
Fot. Materiały prasowe
W ostatnich tygodniach ukazał się debiutancki album łódzkiego zespołu Heima. Z ich twórczości płynie spokój, ciepło i wrażliwość. Nic dziwnego, takie było założenie – w końcu zarówno tłumaczenie nazwy zespołu, jak i tytuł płyty odnoszą się do domowej atmosfery. W ramach wywiadu porozmawialiśmy z liderką zespołu – Olgą Stolarek – pytając o wiele aspektów pracy and płytą, początki działalności zespołu, ale także o marzenia i plany na dalszą twórczość.
Minął ponad tydzień od premiery Waszej debiutanckiej płyty. Jakie emocje towarzyszyły Wam podczas premiery, ale i teraz po upływie czasu.
Olga Stolarek: Mam wrażenie, że w dniu premiery jeszcze nie poczuliśmy nic, bo to działo się nagle. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, bo to jednak nasza pierwsza płyta i totalna nowość dla nas. Nie wiedzieliśmy, czego można się spodziewać. Teraz, jak zaczęliśmy odwiedzać Empiki i widzimy płytę na półkach to uwierzyliśmy, że to się wydarzyło. To jest bardzo dziwne, ale oczywiście satysfakcjonujące uczucie – po prostu „wow” nasza płyta leży na półce obok płyt naszych ulubionych artystów.
Zauważyłam też, że gracie całkiem sporo koncertów, a w zasadzie to dopiero chwila po wydaniu płyty. Myślę, że to jest dość imponujące, jak na początek kariery i obecnie dość trudne warunki pandemiczne.
Od samego początku istnienia zespołu koncertujemy głównie z materiałem, który jest na płycie. Teraz można znaleźć w Internecie około dziesięciu zaplanowanych wydarzeń, choć w zasadzie udało nam się zaplanować jeszcze troszkę więcej. To naprawdę bardzo fajne, zwłaszcza że teraz dosyć ciężko organizuje się koncerty, bo nadal niektóre miejsca nie są chętne, żeby ryzykować i robić wydarzenia w przód albo też nie mają budżetów.
Wiem, że artyści często nie lubią tego rodzaju pytań, ale byłam ciekawa genezy nazwy zespołu. Szukając tego, przeczytałam, że nie tylko chodzi o samo tłumaczenie (oznaczające domową ciepłą atmosferę), ale też o pewną inspirację zespołem Sigur Rós. I myślę, że to tworzy spójną całość. Chciałabyś nieco rozszerzyć tę historię?
Na początku nazywaliśmy się zupełnie inaczej. Słowo nic nie znaczyło, a wszyscy uznawali, że brzmi jak zespół metalowy, więc postanowiliśmy zmienić. Zaczęliśmy szukać jakiegoś przyjemnie brzmiącego słowa i mieliśmy mnóstwo pomysłów, w tym dużo polskich słów. Z czasem okazało się, że istnieją zespoły o takich nazwach, więc dobrze, że ich nie wzięliśmy. Nasz gitarzysta bardzo lubi zespół Sigur Rós. I jest taki film o trasie koncertowej, którą zagrali w swoim rodzinnym kraju, czyli Islandii. Po tym jak grali wielkie trasy koncertowe na całym świecie, postanowili zagrać małe koncerty w klimacie domowym. Nazwali ten film „Heima” i od tego wzięliśmy nazwę. Lubimy ten zespół, a słowo „Heima” oznacza „w domu”. Stwierdziliśmy, że to dobrze odzwierciedla klimat naszej muzyki i to, gdzie tak naprawdę powinno się jej słuchać.
Myślę, że to naprawdę bardzo dobrze pasuje i tworzy spójną całość. Przy okazji chciałabym też zapytać, co Was inspirowało przy tworzeniu tej płyty.
Zwykle to jest dla mnie ciężkie pytanie. Mam wrażenie, że wielu artystów ma konkretne inspiracje – siada, myśli nad czymś i zainspiruje się przy tworzeniu swojego utworu. A w moim przypadku były to po prostu emocje, które przeżywałam danego dnia, kiedy pisałam tekst. Nie czekam na wenę, bo nawet nie do końca wiem, czym jest ta wena. Czekam na przypływy większych emocji i dzień, w którym wydarzy się coś bardziej emocjonującego. Wtedy jest mi dużo łatwiej napisać tekst. I muszę go zawsze wymyślić w całości – nie lubię pisać fragmentami, bo potem jak to sklejam, to nic dobrego z tego nie wychodzi. Oczywiście mam inspiracje muzyczne w postaci zespołów, których bardzo dużo słucham, więc na pewno podświadomie się nimi inspiruję. Tak jest na przykład z Myslovitz, bo od dziecka słuchałam ich wszystkich płyt. Podobnie łódzki zespół Ted Nemeth. A przy produkowaniu płyty producent zwrócił uwagę, że czasem jakieś zdanie brzmi jak z Comy – naszym producentem jest klawiszowiec tego zespołu, więc jeszcze bardziej był tego świadomy. Więc to się czasami dzieje podświadomie, ale nigdy celowo nie myślałam, czym się zainspirować bardziej.
