Myślę, że niektóre piosenki są po prostu zbyt krótkie, aby nacieszyć się opowieścią tam przedstawioną. Przez to o czym wspomniałam na wstępie – trendzie na szybkie i krótkie albumy – nie mamy okazji nacieszyć się i zagłębić w życie artysty, bo płyta zaraz się kończy. Będę nadal obserwować i kibicować artystce, bo wokal Dominiki zaiste jest przyjemny – jednak całokształt projektu Dominika Daniela, nie do końca trafił w mój gust. Czekam na kolejne, bo potencjał jak najbardziej jest!