Fot. Karolina Saniewska
Zespół Bluszcz zapowiada nowy album singlem Kumpel, upewniając się, że na pewno o siebie dbamy i mówimy sobie same dobre rzeczy. Z tej okazji wymieniliśmy kilka dobrych słów.
Jestem bardzo podekscytowana na wieść o nadchodzącym albumie. Czego możemy się po nim spodziewać?
Jarek: To bardzo miło. Z pewnością fajnych piosenek. W pewien sposób kontynuujemy idee naszego poprzedniego albumu, bo przeważają tu raczej proste formy, ale chcieliśmy, żeby to było coś innego. Zdecydowanie jest to krok do przodu w stosunku do Kresza. Premierę przewidujemy na wczesną jesień. Mamy nadzieję niedługo ogłosić konkretną datę.
Kresz nazwaliście kiedyś albumem DIY. Dlaczego? Czy nowy album też taki jest?
Romek: Zastanawiam się, dlaczego tylko Kresz jest tak określony. Jeśli mielibyśmy być konsekwentni to każdy z naszych albumów powinien mieć adnotację Do It Yourself. Wszystkie powstały w taki sam sposób.
Jarek: Muzykę zawsze tworzymy sami, od dłuższego czasu również sami jesteśmy wydawcą naszych albumów, natomiast kwestie wizualne powstają we współpracy z naszymi bliskimi przyjaciółmi, którym ufamy i którzy myślą podobnie o świecie. Nie oddajemy nikomu przypadkowemu prac związanych z naszym zespołem. Wszystko staramy się robić oddolnie. Całe przedsięwzięcie Bluszcz jest DIY.
Jak współpracujecie jako bracia? Granie w zespole wpływa na waszą relację?
Jarek: Jedno wpływa na drugie. Mamy więź braterską i zawsze ją mieliśmy, ale odkąd gramy w zespole to jest ona bardziej zażyła. Oprócz wspólnego tematu braterstwa mamy wspólny zespół i staramy się to jakoś łączyć. Chyba nam to wychodzi, choć czasami potrafimy się kłócić i mówić sobie bardzo bezpośrednie rzeczy. Taka zażyłość pozwala ci na więcej, a ja na nikogo się tak nie wkurzam jak na Romka.
Romek: Jesteśmy braćmi, więc nie ma znaczenia, jak bardzo się pokłócimy. Bardzo szybko orientujemy się, że to najzwyczajniej nie ma sensu.
Jarek: Nie moglibyśmy tego zrobić mamie.
Romek: Poza tym ja nie umiem śpiewać.
Na przestrzeni ostatniego roku wydaliście single, w których obraliście nowy kierunek artystyczny. Szczególnie widać to w tekstach, które z dużą ironią traktują o ważnych tematach.
Jarek: To prawda. Moim zdaniem ironia bardziej działa. Jest bardziej wyrazista i porusza konkretny temat z jednoczesnym, jak to lubi określać Romek — mrugnięciem oka do słuchacza.
Jak zatem, na dzień dzisiejszy, brzmiałby idealny utwór zespołu Bluszcz?
Jarek: Na pewno musiałby mieć dobry tekst i dobrze wyprodukowany bit. Romek zawsze śmieje się z tego, że to bez znaczenia co gra na gitarze, bo na koniec dnia zostaje tylko perkusja i wokal.
Romek: Dobrze jak numer jest taneczny. Czuję, że na koncertach ludzie lubią tańczyć i ja sam też to lubię.
Jarek: Romek jest też tą osobą w zespole, która dogląda, by coś nie było przesadnie smutne. Czasami, gdy wysyłam mu jakiś numer, to w odpowiedzi dostaję: „Stary, to mi psuje dzień”.
Na co dzień słuchacie własnych utworów?
Jarek: Sam z siebie ich nie włączam, ale zdarza się, że algorytm Spotify podrzuca mi któryś z naszych tracków. Wtedy lubię z ciekawości posłuchać i przekonać się jak to brzmi dzisiaj, czy to jest nadal fajne, czy usłyszę w tym coś nowego. Każdego dnia trochę inaczej słuchasz numeru.
Muzycznie żyjemy w czasach algorytmów, wykresów słuchalności i liczników odtworzeń. Czy one was w ogóle obchodzą?
Jarek: I tak i nie. Próbujemy się w to nie wkręcać, ale mamy świadomość, że jest to ważne. Jeśli dany track ma więcej wyświetleń, to więcej osób przyjdzie na koncert, a co za tym idzie, będzie lepsza energia. Jesteśmy dalecy od powiedzenia, że nas to nie obchodzi, ale mamy z tym luz.
Jak opisalibyście wasz proces twórczy?
Jarek: Większość rzeczy powstaje u mnie w domu. Zazwyczaj rozpoczynam jakiś pomysł, czasem nawet finalizuje go sam na chacie i potem wysyłam to Romkowi, a on decyduje co dalej. Czasami przychodzi do mnie i nagrywamy wspólnie, innym razem zostawiamy pierwsze demo bez zmian i potem je rozwijamy. Tak naprawdę nie ma zasady. Na nowej płycie po raz pierwszy doszło do odwrócenia tych ról i to Romek dał początek jednemu z utworów.