A czy te piosenki powstawały z jakąś konkretną myślą o potrzebie napisania debiutanckiej płyty? Czy to po prostu jest bardziej zbiór piosenek, które kiedyś sobie odkładaliście do tzw. szuflady?
Myślę, że to jest bardziej zbiór, ale nigdy bym nie powiedziała, że były odkładane do szuflady. Od razu z tymi utworami koncertowaliśmy, bo nie wyobrażam sobie stworzyć czegoś, żeby leżało. Zaczynaliśmy grać te utwory na koncertach, więc słuchacze mogą już niektóre znać. Od początku istnienia zespołu nie było tak, że stricte chcemy nagrać płytę, więc piszemy piosenki – tylko nagrywamy płytę, bo mamy już piosenki, z których możemy ją stworzyć.
Masz swoją ulubioną piosenkę z tej płyty? Albo taką, która jest dla Ciebie szczególnie ważna?
Myślę, że to zmienia się codziennie, ale mimo wszystko jest to „Nie spotkamy się” – ze względu na to, że jest z gościem, chociaż chyba już zanim okazało się, że pojawi się gość była moim ulubionym utworem. Jestem bardzo zadowolona z tekstu. Mimo, że wszystkie sama napisałam, to ten najbardziej ze mną rezonuje.
Odnosząc się do tego, co powiedziałaś, chciałabym zapytać, co właściwie jest dla Ciebie najważniejsze w muzyce – nie tylko w samym tworzeniu, ale też w słuchaniu. Co najbardziej do Ciebie trafia?
Cały czas podkreślam, że muzyka musi przekazywać emocje. Bardzo mi imponuje, kiedy widzę, że piosenka jest napisana przez samego wokalistę, bo jak ktoś inny napisze tekst to w większości przypadków ciężko jest oddać emocje, które ktoś inny miał, przelewając je na papier. Jest mi też bardzo przykro, jak patrzę, że moi ulubieni artyści, którzy przez lata pisali własne teksty, teraz nie piszą ich sami – a to jest coraz częstsze. Mam wrażenie, że to ma dużo mniej emocji, bo nie przekazują tego, co sami chcą przekazać. Oczywiście znajdzie się zawsze kilku muzyków, których teksty pewnie czuje się bardziej, bo mają podobne emocje. Ja tak mam m.in. z tekstami Rojka i Patryka Pietrzaka z zespołu Ted Nemeth – czuję, że ich teksty są takimi, które sama mogłabym napisać. Prawdopodobnie byłabym w stanie przekazać ich emocje, ale w większości przypadków mam wrażenie, że ciężko zgrać nieswój tekst ze swoimi emocjami.
To, co powiedziałaś jest bardzo ciekawe. Sama też często o tym mówię i mam wrażenie, że właśnie to jest ta znacząca różnica pomiędzy wokalistą, a artystą. Wokalista tylko odśpiewuje to, co ktoś mu napisał, a artysta całym sobą przekazuje wszystko, co ma do przekazania.
Tak, dokładnie. Też tak uważam.
Na pewno kiedyś marząc o karierze i byciu muzykiem, miałaś jakieś wyobrażenia o tym całym wydawaniu płyty, a teraz mogłaś to wszystko zweryfikować. Czy jest coś, co zaskoczyło Cię w tym procesie?
Ta płyta była nagrana już dosyć dawno temu, bo ponad rok przed premierą. Czekaliśmy na jej wydanie bardzo długo, więc przez ten czas udało nam się nabrać więcej świadomości, więc wydaje mi się, że nie było nic szokującego. Najważniejsze dla nas było, żeby ta płyta się ukazała nakładem jakiejś wytwórni, bo jak się wydaje samemu, to często znika w gąszczu setek premier. Bardzo nam też zależało, żeby pojawiła się w sklepach – i obie te rzeczy się wydarzyły. Oczywiście mam świadomość, że gdyby nie fakt, że mamy pandemię, a sytuacja na świecie jest teraz tragiczna to promocja płyty mogłaby pójść lepiej. Teraz nawet nie wypada jej rozsyłać, bo to nie jest czas, kiedy ludzie chcą odbierać maile o nowej muzyce – przynajmniej w najbliższych dniach. Mimo wszystko mieliśmy sporo wywiadów, ale trochę przełożymy to w czasie, bo przecież płyta nie zniknie, a za kilka tygodni nadal będzie świeża i nadal będzie tą samą debiutancką płytą, więc myślę, że te wszystkie emocje się rozłożą w czasie.
Bardzo szanuję to, co powiedziałaś. Wracając do tematu, rynek muzyczny jest bardzo rozwinięty i wciąż pojawia się wielu ciekawych debiutantów. Wydaje mi się, że mamy czasy, w których trudno się wybić i znaleźć pierwsze grono odbiorców. Jak to wygląda od strony debiutujących artystów?
Faktycznie jest bardzo ciężko się wybić, ale przez kilka lat już wydawaliśmy single, graliśmy koncerty i udało nam się zebrać jakieś, nawet nie takie najmniejsze, grono słuchaczy. Gdyby nie to, że oni są z nami od dłuższego czasu to nie wiem, kto by słuchał tej płyty. To, że oni słuchają i udostępniają też niesie w świat naszą muzykę. Nie mam pojęcia, jak w tym gąszczu premier tak dużo osób miałoby trafić na naszą muzykę, więc ci ludzie oczywiście bardzo pomogli to roznieść. Myślę, że gdyby nie fakt, że zaczęliśmy od koncertowania, a nie od płyty, to byłoby bardzo ciężko, żeby ta płyta w ogóle kogokolwiek zainteresowała. Mimo że uważam, że jest naprawdę dobra to przecież nikt nie ma czasu przesłuchać wszystkich premier, które wyjdą w Polsce.
Dokładnie tak, ale myślę, że Wam się to udało. Widać to chociażby po tych koncertach, które co chwilę się pojawiają. I też myślę, że to jest pewnego rodzaju sukces, na który pracowaliście kilka lat. A jak wyobrażasz sobie Waszą karierę za powiedzmy pięć lat?
Chłopaki z zespołu dużo mocniej to przeżywają niż ja, bo dla nich ta płyta i wszystko, co się dzieje to jest takie „wow”. Nigdy sobie nie wyobrażali, że to się wydarzy, a ja tak naprawdę od początku miałam w głowie ustawione cele. Nie zaczęłabym tworzyć, gdybym nie miała pewności, że będę w stanie doprowadzić do wydania tej płyty – inaczej nie widziałabym potrzeby pisania tego wszystkiego. To jest ciężkie i długie dążenie do celu, bo od czterech lat tak naprawdę cały czas pracujemy nad tym, żeby dotrzeć do nowych osób. Codziennie staram się zrobić coś, żeby chociaż jedna nowa osoba o nas usłyszała. Ta płyta jest dla mnie jednym z kamieni milowych, ale wiedziałam, że to się wydarzy, bo jak się nad czymś tak ciężko pracuje to w końcu musi się udać – prędzej czy później. Chciałabym, żeby za te pięć lat była druga, a może nawet i trzecia, płyta. Chciałabym też móc zagrać dosłownie w każdym zakątku Polski i żeby chociaż kilka osób pojawiło się na tych koncertach. Nie mówię, że to muszą być tłumy, tylko żeby w każdym miejscu znaleźć chociaż kilka osób, które chciałyby przyjść nas posłuchać. No i oczywiście chciałabym grać na poważniejszych festiwalach. Dla mnie muzyka jest życiowym celem. Nie mam w głowie planu, żeby podejmować jakąkolwiek inną pracę, a to wszystko mogłoby spowodować, że za kilka lat może udałoby się nam żyć z muzyki.
W takim razie trzymam kciuki, żeby te wszystkie cele się spełniły. I zmierzając już do końca, chciałabym się skupić na idei przyświecającej naszej redakcji. Jesteśmy trochę oldschoolowi i w czasach, w których rządzą serwisy streamingowe, wciąż zachęcamy do kupowania fizycznych nośników muzyki. Wierzymy, że to dobra forma wspierania artystów. A Ty, co uważasz na ten temat?
Kupuję bardzo dużo fizycznych płyt. W aucie słucham tylko płyt CD i to nie dlatego, że nie mam Bluetootha w aucie, ale dlatego, że wolę słuchać z płyt. Staram się rozpowszechniać myśl, że nawet jeśli się nie ma nośnika, na którym można słuchać to fajnie jest kupić album – chociażby dlatego, żeby wesprzeć artystę. Teraz płyty są bardzo często pięknie wydawane i można mieć ją mimo wszystko – też chociażby, dlatego że można przeczytać teksty piosenek. Mimo wszystko staram się z płyt słuchać niewiele, żeby jednocześnie korzystać z streamingów – w ten sposób można wspierać artystów z każdej strony.
Właśnie miałam zapytać o to, z jakich nośników korzystasz najczęściej, ale jak widać świetnie łączysz między sobą te dwie formy.
Uważam, że największym wsparciem dla artysty jest kupienie jego płyty, ale słuchanie jej tak naprawdę w streamingach, bo wtedy można go wesprzeć z obu stron. Oczywiście nie mówię o tym, że chcę, żeby wszyscy nas tak wspierali – tylko, że ja robię tak względem innych artystów.
Przeczytaj naszą recenzję płyty “W domu”