Romek: Wysłałem wtedy zapętlony refren, a Jarek połączył go ze swoimi, gotowymi zwrotkami. Ciekawe jest to, jak bardzo nasze myśli potrafią być podobne i łączyć się w jedną, spójną całość. Mieliśmy tak choćby przy opracowywaniu koncepcji nowego teledysku, gdy nasze pomysły były w podobnej tonacji, kolorystyce, a nawet klimacie.
Jarek: To wynika z wyczucia. Podobają nam się podobne rzeczy i dobrze znamy swoje gusta. Bardzo często wiem, co Romek będzie o czymś myślał jeszcze zanim mu tu wyślę.
To przekłada się też na to, że słuchacie podobnej muzyki?
Romek: Kiedyś było tak, że codziennie przesyłaliśmy sobie jakieś utwory, które nam się podobają i dyskutowaliśmy. Teraz robimy to znacznie rzadziej.
Jarek: Nasze gusta muzyczne są jak memy z nachodzącymi na siebie kołami. One w dużej mierze się ze sobą łączą, ale pozostaje taka mała przestrzeń indywidualna dla każdego z nas.
Na pewnym etapie twórczości odeszliście od anglojęzycznych tekstów? To z jakiegoś konkretnego powodu?
Jarek: Nigdy nie było planu na to, żebyśmy śpiewali po angielsku. Album Junior był pod tym względem wypadkiem przy pracy. Najpierw powstały teksty po angielsku, a potem stwierdziliśmy, że nie będziemy już tego na siłę zmieniać. Po wydaniu Juniora postanowiliśmy sobie jednak, że następne rzeczy będą po polsku, bo takie było pierwotne założenie. Bardziej czujemy śpiewanie po polsku.
Po pierwszym przesłuchaniu utworu Kurorty odczułam mocne nawiązanie do Pocztówki z WWA Taco Hemingwaya. Czy to skojarzenie jest zasadne? Jakimi polskimi twórcami się inspirujecie?
Jarek: To jest chyba dobry trop. Ja bardzo szanuję twórczość Taco i lubię ten album, ale Kurorty przez swój instrumentalny charakter nawiązują też do naszej pierwszej płyty. Zdecydowaliśmy się na taki lekki snippet, który będzie nakreślał atmosferę utworu, bez potrzeby dodawania tam wokalu. Co do inspiracji to myślę, że jest dużo polskich zespołów, które robią dobrą robotę.
Romek: Ja bardzo lubię zespół Van Cyklop, polecam.
Jarek: Kwiaty, Better Person, Hania Rani, Eabs, Oxford Drama, czy chociażby Kamp!, którzy wydali nasz debiutancki album, jest tego wiele. Przy okazji polecamy obczaić również składy naszego labelu Seszele Records, który prowadzimy z naszymi przyjaciółmi z Niemoc.
Jest ktoś, z kim koniecznie chcielibyście współpracować artystycznie?
Jarek: Mam wrażenie, że teraz absolutnie każdy robi featy. Zrobił się z tego must i nie mam zawsze pewności, jakie intencje za tym stoją. Kiedyś planowaliśmy współprace artystyczne, ale potem doszliśmy do wniosku, że jest tego przesyt i nie czujemy się pewnie w takiej formule.
Jakie macie plany na najbliższy czas?
Jarek: Niespecjalnie jest jakiś plan. Nie ma pliku PDF rozpisanego na następne miesiące. My działamy bardzo DIY i nie mamy pojęcia, co się wydarzy. Chcemy robić numery dalej i jarać się tym, że mamy zespół.
Romek: Ponadto planujemy zrobić jeszcze dwa teledyski, wydać płytę i z pewnością zagrać jesienną trasę.
Jaki jest wasz ulubiony nośnik muzyczny?
Jarek: Ja mam trochę swoich ulubionych winyli, ale nie jestem typem zbieracza. Na co dzień głównie słucham ze streamów, bo stawiam na dostępność i łatwość odbioru. Jednak mam świadomość, że ta forma odbiera wyjątkowości całemu doświadczeniu. W pewien sposób narzędzie definiuje twoją relację z muzyką.
Romek: Nie jesteśmy też audiofilami i nie dbamy o takie szczegóły jak pozłacane końcówki. Najważniejszy jest klimat i same odczucia. Jeżeli masz płytę winylową, to jest większa szansa, że się z nią zakumplujesz, więcej razy jej przesłuchasz, weźmiesz do rąk. Na streamach nie zbuduje się takiej relacji i wspomnień.
Jak my, jako słuchacze, możemy wspierać waszą twórczość?
Romek: Wpadajcie na koncerty!
Jarek: Nie wiem, na pewno można przychodzić na koncerty, kupować płyty, czy polecać muzykę znajomym.